Oho, ale miałam kopa weny xD
Widzę, że znowu brak komentarzy. No trudno. Zresztą czego się spodziewać po jednym dniu? Oj, nie ważne...
Miłego czytania! :D
Aranei otworzyła
drzwi i weszła do pomieszczenia. W komnacie panował półmrok. Jedyne światło w
pomieszczeniu bez okien dawały pochodnie, przytwierdzone do ścian. Posadzka
była ciemna i wyglądała na wypolerowaną , chodź dziewczyna była pewna, że to
kwestia zaklęcia, bo przecież kto by się zapuszczał w tę część zamku? Na pewno
nie Filch... Ściany były puste, białego koloru, co odbijało światło od pochodni
i nieco bardziej rozjaśniało pomieszczenie. Sala była pusta, tylko na środku
pomieszczenia stało… lustro. Piękne, ogromne lustro. Brunetka ze zdziwieniem
zastanowiła się, co też może ono robić na środku pustego pomieszczenia, o
którym nikt nie wie. Postanowiła przyjrzeć się lustrze z bliska. Podeszła
niepewnie do niego i pierwszym, co jej się rzuciło w oczy, to wygrawerowany na
nim napis „AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ BIDO” . Aranei przez chwilę spróbowała sobie
przypomnieć, jaki język jej to przypomina. Doszła do wniosku, że żaden. Albo to
jakiś zapomniany, starożytny język, albo… Brunetka przyjrzała się napisowi
jeszcze raz i postanowiła przeczytać go od tyłu. Tak… Teraz to miało sens. „ODBIJAM
NIE TWĄ TWARZ ALE TWEGO SERCA PRAGNIENIA”. Callidus nie wiedziała, co ma o
tym pomyśleć. Jej wzrok powędrował ku odbiciu, w którym spodziewała się ujrzeć
osobę tak bardzo uwielbianą przez nią samą, czyli siebie, więc aż podskoczyła
kiedy w odbiciu ujrzała owszem siebie, ale nie tylko. Obok niej stał…
mężczyzna? Dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy to w ogóle człowiek.
Nazwałaby go pół-człowiekiem, pół-wężem. Stał jak człowiek, miał ludzką
posturę, ale nie posiadał nosa, a jego oczy były koloru czerwieni. Aranei
domyśliła się, kim był owy pół-mężczyzna. Był to Lord Voldemort – jej ojciec. Na
jego twarzy malowała się duma i dopiero teraz Ślizgonka zrozumiała dlaczego. W
zwierciadle u jej stóp leżał nieruchomo… Harry Potter.
Draco podniósł wzrok, gotów
zbyć intruza, którym okazała się być Hermiona Granger.
-Czego chcesz? –zapytał nieuprzejmie Malfoy. Hermiona lekko się skrzywiła,
słysząc jego ton, ale przywykła do tego i nie przejęła się zbytnio.
-Zwykle siadam tu i czytam książkę. Jest tu doskonałe światło. –oznajmiła,
pokazując Ślizgonowi opasły tom, który trzymała w rękach. Blondyn pokiwał ze
zrozumieniem głową, pozwolił dziewczynie usiąść na drugim końcu ławki i znów
spojrzał na drzewa, gotów ponownie pogrążyć się w swoich myślach.
Gryfonka odchrząknęła głośno. Draco spojrzał na nią pytająco.
-Wyglądasz na zdenerwowanego… -oznajmiła niepewnie. –Coś się stało?
Ślizgon prychnął. Co jej do tego?
-Nie twoja sprawa. –odparł opryskliwie, po czym wstał.
-Przepraszam. Nie chciałam być natarczywa. Ja po prostu…
-Tak, wiem. Fochasz się na swoich przyjaciół, więc bez nich nie masz życia i
interesuje cię moje. To zrozumiałe. –przerwał jej blondyn, po czym odszedł.
Hermiona zaniemówiła. Co on powiedział? Postanowiła się tym nie przejmować. Po
tym, jak dzisiaj Edd zaprosił ją na bal, utwierdziła się w przekonaniu, że
jednak ktoś może się nią interesować i żaden Malfoy nie będzie psuł jej
nastroju swoimi głupimi docinkami.
