Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. :) Dały mi one wenę i tak oto teraz prezentuję Wam drugi rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. ;]
Nie przedłużając, milego czytania.
Nie przedłużając, milego czytania.
Gdy przyjęcie
urodzinowe się skończyło, Aranei odetchnęła z ulgą. Przez całe przyjęcie
musiała zabawiać każdego gościa – członków rodziny, przyjaciół rodziców, nowo
poznanych znajomych ze Świata Magicznego – chociaż w tym ostatnim na szczęście
pomagali jej Blaise i Dracon. Kiedy nareszcie wszyscy goście opuścili
posiadłość Callidusów, dziewczyna pobiegła do swojego pokoju i chciała paść na
łóżko, ale niestety nie było jej to dane, ponieważ było ono całe zawalone
prezentami. Przesunęła kilka paczek, usiadła na łóżku i zaczęła rozpakowywać
prezenty. Pierwszy wpadł jej do ręki ten od Laury i Agathy. Otworzyła pudełko i
jej oczom ukazała się śliczna, ciemnozielona sukienka bez ramiączek. Aranei
wyciągnęła ją z pudełka, założyła i przejrzała się w lustrze. Sukienka idealnie
na nią pasowała. Sięgała jej powyżej kolan. Brązowookiej nie chciało się już
przebierać z powrotem w niebieską sukienkę, więc dokończyła rozpakowywanie
prezentów w tej. Od znajomych jej rodziców ze Świata Magicznego dostała wiele
książek do szkoły, kociołek i zestaw fiolek, natomiast od rodziny dużo
biżuterii, ubrań, książek i smakołyków. Gdy już skończyła rozpakowywanie, ułożyła
wszystkie rzeczy w kącie i podeszła do szafki nocnej. Wyjęła z szuflady kartkę
i długopis, po czym nabazgrała informację dla skrzatów: „Książki do szafki,
biżuterię do różowej walizki, a ubrania do szafy. Resztę ułożyć starannie w
kącie.” Położyła kartkę na prezenty, a sama wzięła koszulę nocną i zniknęła w
łazience. Po długiej kąpieli, zdała sobie sprawę, że mało co nie zasnęła w
wannie, więc wstała, wytarła się i opatuliła ręcznikiem, umyła zęby, rozpuściła
i rozczesała włosy i przebrała się w koszulę nocną. Gdy wyszła z łazienki od
razu runęła na łóżko i nawet nie przykrywając się kołdrą zasnęła.
-*-
-Hej, mamo! Dzisiaj zostaję u Draco. –krzyknął Blaise w stronę swojej matki,
nawet nie zważając, czy to usłyszała i złapał Dracona za rękę, po czym poczuł
znane mu już szarpnięcie i znalazł się w Malfoy Manor. Razem z przyjacielem
udali się do komnaty młodego Malfoy’a. Ciemnoskóry rozsiadł się na kanapie i
spojrzał na przyjaciela, który usiadł na łóżku i przeciągnął się.
-Ej, stary. Ty chyba nie zamierzasz spać w ubraniach? –zaśmiał się Zabini. Blondyn spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-A dlaczego nie? –zapytał.
-No nie wiem… Mi by było niewygodnie… -zaczął, jednak sam także nie miał zamiaru się przebierać.
-W dupie to mam. Jestem zmęczony. Te bliźniaczki latały za mną po całym ogrodzie. –na te słowa Blaise parsknął śmiechem. –Nawet raz zagoniły mnie do domu, to schowałem się przed nimi w jednym pokoju, ale szybko stamtąd zwiałem, bo zobaczyłem węża. Nawet przez chwilę się zastanawiałem co jest straszniejsze: wąż czy one, ale jak wyszedłem z pokoju, to nie było ich na szczęście na horyzoncie, więc… Nie musiałem wybierać.
Ciemnoskóry znów wybuchł śmiechem.
-Ja tam bym wolał węża. –powiedział z rozbawieniem. –Ej, czekaj… Oni mają w domu węża? –zdziwił się.
