środa, 10 września 2014

Rozdział X

Trochę poczekaliście, ale ostrzegałam. ;)

  Draco wpadł do dormitorium, niczym burza, podczas gdy leżący na łóżku Blaise, spokojnie przerzucił kartkę jakiejś książki, którą właśnie czytał.
-Ty wiesz co?! –zapytał zdenerwowany blondyn. Ciemnoskóry podniósł wzrok znad książki i spojrzał na zdenerwowanego przyjaciela. Wyprostował się i spojrzał przed siebie po czym wskazał na Malfoy’a.
-Tak właśnie wygląda wściekły Smok. Dobra rada: Gdy widzisz wściekłego smoka, najlepiej oddal się na bezpieczną odległość. –powiedział takim głosem, jakby właśnie komentował życie małpy na Animal Planet. Draco przewrócił oczami.
-Blaise… Trochę powagi…
Spojrzał na przyjaciela z poważną miną, a ten na niego, po czym obaj wybuchli głośnym śmiechem.
-Dobra. Wiem, że żądam o zbyt wiele…
-Nie no, pełna powaga. –obiecał Diabeł. –O co chodzi?
-Przeszukałem całą szkołę. Nigdzie nie ma ani Pottera, ani Aranei. I nikt ich nie widział.
-To niedobrze. Ar miała się stawić u McGonagall po kolacji. –odparł Zabini.
-Nie daje ci to może do myślenia?! Że skoro nigdzie nie ma żadnego z nich, to muszą być gdzieś razem?!
-Och, daj spokój. Za bardzo się tym przejmujesz. Mógłbyś dać sobie spokój. Zbawca Świata Czarodziejów na pewno nie jest dla niej złym towarzystwem.
-Owszem jest.
-Po prostu jesteś zazdrosny. –stwierdził Blaise.
-Dobra, zamknij się. –warknął Malfoy, po czym wyszedł z dormitorium. Blaise uśmiechnął się do siebie. Nie zaprzeczył ,pomyślał z satysfakcją.
-*-
-Timore! –fuknęła Aranei z pretensją w głosie. –Nie można od tak sobie kąsać ludzi!
-On próbował mnie zaatakować! –oburzył się gad. Potter leżał na posadzce. Był nieprzytomny, a po jego głowie spływała strużka krwi. –To co zrobimy z ciałem?
Callidus podeszła niepewnie do nieprzytomnego Gryfona i sprawdziła mu puls.
-Żyje. –stwierdziła.
-To mogę go dobić?
-Timore! –zdenerwowała się dziewczyna. –Jakoś się go naprawi…
-I co wtedy?
-Hm.. Na razie jest nieprzytomny. Zaniosę go do Skrzydła Szpitalnego. Tam się nim zaopiekuje pani Pomfrey, a jak odzyska przytomność nie będzie tego pamiętał!
-A jeśli będzie pamiętał? –zapytał gad.
-To wmówię mu, że to mu się przyśniło! –odparła brunetka, coraz bardziej tracąc cierpliwość.
-A jak wyjaśnisz pani Pomfrey, co mu się stało?
-Powiem, że znalazłam go takiego w pobliżu Zakazanego Lasu. –odparła Aranei, wzruszając ramionami.
-Ara…nei…? –zdziwił się Harry, podnosząc się z ziemi. Ślizgonka odruchowo chwyciła za różdżkę i krzyknęła:
-Petrificus totalum!
Gryfon z powrotem runął na ziemię.
-No i masz babo placek… -westchnął wąż, po czym skierował się w stronę rzeźby Salazara Slytherina.
-Obliviate. –powiedziała brązowooka, kierując różdżką w okularnika. Popatrzyła jeszcze przez chwilę na nieruchome ciało, po czym westchnęła smutno.
-*-
  Hermiona siedziała w pokoju wspólnym Gryfonów razem z Ginny Weasley, gdy nagle do pokoju wpadł zdyszany Neville Longbottom, jakby właśnie przebiegł maraton.
-Harry jest w skrzydle szpitalnym! –wysapał, podchodząc do ich stolika. Dziewczyny natychmiast podniosły się z miejsc, a wraz z nimi Ron i wspólnie skierowali się do Skrzydła Szpitalnego.
-Ciekawe co takiego mu się przydarzyło… -jęknęła przerażona brunetka, myśląc o najgorszych rzeczach, jakie mogłyby go spotkać.
Gdy wpadli do Skrzydła Szpitalnego i ujrzeli przy jego łóżku Aranei, rozmawiającą z panią Pomfrey, zatkało ich.
-Co ona tutaj robi?! –fuknęła Ginny, która otrząsnęła się jako pierwsza. Ślizgonka przerwała rozmowę z kobietą i spojrzała na Gryfonów, mrużąc oczy.
-To panna Callidus przyprowadziła tu nieprzytomnego pana Pottera. –wytłumaczyła pielęgniarka po chwili ciszy.