Blondyn sam nie wiedział, dlaczego był
taki niemiły dla Gryfonki. Może przez te przeprosiny, poczuł się z nią zbyt
spoufalony i potrzebował utwierdzeniu siebie samego w przekonaniu, iż Granger
jest dla niego nic nie wartą szlamą, którą można obrażać, nie licząc na
konsekwencje? A może musiał po prostu sam siebie przekonać, że dalej jest
Draconem Malfoy’em, bez względu na to, jak bardzo zmienił się tam wewnątrz?
-*-
Dziewczyna zaczerpnęła głośno tchu z
zaskoczenia i rozejrzała się wokół. Nie było ani Voldemorta, ani martwego
Pottera. W pomieszczeniu nie było nikogo, prócz niej. Chwila… Nagle z powietrza
wyłoniła się ręką… noga… a tuż potem cały i zdrowy Harry Potter we własnej
osobie. Brunetka patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Skąd on się tu
wziął? Czy widział to, co ona zobaczyła w lustrze? Po chwili opamiętała się i
dotarła do niej pewna informacja.
-Czy… Czy ty mnie śledziłeś? –zapytała podejrzliwie, unosząc jedną brew. Harry
zdał sobie sprawę, że to rzeczywiście musiało tak wyglądać. A może rzeczywiście
tak było? Co miał odpowiedzieć? „Nie. Po prostu poszedłem za tobą, schowawszy
się pod peleryną-niewidką, bo byłem ciekawy, dokąd idziesz”? To chyba
jednoznaczne ze śledzeniem jej.
-Nie… Ja po prostu… Schody… -zaczął się tłumaczyć.
-Dobrze już. Nie musisz się tłumaczyć. Śledziłeś mnie? Okay. Rozumiem, że
jestem bardzo interesująca, ale nie sądzisz, że to nieco… obłąkane? Mógłbyś
mnie zaprosić na piwo kremowe, albo…
-Po prostu też byłem ciekawy, co jest na końcu tego korytarza, a nie chciałem
cię przestraszyć, okay? –powiedział Harry w geście obronnym. Aranei uśmiechnęła
się lekko.
-Nie przestraszyłbyś. –oznajmiła pewnie. Potter pokiwał głową.
-Nie wątpię. –oznajmił, chociaż nie do końca był tego pewien. –Co zobaczyłaś w
lustrze? –zapytał z czystej ciekawości, mając nadzieję, że to nie jest jakiś
szczególny sekret. Aranei spojrzała w lustro, - gdzie nadal widziała to samo
–potem znów na Harry’ego i pokręciła głową.
-Rozumiem… -mruknął okularnik zrozumiawszy, że Ślizgonka nie chce powiedzieć
mu, co widziała. –To lustro pokazuje największe tęsknoty naszych serc. Ludzie
jednak tracą przy nim czas, zatracając się w marzeniach…
Brunetka zastanowiła się chwilę, wpatrując się w posadzkę. Czyżby największą
tęsknotą jej serca było zabicie Harry’ego? A może chodzi tu o dumę ojca? Albo
o… zemstę.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę
-Co ty w nim widzisz? –zapytała po chwili. Harry spojrzał w lustro i ujrzał w
nim to, co poprzednio: swoich krewnych i rodziców, którzy uśmiechali się do
niego radośnie. Również się lekko uśmiechnął.
-Moich krewnych… chyba… I moich rodziców. Nigdy ich nie poznałem. Zabił ich
Lord Voldemort… -oznajmił okularnik, chodź spodziewał się, że Callidus o tym
wie. I wiedziała. Ale jednak nie dawało jej to spokoju. Skoro jej ojciec zabił
rodziców Harry’ego, to chłopak mógł go zabić z zemsty. A wtedy Aranei zabiłaby
Harry’ego z zemsty, a może wtedy ktoś ją też by zabił, z zemsty za Harry’ego?
To byłoby bezsensowne. Tak to ciągnąć... To niemożliwe, żeby jej serce
najbardziej tego pragnęło. Aranei ponownie spojrzała w lustro, wciąż widząc to
samo.
-A jeśli ja nie widzę w lustrze tego, czego pragnę? –zapytała niepewnie.