-Najwyraźniej. –odparł Draco. –Ej, a ty i Aranei… -zaczął niepewnie. –No wiesz…
-Nie, to tylko przyjaciółka z dzieciństwa. –zaśmiał się ciemnoskóry, pierwszy raz widząc, jak jego przyjaciel się jąka. –A co? Przypadła ci do gustu? –poruszył porozumiewawczo brwiami.
-Nie, ja tylko tak pytam. –odparł szybko blondyn, po czym położył się na łóżku w ubraniach.
-Ahm… „Tak pytasz”… Rozumiem… -Blaise świetnie się bawił, widząc zmieszanie przyjaciela. –Ja wszystko wiem…
-Co wiesz? Jezu, daj mi spokój i idź spać. –przerwał mu Malfoy.
-Tak, tak. Przed chwilą jeszcze ze mną rozmawiałeś normalnie, a teraz to „Idź spać.” –mruknął Blaise z rozbawieniem, kładąc się na kanapie. –Ja wszyystko wieem…
-Och, zamknij się. –odpyskował blondyn i już nic się nie odzywając, przewrócił się na bok i udawał, że śpi. Tak naprawdę, jeszcze przez kilka godzin zastanawiał się, co robił w domu Callidusów ogromny wąż…
-Ej, stary. Ty chyba nie zamierzasz spać w ubraniach? –zaśmiał się Zabini. Blondyn spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-A dlaczego nie? –zapytał.
-No nie wiem… Mi by było niewygodnie… -zaczął, jednak sam także nie miał zamiaru się przebierać.
-W dupie to mam. Jestem zmęczony. Te bliźniaczki latały za mną po całym ogrodzie. –na te słowa Blaise parsknął śmiechem. –Nawet raz zagoniły mnie do domu, to schowałem się przed nimi w jednym pokoju, ale szybko stamtąd zwiałem, bo zobaczyłem węża. Nawet przez chwilę się zastanawiałem co jest straszniejsze: wąż czy one, ale jak wyszedłem z pokoju, to nie było ich na szczęście na horyzoncie, więc… Nie musiałem wybierać.
Ciemnoskóry znów wybuchł śmiechem.
-Ja tam bym wolał węża. –powiedział z rozbawieniem. –Ej, czekaj… Oni mają w domu węża? –zdziwił się.
-Najwyraźniej. –odparł Draco. –Ej, a ty i Aranei… -zaczął niepewnie. –No wiesz…
-Nie, to tylko przyjaciółka z dzieciństwa. –zaśmiał się ciemnoskóry, pierwszy raz widząc, jak jego przyjaciel się jąka. –A co? Przypadła ci do gustu? –poruszył porozumiewawczo brwiami.
-Nie, ja tylko tak pytam. –odparł szybko blondyn, po czym położył się na łóżku w ubraniach.
-Ahm… „Tak pytasz”… Rozumiem… -Blaise świetnie się bawił, widząc zmieszanie przyjaciela. –Ja wszystko wiem…
-Co wiesz? Jezu, daj mi spokój i idź spać. –przerwał mu Malfoy.
-Tak, tak. Przed chwilą jeszcze ze mną rozmawiałeś normalnie, a teraz to „Idź spać.” –mruknął Blaise z rozbawieniem, kładąc się na kanapie. –Ja wszyystko wieem…
-Och, zamknij się. –odpyskował blondyn i już nic się nie odzywając, przewrócił się na bok i udawał, że śpi. Tak naprawdę, jeszcze przez kilka godzin zastanawiał się, co robił w domu Callidusów ogromny wąż…
-*-
-Chcesz poznać prawdę? –zapytało zwierzę.
-No przecież wiesz, że chcę. –odparła brunetka ze złością.
-Raz podsłuchałem rozmowę twoich rodziców. –syknął Timore.
-No więc? Co było w tej rozmowie? –dopytywała się dziewczyna, ponieważ wąż przez chwilę milczał.
-Chcesz wiedzieć, dlaczego rozmawiasz z wężami? Dlaczego rodzice nie puścili cię do Hogwartu, gdy byłaś mała? Dlaczego ukrywali się i nikt ze Świata Magicznego, oprócz Zabinich, nie mógł wiedzieć, gdzie jesteście?
-No chcę! Powiedz mi wreszcie! –wybuchła, zniecierpliwiona dziewczyna.