-Coś ty mu zrobiła?! –warknęła Hermiona, podchodząc do łóżka rannego przyjaciela. Harry był już przytomny, ale tylko przyglądał się przyjaciołom. Głowę miał owiniętą bandażem.
-Znalazłam go w pobliżu Zakazanego Lasu. Był nieprzytomny, a z głowy leciała mu krew. Miał szczęście, że tam byłam, bo inaczej na pewno by się wykrwawił. –powiedziała Aranei, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i patrząc na Gryfonów z wyższością. Hermiona otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
-Co robiłaś w pobliżu Zakazanego Lasu, podczas gdy wszyscy byli na kolacji? –zapytała podejrzliwie Ginny.
-Byłam na błoniach, ale usłyszałam krzyk Harry’ego, to tam pobiegłam.
-Dziwne… Myślałam, że jak Ślizgoni słyszą krzyk, to zamiast biec na ratunek, wieją gdzie pieprz rośnie… -stwierdziła Ginny.
-No, widzisz. Najwyraźniej nas nie doceniasz.
-Dosyć! –ryknął Harry. –Powiem wam szczerze, że nic nie pamiętam. Ale skoro wydarzył mi się wypadek, to chyba nie macie pretensji do Aranei o to, że mi udzieliła pomocy!
-Oczywiście, że nie. –odparła szybko Hermiona. –My po prostu jej nie ufamy…
-Ale moglibyście chociaż się jej nie czepiać i nie przesłuchiwać… -bronił ją okularnik, a Aranei uśmiechnęła się z satysfakcją.
W tym momencie wpadła McGonagall.
-Pani Callidus! Do mojego gabinetu! –fuknęła na Ślizgonkę, po czym obdarzyła Harry’ego badawczym wzrokiem, ale nic nie dodała, tylko wyszła ze Skrzydła Szpitalnego, a Aranei bez słowa ruszyła za nią do gabinetu dyrektora.
-Miała się pani u mnie stawić dziś po lekcjach, potem po kolacji… -zaczęła dyrektorka, gdy tylko stanęła za swoim biurkiem.
-Pani wybaczy, pani dyrektor, ale najpierw miałam dużo nauki, a potem, gdy kierowałam się na kolację, usłyszałam krzyk i uratowałam jednemu z uczniów życie! –odparła Ślizgonka z pretensją w głosie. –Hogwart nie jest taki bezpieczny, jak się zdaje. Ma pani szczęście, że Harry nie ma rodziców, bo gdyby mi się coś takiego przydarzyło na terenie szkoły, to rodzice już dawno poinformowaliby ministerstwo i wyleciałaby pani ze swojej posady!
Minerwę zamurowało.
-Panno Callidus… Zapewniam panią, że nie pozwalamy uczniom zbliżać się do Zakazanego Lasu…
-Więc dlaczego wokół Zakazanego Lasu nie ma jakiejś… nie wiem… tarczy, która blokowałaby uczniom wejście do lasu, a niebezpiecznym stworzeniom wyjście z niego?
-Dosyć tego, panno Callidus! –fuknęła dyrektorka. –Proszę mnie nie pouczać, jak kierować tą szkołą, bo dobrze wiem, co robię! MA PANI SZLABAN!
-Och, więc teraz mam szlaban za to, że mam rację?! –warknęła brunetka.
-Proszę nie odnosić się do mnie takim tonem!
-Zaraz wyślę sowę do rodziców o tym, jak to jeden z uczniów został zaatakowany, uratowałam mu życie, a teraz jeszcze ma pani do mnie pretensję o to, że zdenerwowałam się, bo boję się o swoje bezpieczeństwo! Ministerstwo dowie się o tym!
-Panno Callidus…
-Dosyć tego. Hogwart zasługuje na lepszego dyrektora, który będzie pełnił swoją funkcję…
-Wystarczy panno Callidus, zanim powie pani o jedno słowo za dużo. –skarciła ją dyrektorka, już spokojniejszym tonem, ale nadal stanowczym. –Dobrze, nie ma pani szlabanu, ale niech pani nie śmie się więcej do mnie zwracać w ten sposób. A oto zagadnienia do zaliczenia poprzednich lat. Gdy będzie pani gotowa stawi się u mnie, a ja ustalę terminy z pozostałymi nauczycielami, kiedy co będzie pani zaliczać. –oznajmiła profesorka, podając brunetce kartkę. –Do widzenia. –powiedziała, co miało oznaczać „Wynoś się, zanim zdenerwujesz mnie jeszcze bardziej”. Aranei bez słowa wzięła kartkę i wychodząc, zatrzymała się w drzwiach.
-Do widzenia, pani dyrektor. –powiedziała z naciskiem na dwa ostatnie słowa, po czym wyszła.
Uśmiechając się sama do siebie, skierowała się do dormitorium.