-Może jeszcze o tym nie wiesz, ale tego pragniesz. Tam w środku… -oznajmił
spokojnie Harry, pierwszy raz spotkawszy się z taką reakcją na odbicie w tym
lustrze. Kiedy Harry ujrzał w nim za pierwszym razem swoich rodziców, mało nie
zwariował ze szczęścia. Ron także wyglądał na bardzo mile zaskoczonego, widząc
w odbiciu siebie, zdobywającego sukcesy o jakich marzył. Co więc mogła w nim
ujrzeć Aranei, jeśli nie uważała tego za upragnione?
-Jak to jest? –zapytała po chwili dziewczyna, przerywając niezręczną ciszę.
Harry spojrzał na nią pytająco, nie mając pojęcia, o czym ona mówi. –No wiesz…
Wychować się bez rodziców…
-Och… Wychowała mnie ciotka z wujkiem… Nie byli tacy źli, ale… -zaczął, chodź
nie brzmiał pewnie i chyba Ślizgonka to dostrzegła, bo uniosła jedną brew. –No
dobra. Byli koszmarni. –poddał się. –Rozpieszczali swojego syna, a mnie
trzymali w komórce pod schodami. Dawali mi za duże ciuchy, które były już za
małe na ich syna, nie karmili należycie i do tego wysługiwali się mną.
Aranei zdziwiła się.
-Nie mieli skrzatów? –zapytała z niedowierzaniem. Harry pokręcił głową.
-Są mugolami. –oznajmił. Brunetka pokiwała głową. Więc to na to skazał
Harry’ego jej ojciec: nie dość, że pozbawił go rodziców, to jeszcze skazał na
życie z okrutnymi mugolami… Okropność. Wnioskując z opowieści Harry’ego, ona
nie wytrzymałaby z jego krewnymi nawet jednego dnia. Ba! Wyniosłaby się po
kilku minutach, może nawet i szybciej! Nie pozwalała nigdy, by ktoś się nią
wysługiwał. Czasem robiła coś dla innych, ale tylko wtedy, gdy sama tego
chciała. Nie lubiła być do niczego zmuszana i zawsze lubiła być najlepiej
traktowana. Uwielbiała mieć drogie, szyte na miarę ubrania, które były uszyte
specjalnie dla niej i nie były wcześniej noszone przez kapryśnego, opasłego
kuzyna. Przez chwilę współczuła Harry’emu, a nawet poczuła się lekko zdołowana,
że poczuła chwilową nienawiść do Wybrańca, przez to, że zabił jej ojca. Bóg
jeden wie, co stałoby się z nią, gdyby chłopiec go nie zabił. Na pewno nie
przyjechałaby do Hogwartu. Do tak cudownej szkoły. Brunetka właśnie zdała sobie
sprawę, jak wiele zawdzięcza Porterowi. Nagle zaczęła się poważnie zastanawiać
nad tym, co robi. Przecież nie może go zabić. Jest za dobry. Chwila… co to
takiego? Współczucie? Docenienie dobroci i poświęcenia w ludziach? Co się z nią
działo? Zaczęła czuć! Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, więc postanowiła
uznać to uczucie za neutralne.
-Harry? –zapytała Aranei.
-Hm? –mruknął rozkojarzony Potter, który zapatrzył się na rozmyślającą do tej
pory Ślizgonkę.
-Czy ty też widzisz te drzwi? –zapytała. Okularnik spojrzał w stronę, gdzie
utkwił wzrok Aranei. Rzeczywiście. Były tam brązowe, dębowe drzwi, które
przysiągłby, że nie znajdowały się tam wcześniej.
-Uhm… -mruknął.
-Ciekawe dokąd prowadzą… -zaciekawiła się dziewczyna, zmierzając w tamtą
stronę. Harry pierwsze co powędrował instynktownie za nią, ale po chwili uznał,
że powinien zachować się, jak na Gryfona… jak na mężczyznę przystało.
-Ja pójdę pierwszy. –oznajmił, wyprzedzając ją. Ślizgonka się oburzyła.
-Zwariowałeś? Nie boję się. Chcę iść pierwsza. –obwieściła pewnie dziewczyna,
mijając go z dumnie uniesioną głową. Chłopak rozbawił się lekko, ale
postanowił, że należy ustąpić kobiecie.