-Ponieważ…
W tym momencie coś szturchnęło dziewczynę w ramię, a sen został przerwany. Zdenerwowana otworzyła oczy i ujrzała Skrzatka.
-Czego chcesz? –burknęła ze zdenerwowaniem.
-Skrzatek nie chciał budzić pani… Skrzatek czuje się z tym bardzo źle, ale Skrzatek służy dumnemu rodowi Callidusów od wielu, wielu lat i musi słuchać rozkazów… -jąkał się skrzat.
-CZEGO CHCESZ?! –brązowooka miała dość jego dukania. Chciała poznać powód, dlaczego została obudzona. I to w takim momencie!
-Panienki matka kazała panienkę obudzić… Mówi, żeby panienka musi się przygotować, ponieważ dzisiaj idzie z panią i panem Callidus na ulicę Pokątną, żeby kupić szatę, różdżkę…
-Eh… No dobra. Idź już sobie. –warknęła do skrzata, a ten odszedł bez słowa. Dziewczyna leżała jeszcze przez jakiś czas, patrząc zaspanym wzrokiem przed siebie i myśląc o swoim śnie. Nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Zerwała się jak oparzona, podeszła do akwarium i zapukała w szybę. Stworzenie niechętnie wypełzło zza sztucznego pnia i wyciągnęło łepek przez dziurę u dołu szyby.
-Słucham? –syknął zniecierpliwiony.
-Timore… Czy masz mi może coś do powiedzenia? –zapytała. Po chwili milczenia zrozumiała, jak to musiało głupio brzmieć.
-Budzisz mnie tylko po to, żeby się mnie zapytać, czy nie mam ci nic do powiedzenia? –zapytał z drwiną. –Nie, nie mam ci nic do powiedzenia, Aranei. Czy mogę już iść spać?
-Mam na myśli… Czy przypadkiem nie podsłuchałeś może jakiejś rozmowy moich rodziców, czy coś w tym stylu? –spytała niepewnie, czując się strasznie głupio.
-Nie… Wczoraj cały dzień spałem. Na chwilę się obudziłem, bo jakiś blondyn tu wpadł, ale jak mnie zobaczył, to zniknął tak szybko, jak się pojawił. –syknął gad.
-Ach, no szkoda. Czejaj… Blondyn? –zdziwiła się dziewczyna, a wąż kiwnął łebkiem. –Może to był Draco. Ale… Co on tu robił?
-Wyglądał, jakby się przed kimś chował. –odparł wąż. –Jeśli nie masz nic przeciwko, to ja wracam do siebie. –dodał. Widząc milczenie przyjaciółki, wpełznął ponownie za sztuczny pień, który do złudzenia przypominał prawdziwy. Aranei bez słowa wzięła z szafy szarą sukienkę do kolan, z długimi rękawami i rajstopy, po czym poszła do łazienki, by przebrać się, uczesać i umyć zęby. Wyszła ze szczotką w ręce, ubrana w ową sukienkę. Stanęła przed lusterkiem i rozczesała włosy. Przez chwilę się nimi bawiła, zastanawiając się, jak je ułożyć, ale po chwili zdecydowała się zostawić rozpuszczone. Gdy odłożyła szczotkę, zajrzała do szafy i wyjęła z niej czarne buty na wysokim obcasie. Ubrała je na nogi i zeszła na śniadanie.
-Dzień dobry, Aranei. Co tak długo? –przywitała ją matka.
-Cześć, mamo. Jakoś tak wyszło. Co dziś na śniadanie? –zapytała, chodź miała nadzieję, że jej matka odpowie „A co byś chciała?”. Niestety, odpowiedź była inna.
-Na razie nie ma czasu, bo zbyt długo się ociągałaś. Weź sobie słodką bułkę z kuchni i zjesz szybko. –odparła kobieta.
-Jasne. –nie było jej to na rękę, jednak nie chciała się kłócić. Poszła do kuchni i wyjęła z chlebaka słodką bułkę z marmoladą. Od razu zaczęła ją jeść, po czym podążyła za swoją mamą w stronę kominka, gdzie stał już jej ojciec.