-*-
Witaj matko!
Mam do ciebie wielką prośbę.
Czy mogłabyś mi wysłać nazwisko mojego ojca? Chciałabym je znać. Nie poznałam go, więc chciałam zobaczyć, czy w szkole są jeszcze jakieś ślady po nim. Może grał w Quidditcha… Może zdobył jakiś puchar…
Myślę, że po tych wszystkich latach kłamstw, mogłabyś zrobić dla mnie chociaż tyle.

Całuję, Aranei.
P.S. Pozdrów Marcusa.

  Aranei miała to szczęście, że gdy wróciła poprzedniego dnia, Pansy już spała, więc nie musiała jej się tłumaczyć, dlaczego nie było jej na kolacji. Teraz kreśliła na pergaminie ostatnią literę swojego listu do matki. Gdy skończyła, wyszła po cichu z dormitorium, gdyż Parkinson jeszcze spała i udała się do sowiarni. Wzięła jedną ze szkolnych sów i przywiązała jej do nóżki liścik, po czym ta wyleciała przez okno i zniknęła za horyzontem. Siedziała w sowiarni jeszcze kilka godzin, przyglądając się sowom i ich poczynaniom, po czym udała się prosto na śniadanie.
  Była sobota, więc nie było zajęć. Ślizgonka usiadła przy stole Slytherinu, a kilka minut później poczuła, jak czyjeś ręce zasłaniają jej widoczność.
-Zgadnij, kto to. –zaśmiał się głosik.
-Blaise… -odparła z rozbawieniem brunetka, po czym zrzuciła dłonie przyjaciela z oczu.
Po jej obu stronach usiedli Draco i Blaise, a naprzeciwko niej - Pansy. Callidus czuła się teraz otoczona.
-O co chodzi? –zdziwiła się brązowooka.
-Co robiłaś wczoraj podczas kolacji? –zapytał ją Zabini.
-Czy to jakieś przesłuchanie? –zapytała Ślizgonka, unosząc jedną brew. Widziała takie sceny w filmach kryminalnych, gdy ktoś trafił na komisariat, podejrzany o zbrodnię, a policjanci badali, czy jest winny.
-To ja tutaj zadaję pytania, śmieciu. –warknął ciemnoskóry. Aranei przechyliła głowę.
-Śmieciu? –zapytała poirytowana.
-Blaise. –skarcił go Draco.
-Wybacz, poniosło mnie. –wytłumaczył się szybko Zabini. Brunetka pokręciła głową z dezaprobatą.
-To gdzie wczoraj byłaś? –zapytała tym razem Pansy.
-Szłam na kolację, ale usłyszałam jakieś krzyki, więc poszłam w stronę źródła głosu. Nie patrzcie tak na mnie. Czysta ciekawość. –dodała, widząc ich miny. –No więc, okazało się, że to Potter. Leżał nieprzytomny, a na głowie miał głęboką ranę. Nie to, żebym go lubiła, ale nie chciałabym być winna jego śmierci, zwłaszcza, że mogłam udzielić pomocy. No więc, zaniosłam go do Skrzydła Szpitalnego i teraz tam leży i dochodzi do siebie. Gdyby nie ja to by się wykrwawił.
Ślizgoni spojrzeli po sobie. Wszyscy byli zszokowani. Nie takiego wytłumaczenia się spodziewali.