Aranei nacisnęła delikatnie na najprawdopodobniej złotą klamkę i uchyliła
drzwi.
-*-
Blaise szedł właśnie korytarzem,
podążając w kierunku błoni, gdzie miał się spotkać z Ginny. Gdy tylko wyszedł
na chłodne powietrze, dopadła go drobna, ruda osóbka.
-Nie uwierzysz, czego się właśnie dowiedziałam! –powiedziała z zapałem,
odrywając się od chłopaka. Blaise uniósł brwi.
-Słucham. –oznajmił.
-Właśnie spotkałam Lunę. Dowiedziałam się od niej – nie wiem oczywiście, czy to
prawda – że Cho jej się pochwaliła, że jeszcze przed chwilą Harry Potter
przyjął jej zaproszenie na bal! –oznajmiła z przejęciem, a jej oczy wyglądały
jak spodki od filiżanek.
Zabini jeszcze nie domyślił się, o co może chodzić dziewczynie.
-I?
-I przecież Harry najpierw zgodził się pójść na Bal Wiosenny z Aranei!
–sprostowała. Blaise zasyczał.
-Uuu… Współczuję chłopakowi. –oznajmił ze zrozumieniem. –Chociaż… Nie. Już mi
przeszło.
Ginny dźgnęła go w żebra.
-To mój były chłopak.
-No i co z tego? –zapytał Blaise, unosząc ręce w geście obrony. –Skoro jest
taki dwulicowy, to chcę zobaczyć, jak Ar spuszcza mu lanie. –zachichotał.
Weasley’ówna ponownie dźgnęła go w żebra, ale po chwili podniosła się na palce
i pocałowała go delikatnie w usta.
-Nie potrafię zrozumieć tych twoich nagłych zmian nastrojów. –stwierdził
ciemnoskóry.
-Nigdy nie zrozumieć kobiet. Jesteśmy, jak alkohol. Trochę mącimy w głowie,
ale…
-Niszczycie zdrowie? –próbował dokończyć za nią Zabini. Gryfonka przewróciła
oczami.
-Nie. Można się od nas uzależnić. –oznajmiła z lekkim uśmiechem, na co Ślizgon
musiał się zgodzić.
-*-
Aranei uchyliła drzwi i zaglądnęła do
pomieszczenia. Pierwszym co ujrzała, były znane jej umywalki, rozmieszczone
dookoła słupa. Weszła do pomieszczenia i rozejrzawszy się po nieczynnej,
zaniedbanej łazience, zrozumiała, że te drzwi doprowadziły ją i Harry’ego do
Łazienki Jęczącej Marty. Gdy tylko Harry wkroczył do łazienki i zamknął za sobą
drzwi, oboje usłyszeli głośne świśnięcie i zaskoczeni obrócili się z
rozdziawionymi ustami, ale po drzwiach nie pozostało ani śladu.
-Okej… To było dziwne. –stwierdziła dziewczyna, chodź musiała przyznać, że ją
to zaintrygowało. Czyżby drzwi celowo doprowadziły ją do miejsca, do którego
zmierzała, czy był to też bardzo dziwny zbieg okoliczności? Brunetka uznała, że
musi to zbadać.
-Musisz przyznać, że Hogwart jest dziwny, -oznajmił Potter.
-Jasne, że tak, ale bez tego nie byłby taki ekscytujący. –stwierdziła Ślizgonka
z szerokim uśmiechem, dochodząc do wniosku, że dzisiaj już nie odwiedzi
Timore’a, bo jakżeby miała się teraz pozbyć ciekawskiego Pottera?
Idąc we dwoje korytarzem, nie odzywali się do siebie przez jakiś czas. Nagle
odezwał się Pan-Jak-Zawsze-Ciekawski-Potter.
-A tak w ogóle to gdzie tak szłaś? –zapytał z czystej ciekawości.
-Em… zdawało mi się, że zobaczyłam na górze Pansy i chciałam ją zapytać, co
mamy zadane z transmy. –wymyśliła w biegu, Harry pokiwał głową.
-Nie widziałem jej… -stwierdził.