-Posłuchaj, córeczko. –zaczął. –Jeszcze nigdy nie podróżowałaś, dzięki proszkowi Fiuu, ale mam nadzieję, że sobie poradzisz. Wystarczy tylko wziąć garść tego proszku. –zanurzył rękę do dzbanka, stojącego obok kominka. –Wejść do kominka. –zademonstrował. –Wrzucić proszek, wypowiedzieć wyraźnie nazwę miejsca, do którego chcesz się dostać - w tym przypadku będzie to ulica Pokątna - po czym zamknąć oczy i usta. Wiesz, żeby popiół ci nie wleciał. –oznajmił. Widząc niepewną minę córki, dodał –To może ja pokażę… - po czym wsypał proszek do kominka, a ich oczom ukazał się szmaragdowy ogień, do którego wszedł mężczyzna, głośno i wyraźnie mówiąc „Na Pokątną!” i zniknął. Brązowooka patrzyła na kominek z przerażeniem.
-Wiesz, co… Ja nie jestem do końca przekonana…-zaczęła, ale matka jej natychmiast przerwała.
-Nie marudź, tylko rób to, co powiedział ojciec. Pamiętasz każdy szczegół?-zapytała. Dziewczyna pokiwała głową. –No to do roboty. –zachęciła ją kobieta z uśmiechem. –A! I jeszcze jedno! Trzymaj łokcie przy sobie, bo możesz się o coś obić, a to nie będzie miłe…
Aranei zanurzyła rękę w dzbanku, po czym wyciągnęła ją razem z proszkiem, trzymanym w garści. Niepewnie wrzuciła proszek do kominka, weszła w szmaragdowe płomienie i otworzyła usta, żeby wyraźnie wymówić nazwę, ale w tym momencie wpadła tam sadza.
-Na … -kaszlnęła, krztusząc się. -… Po… Po.. kątną! –wyksztusiła, po czym zamknęła usta i zacisnęła oczy tak mocno, aby nawet najmniejszy popiół się do nich nie dostał. W ostatniej chwili przypomniała sobie uwagę matki i przyciągnęła łokcie do siebie. Poczuła, jakby coś ją wsysało, a w uszach jej szumiało i ryczało. Nagle wszystko się zatrzymało, a ją gdzieś wyrzuciło. Otworzyła oczy i ujrzała najdziwniejszy sklep, jaki widziała do tej pory. Podniosła się z ziemi i rozejrzała po sklepie.
-Ee… Przepraszam! –krzyknęła. Spojrzała na swoją sukienkę. Była cała w kurzu, ale na szarym kolorze nie było to takie widoczne, więc otrzepała się trochę, poprawiła włosy i już wyglądała jak człowiek. W tym momencie ktoś wszedł do sklepu. Był to jakiś chłopak w okularach, mniej więcej w jej wieku. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale nie odezwał się do niej, tylko stanął za ladą i zawołał:
-Borgin! –nagle za ladą pojawił się przygarbiony mężczyzna o tłustych włosach, na których widok Aranei miała ochotę zwrócić swoje marne śniadanie.
-Och, pan Potter. Czego pan sobie życzy? Nigdy wcześniej tu pan nie przychodził… -zdziwił się mężczyzna, odgarniając włosy z twarzy. Dziewczyna spojrzała na okularnika. A więc to był ten sławny Harry Potter, który zabił Lorda Voldemorta?
-Hagrid mnie prosił, żebym mu przyniósł jakąś paczkę, którą miał pan mi dać. –oznajmił Harry.
-Ach, tak. Oczywiście… -chrypnął Borgin i wyjął spod lady kwadratową, niezbyt dużą paczkę owiniętą w szary papier i przewiązaną zwykłym sznurkiem. –Proszę. –podał ją chłopakowi, a ten wziął paczkę i ruszył do wyjścia. –A ty czego chcesz dziewczynko? –skierował się do Aranei.
-Em… Ja… -zaczęła się jąkać, ale po chwili wyprostowała się, żeby nie wyjść na idiotkę. –Pomyliłam się chyba i trafiłam tu przez kominek. Gdzie tak właściwie jestem? –zapytała spokojnym tonem.
-W sklepie Borgina i Burkesa, na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. –odpowiedział Potter, zatrzymując się w drzwiach. –Chciałaś trafić, zdaje się, na Pokątną?