-To dziwne… –odezwała się w końcu Pansy. –Zbawca Świata Czarodziejów nie wiedział, jak sobie poradzić z jakimś stworzeniem z Zakazanego Lasu? To musiało być duże zwierzę…
-Albo zaatakowało go od tyłu. –stwierdził Draco.
-Najwyraźniej… -odparła Aranei, w duchu gratulując sobie, że wszyscy uwierzyli w jej bajeczkę.
-*-
 Po śniadaniu Aranei wraz z Pansy i jej przyjaciółkami, udała się na błonia. Aranei najbardziej polubiła Astorię. Po pierwsze, ze względu na to, że była w jej wieku, a po drugie, ponieważ wydała się jej mądrzejsza od reszty dziewcząt, z którymi miała „przyjemność” spędzić ten dzień. Na kolację również udała się w ich towarzystwie, ale na szczęście siadały zwykle o wiele dalej od miejsca, w którym zwykle siadała brunetka, wraz z Parkinson, Draconem i Blaisem, więc i tym razem tak było. Callidus odetchnęła z ulgą, po czym usiadła obok ciemnoskórego.
-Nie wiem, jak ona z nimi wytrzymuje. –szepnęła mu zdegustowana do ucha.
-Ona jest taka sama, jak one. –stwierdził Ślizgon, wzruszając ramionami.
-Chodzi mi o Astorię…
-Ach, ona! Wydaje mi się, że po prostu pilnuje siostry, żeby nie robiła głupot.
-Z tego, co słyszałam i tak robi. –stwierdziła brązowooka.
Blaise w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Aranei ze zdziwieniem zauważyła, że na stole nie ma potraw. Tak jak na jej pierwszej kolacji w Hogwarcie, podczas Ceremonii Przydziału.
-Gdzie jedzenie? –zapytała niepewnie ciemnoskórego.
-Najwyraźniej dyrektorka ma coś do powiedzenia. –odparł Zabini.
Gdy już wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali, McGonagall przemówiła:
-Zapewne jesteście zdziwieni, że nie ma na waszych stołach jedzenia. Spokojnie, nie chcemy was zagłodzić i dobrze wiemy, że burczy wam w brzuchach, ale swój głód zaspokoicie dopiero po krótkiej informacji. Wszyscy wiemy, że Lord Voldemort, znany też jako Tom Riddle, nie żyje i Świat Magii jest teraz bezpieczny, a bitwa o Hogwart wygrana. Uzgodniliśmy, że trzeba to jakoś uczcić. Zapewne zauważyliście na listach szkolnego wyposażenia, że w tym roku potrzebny jest uroczysty strój. Tak więc na początku wiosny zrobimy Wiosenny Bal!
Na Sali momentalnie rozbrzmiały przyciszone rozmowy uczniów.
-O mój Boże… Bal? Ja nie umiem tańczyć! –oburzyła się Aranei.
-Spokojnie… Na pewno zrobią lekcje tańca, tak jak w czwartej klasie przed balem Bożonarodzeniowym. -uspokoiła ją Pansy.
-Spokój! –fuknęła dyrektorka, a na Sali zapadła cisza. –Widzę, że podoba wam się ten pomysł. Tak więc, nie przedłużając, smacznego! –klasnęła w dłonie, a na stołach pojawiły się potrawy.