Aranei przewróciła oczami, co na szczęście umknęło uwadze Gryfona. Jakiż on był
drobiazgowy!
-Pewnie mi się zdawało. Może to była jakaś dziewczyna podobna do Pansy.
Mniejsza z tym…
-Nie przypominam sobie, żeby tam była jakaś dziewczyna…
-Ojej! Tu musimy się rozstać! –przerwała mu Aranei, widząc dwa korytarze,
biegnące w różne strony. –Którędy idziesz?
-Tędy… –wskazał palcem Potter.
-Och, jaka szkoda. A ja tędy. –wskazała drugi korytarz, nie mając pojęcia,
dokąd prowadzi. –No to cześć! –rzuciła szybko i pognała korytarzem, ciesząc
się, że wreszcie się od niego uwolniła.
-*-
Następnego dnia na zajęciach eliksirów
cała klasa rozrabiała, więc profesor Slughorn wszystkich poprzestawiał tak, że
przy każdym stanowisku pracowała para – jeden Ślizgon i jeden Gryfon. Aranei
akurat przypadł Harry, Blaise’owi - Ron Weasley, Pansy – Lavender Brown, a
Draconowi – Hermiona Granger. Mieli przyrządzać Amortencję.
-Para, która odda mi prawidłowo sporządzony eliksir do końca lekcji, otrzyma po
20 punktów dla domu. Powodzenia i zabierajcie się do pracy! –obwieścił Slughorn
i momentalnie wszyscy uczniowie się poderwali.
-Ja pójdę po składniki, a ty przygotuj miejsce pracy. –rozkazała Aranei, na co
Harry posłusznie zareagował.
-Ja przygotuję kociołek, a ty idź po składniki, Malfoy. –nakazała Hermiona,
władczym tonem.
-Ej, dlaczego to ty wydajesz rozkazy? Może to ja przygotuję kociołek, a ty
pójdziesz po składniki, hm? –zapytał Dracon, czując się nieprzyjemnie, że
kobieta – i do tego szlama – mu rozkazuje, chodź wiedział, że jest bardziej rozgarnięta
w tych sprawach.
-No dobra. Niech ci będzie. –zgodziła się od razu Gryfonka, co nieco zaskoczyło
blondyna. Hermiona nie miała ochoty teraz na kłótnię. Chciała zdobyć punkty dla
domu i nie potrzebowała zbędnych sprzeczek z Malfoy’em.
-Nie idioto! Powinieneś to mieszkać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara!
–warknął Blaise do Rona, który nieporadnie mieszał miksturę, która zaczęła
przybierać brązowawy kolor, co nie podobało się nauczycielowi, który
przechadzał się po klasie, sprawdzając postępy uczniów.
-Zrób to sam, jak jesteś taki mądry, Zabini! –bąknął Ron.
-Spróbuję. Ale chyba już tego nie naprawię. Trzeba było zostawić to mnie, skoro
nie potrafisz czytać. Widzisz? –wskazał mu palcem na jakieś zdanie w
podręczniku. –„Mieszkaj KONIECZNIE ruchem
zgodnym do ruchu wskazówek zegara”. –przeczytał na głos. -Zjebałeś cały
eliksir, Weasley!
-Język, panie Zabini. –upomniał go Slughorn. –Jeszcze jeden taki wyczyn, a będę
zmuszony odjąć punkty pańskiemu domowi. –oznajmił nauczyciel, chodź nie
zadowolony z wizji odejmowania punktów domowi, którego jest opiekunem.
-Nie zrobiłem przecież tego specjalnie! –oburzył się Rudzielec.
-No jasne! Po prostu nic ci nie wychodzi, bo jesteś rudy!
-PANIE ZABINI! JESTEM ZMUSZONY ODJĄĆ 5 PUNKTÓW SLYTHERINOWI! –fuknął zdenerwowany
profesor.
-CO? –obruszył się Blaise, ale widząc karcące spojrzenie Horacego, opanował
się.
-Przepraszam, panie profesorze. –burknął.
-Ty idź po składniki! –rozkazała Lavender.
-Ty idź! Ja mam świeżo pomalowane paznokcie! –warknęła Pansy.