-Tak. Skąd wiedziałeś? –zapytała brunetka i podeszła do niego.
-Na drugim roku zdarzyło mi się to samo. Pierwszy raz podróżowałem za pomocą proszku Fiuu. –odparł z rozbawieniem. –Chodź, zaprowadzę cię na Pokątną. –mówiąc to, otworzył przed nią drzwi i razem wyszli ze sklepu.
-Dzięki. Też właśnie pierwszy raz podróżowałam siecią Fiuu. –oznajmiła, przechodząc przez obskurną ulicę. Starała się unikać spojrzeń dziwnych czarodziejów i czarownic. „Szczęście, że trafiłam na tego Pottera, bo w innym razie na pewno bym się nie odnalazła na tej paskudnej ulicy.”, pomyślała.
-Jesteś z mugolskiej rodziny? –zapytał Harry.
-Nie, no coś ty. Jestem czarownicą czystej krwi. A właśnie, nie przedstawiłam się. Aranei Callidus. –podała mu rękę, a on ją uścisnął.
-Harry Potter. –oznajmił z uśmiechem. –Nigdy wcześniej nie widziałem cię w Hogwarcie. Chodzisz do innej szkoły magii? –zapytał.
-Nie… Nie chodzę do żadnej szkoły magii. –odparła Aranei ze zmieszaniem. –Do tej pory rodzice uczyli mnie magii w domu. –„Chwila, kim on jest, żebym mu to wszystko mówiła?!”, pomyślała.
-W domu? Nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem… To dozwolone? –zdziwił się Wybraniec.
-Nie mam pojęcia. –ucięła brązowooka. Nie chciała mu nic więcej mówić. Nie wiedziała nawet, czy może…
-Och, jest. Ulica Pokątna. –oznajmił Harry z uśmiechem. Brunetka rozglądnęła się, a jej oczom ukazała się tętniąca życiem ulica i sklepy, o których już słyszała od rodziców: „Ollivander”, „Madame Malkin”, „Esy i Floresy” , jak również te, o których nigdy w życiu nie słyszała, jak „Magiczne Dowcipy Weasley’ów”. Nagle ujrzała, jak przez tłum przeciskają się jej rodzice.
-Och, tu jesteś, Aranei! Martwiliśmy się o ciebie. –westchnęła matka, patrząc z troską na córkę. –Gdzie cię wyrzuciło? –zapytała, ale w tym samym momencie ujrzała, kto stoi obok jej córki. –Harry Potter. –powiedziała.
-Tak, miło mi. Pan i pani Callidus, zdaje się? –zapytał uprzejmym tonem i uścisnął rękę pana Marcus’a.
-Marcus Callidus. A to moja żona Eliza. –oznajmił oficjalnym tonem mężczyzna, trochę zmieszany z nieznanego powodu. Wybraniec uścisnął również rękę pani Callidus.
-Przepraszam, ale spieszę się. Miło było państwa poznać. Ciebie również, Aranei. –powiedział Gryfon, po czym zniknął w tłumie.
-Pomógł mi wydostać się z Nokturnu. –sprostowała brunetka, widząc pytające spojrzenia rodziców.
-Rozumiem. –odparła matka dziewczyny. –Marcus, ty idź po książki do księgarni „Esy i Floresy”, a my idziemy do Madame Malkin po szatę. –powiedziała kobieta do swojego męża. –Proszę, tu masz wykaz podręczników. –podała mu karteczkę. – Zaznaczyłam te, które już mamy, bo Aranei dostała na urodziny. Jakbyśmy sami nie mogli kupić… -burknęła. –Spotkamy się u Ollivandera. –dodała, po czym złapała córkę za rękę i zaciągnęła do sklepu, który znajdował się tuż obok księgarni, do której miał udać się mężczyzna.
Po zakupieniu szaty - co poszło dość szybko - Aranei wraz z matką poszły do Ollivandera, gdzie dziewczyna miała zakupić swoją różdżkę. Do tej pory uczyła się na różdżce ojca, a teraz miała nabyć swoją własną. Sprzedawca zapewne się zdziwi, gdy zobaczy 17-latkę kupującą swoją pierwszą różdżkę. Matka opowiadała jej, że każdy czarodziej zakupuje swoją pierwszą różdżkę w wieku 11 lat – kiedy idzie do szkoły.