-*-

-O mój Boże! Bal! Tak myślałam, jak tylko zobaczyłam na liście uroczysty strój! To dobrze, że wzięłam tą piękną zieloną sukienkę! Mam nadzieję, że Draco mnie zaprosi! –mówiła podekscytowana Parkinson. Zorganizowała „babski wieczór” w dormitorium jej i Aranei z okazji pierwszego weekendu od rozpoczęcia roku. Razem z Astorią, Dafne i Milicentą siedziały na podłodze i rozmawiały o balu. Aranei natomiast siedziała na łóżku i szukała w książkach z Działu Ksiąg Zakazanych więcej informacji o tajemniczych horkruksach.
-Ja wzięłam tą śliczną szaro-srebrną! –chwaliła się Dafne. –Założę jeszcze moje najwyższe szpilki, diamentowe kolczyki i będę wyglądała jak bogini!
Callidus, słysząc to, prychnęła.
-Co? –zdziwiła się Ślizgonka.
-Obyś się w tych szpilkach nie wywaliła, jak będziesz próbowała tańczyć. –zadrwiła brunetka, mając w głębi duszy nadzieję, że Greengrass przewróci się na parkiecie.
-O to już się nie martw. Potrafię chodzić w takich butach. –odparła dziewczyna, unosząc dumnie głowę.
-Mam nadzieję. Bo ja cię nie będę zbierać z parkietu. –powiedziała Pansy z rozbawieniem. Aranei zamknęła książkę i usiadła obok niej.
-A jak wyglądają takie bale? To znaczy… Jak wyglądał ten cały „Bożonarodzeniowy bal”? –zapytała.
-Normalnie. Jak bal. –czarnowłosa wzruszyła ramionami. –Chłopcy zapraszają dziewczyny. My się stroimy, oni rozdziawiają paszcze, jak nas widzą w naszych boskich sukienkach, potem tańczymy dobrze się bawimy i w nocy wracamy do dormitoriów.
-Nigdy nie byłam na żadnym balu… -westchnęła Aranei.
-Spokojnie. Na pewno ci się spodoba. –powiedziała z uśmiechem Astoria.

    Do drugiej w nocy dziewczyny rozmawiały o wszystkim i o niczym. Kiedy skończyły, Astoria, Dafne i Milicenta udały się do swojego dormitorium, a Pansy runęła na łóżko.
-Hej! Czyja to sowa? I kiedy tu wleciała? –zdziwiła się Pansy, patrząc na szafkę nocną współlokatorki, na której siedziała mała sówka z listem.
-Och, to do mnie! –zerwała się brunetka i wzięła do ręki kopertę. –Sio! –przegoniła sowę, a ta zatrzymała się przy drzwiach. –Och… -Ślizgonka westchnęła i otworzyła jej drzwi, a zadowolone zwierzę wyleciało. Dziewczyna zamknęła drzwi, ale po chwili znów je otworzyła, bo zdała sobie sprawę, że przecież sowa chyba sama nie wyjdzie z pokoju wspólnego Ślizgonów. Jednak, gdy zajrzała do salonu, sowy nie było.
-Dziwne… -mruknęła sama do siebie, po czym wróciła do pokoju i usiadła na łóżku, by odczytać list.
-Od kogo to? –zaciekawiła się Pansy.
-Od mamy. –odparła Aranei.
-Co pisze?
 Ślizgonka jednak nie odpowiedziała. Otworzyła kopertę.

Niech już będzie. I tak byś się dowiedziała, a nawet lepiej, że dowiadujesz się tego ode mnie.
Jednak ja też mam do ciebie jedną prośbę:
Pod żadnym pozorem nie mów nikomu, jak się nazywał twój ojciec. To nie wyjdzie Ci na dobre…
Możesz powiedzieć tylko Timore’owi, ale tylko wtedy, gdy będziesz pewna, że nikt nie słyszy.
Nazwisko twojego ojca to: Tom Riddle.
Kocham Cię,
Twoja matka, Eliza Callidus.

Tom Riddle? ,zastanawiała się Aranei. Coś mi to mówi… Tom Riddle… Riddle.. Riddle… Postanowiła zaryzykować i zapytać Pansy.
-Mówi ci coś nazwisko Riddle? –zapytała.
-No ba! –odpowiedziała, jakby to było oczywiste. –Przecież to nazwisko Lorda Voldemorta. Tom Riddle. Nie pamiętasz? –zapytała, unosząc jedną brew.
Aranei przypomniała sobie słowa dyrektorki. Wszyscy wiemy, że Lord Voldemort, znany też jako Tom Riddle, nie żyje i Świat Magii jest teraz bezpieczny… Brunetka wypuściła list z ręki i spojrzała na współlokatorkę z szeroko otwartymi oczami, a ta patrzyła na nią pytająco.
-To niemożliwe… -powiedziała sama do siebie.