-No i co z tego?! Ja mam nowe buty i nie chcę ich wybrudzić! Widzisz, jaki jest
tłum przy stanowisku! Jeszcze ktoś coś na nie wyleje, albo wysypie! Ty idź!
-Nie! Ty idź!
-Nie! Ty!
-Panie profesorze, ja nie będę z nią pracować! –poskarżyła się Ślizgonka, wskazując
palcem Gryfonkę. Slughorn złapał się ze zrezygnowaniem za głowę. Poprzesiadanie
ich to było większą męką dla niego, niż dla uczniów.
-Wiesz co? Ciągle mnie obrażasz! –warknął Rudzielec. –I jak ty się w ogóle
wyrażasz? Mam nadzieję, że nie robisz tego przy mojej siostrze! –przejął się.
-Oj, przestań już zgrywać opiekuńczego, starszego brata. –splunął Blaise.
-Nie zasługujesz na kogoś takiego, jak moja młodsza siostra! Jesteś aroganckim,
nadętym… -w tym momencie Zabiniemu puściły nerwy i chwycił w ręce kocioł, po
czym wylał całą jego gnijącą za
-Całkiem dobrze nam idzie. –stwierdził Draco ze zdziwieniem. Hermiona
uśmiechnęła się pod nosem.
-A czego żeś się spodziewał? –zapytała, zaciekawiona, dodając ostatni składnik.
-No nie wiem… że pokłócimy się, a cała mikstura wyląduje na…
W tym momencie w klasie rozległ się głośny śmiech, więc Draco i Hermiona spojrzeli
na dwie osoby, w które teraz wzrok wbijał każdy uczeń w klasie. Granger zakryła
ręką usta, widząc Rudzielca z wiadrem na głowie. Jego szata była pokryta jakąś
śmierdzącą mazią –zapewne nieudanym eliksirem – której swąd było teraz czuć w
całej Sali eliksirów.
-Panie Zabini! Panie Weasley! –wzburzył się nauczyciel. –Odejmuję obu domom po
dziesięć punktów, a panowie mają się stawić u mnie po lekcji. –warknął. –A
teraz… Posprzątajcie tutaj! –rozkazał, pokazując ich zdemolowane stanowisko. –A
wy na co czekacie? Wracajcie do swoich eliksirów! –ofuknął resztę uczniów, na
co ci grzecznie spełnili polecenie.
-Gotowe. –oznajmiła dumnie Hermiona, gdy eliksir był już gotowy.-Wystarczy
tylko przelać eliksir do fiolki, zanieść Slughornowi i mamy po dwadzieścia
punktów! –uśmiechnęła się z satysfakcją. Nagle do jej nosa wpłynął przyjemny
zapach pergaminu, skoszonej trawy i… jeszcze jakiegoś zapachu, którego zapachu
bliżej nie potrafiła rozpoznać. Czując się lekko zmieszana tym, iż nie wie,
skąd pochodzi ów zapach, odsunęła się od kociołka i zmieniła temat. –Brawo,
Malfoy. Przez całą lekcję współpracowałeś ze szlamą i ani trochę nie byłeś
opryskliwy! –pochwaliła go brunetka. Ślizgon uniósł brew.
-Nie byłem? Przepraszam. Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony. Z pewnością
nadrobię straty w najbliższym czasie. –obiecał. Granger pokręciła głową z
dezaprobatą.
-Oczywiście…
Draco nachylił się ku kociołkowi, aby
przelać część jego zawartości do szklanej fiolki, gdy do jego nozdrzy wlał się
przyjemny zapach perfum matki, wilgotnego powietrza po deszczu, coś zapach
jakby na kształt tego, który czuł szybując na swojej miotle i… jakiś inny,
przyjemny zapach. Był to mocny, różany zapach drogich perfum, które Draco
pamiętał z Gwiazdki, kiedy miał czternaście lat, a jego ojciec podarował matce
pod choinkę takie właśnie perfumy. Blondyn był zdziwiony, dlaczego czuł ich
zapach. Przecież nie lubił tamtego klimatu, tamtych czasów, czwartej klasy,
kiedy to Harry Potter dostał się do Turnieju Trójmagicznego i wszyscy go
podziwiali. No… Może nie wszyscy. On i reszta Ślizgonów kpili z niego.