-Tylko wiesz… Nie możesz sama wybrać sobie różdżki. –oznajmiła kobieta, kiedy wchodziły do sklepu.
-Tak, wiem. Różdżki same wybierają czarodziejów… -westchnęła brązowooka ze znudzeniem. Kiedy weszła do sklepu, jej oczom ukazało się chyba z milion pudeł, poustawianych na regałach, które sięgały aż do sufitu. Na środku sklepu stało biurko, za którym stał staruszek o dużych oczach koloru srebra i patrzył na nie badawczym spojrzeniem.
-Witam panie Ollivander. Moje córka chciałaby zakupić swoją pierwszą różdżkę. –wskazała na dziewczynę.
-Och, pani Callidus. Pamiętam, kiedy w wieku 11 lat, przekroczyła pani wraz z pani rodzicami próg tego sklepu. Pamiętam też pani różdżkę, Buk, włókno smoczego serca, 12 cali, odpowiednio giętka. Pamiętam każdą różdżkę, którą sprzedałem. –powiedział staruszek z zapałem. –A to zapewne pani pociecha. –spojrzał na Aranei, swoimi wielkimi, przenikliwymi oczami. –Nie pamiętam, abyś kupowała u mnie wcześniej różdżkę…
-Bo nie kupowała. –ucięła Eliza.
-Ach, naturalnie. Pamiętałbym… -odparł i zniknął między regałami. Po chwili przyszedł trzymając kilka pudełek. Postawił je na biurku i wyciągnął z jednego różdżkę, którą podał dziewczynie. Brunetka wzięła delikatnie różdżkę i machnęła nią. Wystrzeliła z niej iskra, trafiając w regał i zrzucając kilka pudełek. Aranei natychmiast odłożyła patyk na biurko staruszka. Ten podał jej inną różdżkę.
-To może ta… -mruknął. Aranei machnęła różdżką, na dłoni czując uderzające ciepło. Z różdżki wystrzelił snop różnokolorowych iskier.
-Wow. Szybko poszło. –mruknęła dziewczyna.
-12 i ¾ cala, sosna, włókno ze smoczego serca, niezbyt giętka. –oznajmił Garrick z zapałem.
Gdy wychodzili ze sklepu, Ollivander wypytywał ich, dlaczego córka dopiero teraz kupuje różdżkę, ale żadne z nich nie odpowiedziało. Wtedy brunetka zastanowiła się, czy nie powiedziała Potterowi trochę za dużo…
-Chyba już wszystko. Kociołek i zestaw fiolek dostałaś na urodziny, szatę mamy, różdżka jest, książki są… -zastanawiała się Eliza. -Aha! Teleskop, waga, sowa i strój ochronny! Zapomniałabym!
Gdy już mieli wszystko, teleportowali się siecią Fiuu z powrotem do posiadłości Callidusów. Tym razem poszło gładko i Aranei trafiła bezpiecznie w odpowiednie miejsce. Dopiero teraz, gdy była już w domu, poczuła, jak zgłodniała. Od rana zjadła tylko jedną słodką bułkę. Kazała skrzatowi zrobić sobie coś do jedzenia, a sama już miała się udać do pokoju, kiedy coś sobie przypomniała.
-Mamo! Mam jedno pytanie! –zawołała. Poszła do salonu, gdzie zastała rodziców siedzących przy stole i rozmawiających o czymś z zapałem. –Mogę przerwać? –zapytała. Gdy rodzice umilkli i pokiwali głowami, na znak, że słuchają, dziewczyna zapytała:
-Co z Timorem?
-A co ma z nim być? –zdziwił się Marcus.
-Czy będę mogła go wziąć ze sobą do Hogwartu? –zapytała. Rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Wiesz… Chyba nie… -odparła Eliza niepewnie.
-Jak to nie?! –zdenerwowała się dziewczyna.
-Nie takim tonem. –powiedział surowo ojciec dziewczyny. –Tak właściwie to jest jeden sposób. Moglibyśmy go przetransmutować w jakąś mysz, czy szczura… -na te słowa Aranei prychnęła.