Aranei przelewając ostrożnie eliksir do
fiolki, wchłonęła przyjemny zapach, który był połączeniem, wszystkiego, co
kocha: zapach fiołkowych perfum Elizy, akwarium Timore’a i coś jeszcze… był to
przyjemny, ciepły zapach, który kojarzył jej się z bezpieczeństwem, ale i
strachem… Nie mogła sobie jednak przypomnieć, skąd on pochodził.
-*-
-Niestety, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem pewien, że co
najmniej połowa uczniów wywiąże się z powierzonego im zadania. Zawiodłem się,
widząc na swoim biurku jedynie trzy fiolki z eliksirem, z którego tylko dwa
były do użytku. Tak więc po dwadzieścia punktów dla swoich domów otrzymują: Pan
Malfoy, Panna Granger, Pan Potter i Panna Callidus. Gratulację. –uśmiechnął się
pokrzepiająco. Lavender pisnęła. Aranei spojrzała w tamtą stronę zauważając, że
Pansy pociągnęła ją za włosy.
-To twoja wina. –syknęła do Gryfonki Mopsica, na co ta poczerwieniała ze
złości.
-Nie prawda, bo twoja. Przepraszam bardzo, ale to nie ja całą lekcje gapiłam
się na Mafloy’a! –warknęła.
-Dziękuję za lekcję. Możecie już iść. –oznajmił Slughorn, zasiadając za
biurkiem. –Pan Panie Weasley zostaje. –rozkazał Ronowi, który opuścił głowę, po
czym podążył do biurka profesora. –Pan także, panie Zabini. –dodał widząc, że
ciemnoskóry zamierzał się ulotnić. Ślizgon westchnął z poirytowaniem, po czym
przeprosił Malfoy’a i ruszył w kierunku profesora.
Gdy wszyscy wyszli z klasy, odezwał się Horacy.
-Czy któryś z was wyjaśni mi, dlaczego na mojej lekcji miało dzisiaj miejsce wasze
tak zabawne a zarazem tak szczeniackie i bezmyślne zachowanie? –zapytał,
unosząc jedną brew. Ron spurpurowiał na twarzy i wpatrzył się w milczeniu w
swoje buty.
Blaise przewrócił oczami, zrozumiawszy, że to on musi pierwszy zabrać głos, bo
ten durny Gryfon nic nie wyduka.
-Wkurzył mnie. –odparł ciemnoskóry, opierając się nonszalancko o biurko i nie
wyrażając jakiejkolwiek skruchy. –Och, czy możemy już dostać ten szlaban i iść?
Mamy lekcje, panie profesorze.
-Miałem zamiar poprzestać na razie jedynie na upomnieniu, ale skoro panu tak
bardzo się rwie do szlabanu, panie Zabini…
-Och, nie. Nie to miałem na myśli! –obruszył się Blaise. –Mówiłem już panu,
jakim wspaniałym jest pan dla mnie autorytetem? Staram się brać z pana
przykład, jak tylko mogę, ale nigdy nie będę mógł się równać z
pańską osobą… -zaczął się podlizywać, na co Ron przewrócił oczami.
-Zejdź mi z oczu, Zabini. –rzucił z lekkim uśmiechem Horacy, machając
lekceważąco ręką, a ciemnoskóry od razu niemalże wybiegł z gabinetu. –Ty także,
Weasley. –mruknął, wyciągając z szuflady swojego biurka jakieś papiery i
zaczynając je przeglądać. –No już. –ponaglił go, widząc, że ten nie jest do
końca pewien, czy Slughorn rzeczywiście im odpuścił, ale na to przecież
wyglądało. Ron wyszedł powoli z klasy. Stanął jeszcze tylko w drzwiach, by
mruknąć „Dziękuję, panie profesorze”, ale Horacy już go nie słyszał,
pochłonięty swoim zajęciem.
-*-
Hermiona razem z całą klasę przepchała
się do drzwi. Obok niej przepychał się Dracon Malfoy, który przez chwilę
nieumyślnie się o nią otarł i wtedy dziewczyna rozpoznała, co było trzecim
zapachem, jaki poczuła poprzez wdychanie Amortencji. Był to zapach perfum
Dracona Malfoy’a.