-On zjada myszy. –odparła z rozbawieniem.
-To w ropuchę! Co za różnica? –powiedział mężczyzna. –Tylko wtedy nie mogłabyś chyba z nim rozmawiać…
-Czyli równie dobrze mogłabym wziąć każdą inną ropuchę. –burknęła brunetka.
-Chyba umiesz transmutować węża w ropuchę i odwrotnie? –zapytała mama dziewczyny. –Uczyliśmy cię tego. –dodała z dumą.
-Tak, ale gdzie będę mogła go transmutować w węża , żeby z nim rozmawiać? Chyba nie w dormitorium! –rodzice dziewczyny spojrzeli na siebie. Wydawało się, jakby toczyli niemą rozmowę, samymi spojrzeniami. Po chwili odezwała się jej mama:
-Jest takie miejsce… Teraz, kiedy Voldemort nie żyje, a cząstka jego duszy w Harrym Potterze umarła, tylko ty możesz je otworzyć… -zaczęła.
-Nazywa się ono Komnata Tajemnic. –dokończył mężczyzna. –Zapytasz kogoś, gdzie znajduje się łazienka Jęczącej Marty. Na boku jednej z umywalek znajdziesz wydrapanego węża. Powiedz „Otwórz się” w języku węży, a ukarze ci się wejście. Dalej będziesz wiedziała, co robić.
-Marcusie, skąd ty to wiesz? –zdziwiła się kobieta.
-Wiesz… -zaśmiał się mężczyzna. –Raz złapałem Pottera, dałem mu Veritaserum, a on mi wszystko wyśpiewał. Potem zmodyfikowałem mu pamięć, żeby nie pamiętał tego zdarzenia. Dlatego trochę się zmieszałem dzisiaj, jak go zobaczyliśmy. –powiedział z rozbawieniem. Widząc zszokowane miny swojej żony i córki, dodał niewinnie: -No co? Wiedziałem, że to ci się kiedyś przyda.
Aranei pokręciła z dezaprobatą głową i udała się do jadalni, gdzie czekał na nią podwieczorek, przygotowany przez skrzaty. Zjadła, po czym bez słowa udała się do swojego pokoju.
-Mam dobre i złe wieści! –krzyknęła, pukając w wielkie akwarium.
-Najpierw te dobre, poproszę. –syknął gad.
-No więc, jedziesz ze mną do Hogwartu.-uśmiechnęła się szeroko dziewczyna.
-A te złe?
-Będę musiała przetransmutować cię w ropuchę na czas podróży. Jak będę w szkole, przeniosę cię do Komnaty Tajemnic i tam będę cię odwiedzać. A jak będziesz chciał sobie pobiegać, to przetransmutuję cię w szczura. –powiedziała z entuzjazmem.
-To nie tak źle… –syknął. –A co to Komnata Tajemnic?
-Eh.. .–westchnęła dziewczyna. –Opowiadałam ci kiedyś. To ukryta komnata, którą stworzył Salazar Slytherin.
-To ta, którą może otworzyć jedynie dziedzic samego Slytherina? –zapytało z niedowierzaniem zwierzę.
-Dokładnie ta. –odparła, po czym poczuła się jak spetryfikowana. Stała przez chwilę w bezruchu. –Czekaj… To jakim cudem JA mogę tam wejść?
-O to samo chciałem zapytać. –syknął wąż, ale dziewczyna już tego nie usłyszała, bo wypadła z pokoju, niczym burza, zbiegła po kamiennych schodach i wylądowała w salonie, gdzie jak planowała, zastała swoich rodziców.
-Jakim cudem mogę wejść do Komnaty Tajemnic, skoro może ją otworzyć tylko dziedzic Slytherina? –zapytała prosto z mostu. Rodzice dziewczyny wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Kiedyś musi to nastąpić, Marcusie. Musimy jej powiedzieć. –oznajmiła Eliza.
-Co powiedzieć? O co chodzi? –dopytywała się zniecierpliwiona brunetka, patrząc raz to na matkę, a raz to na ojca.
-Ja... nie jestem twoim ojcem. –oznajmił mężczyzna bezbarwnym tonem, jednak w jego oczach dało się dostrzec smutek.