czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział II

Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. :) Dały mi one wenę i tak oto teraz prezentuję Wam drugi rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. ;]
Nie przedłużając, milego czytania.


  Gdy przyjęcie urodzinowe się skończyło, Aranei odetchnęła z ulgą. Przez całe przyjęcie musiała zabawiać każdego gościa – członków rodziny, przyjaciół rodziców, nowo poznanych znajomych ze Świata Magicznego – chociaż w tym ostatnim na szczęście pomagali jej Blaise i Dracon. Kiedy nareszcie wszyscy goście opuścili posiadłość Callidusów, dziewczyna pobiegła do swojego pokoju i chciała paść na łóżko, ale niestety nie było jej to dane, ponieważ było ono całe zawalone prezentami. Przesunęła kilka paczek, usiadła na łóżku i zaczęła rozpakowywać prezenty. Pierwszy wpadł jej do ręki ten od Laury i Agathy. Otworzyła pudełko i jej oczom ukazała się śliczna, ciemnozielona sukienka bez ramiączek. Aranei wyciągnęła ją z pudełka, założyła i przejrzała się w lustrze. Sukienka idealnie na nią pasowała. Sięgała jej powyżej kolan. Brązowookiej nie chciało się już przebierać z powrotem w niebieską sukienkę, więc dokończyła rozpakowywanie prezentów w tej. Od znajomych jej rodziców ze Świata Magicznego dostała wiele książek do szkoły, kociołek i zestaw fiolek, natomiast od rodziny dużo biżuterii, ubrań, książek i smakołyków. Gdy już skończyła rozpakowywanie, ułożyła wszystkie rzeczy w kącie i podeszła do szafki nocnej. Wyjęła z szuflady kartkę i długopis, po czym nabazgrała informację dla skrzatów: „Książki do szafki, biżuterię do różowej walizki, a ubrania do szafy. Resztę ułożyć starannie w kącie.” Położyła kartkę na prezenty, a sama wzięła koszulę nocną i zniknęła w łazience. Po długiej kąpieli, zdała sobie sprawę, że mało co nie zasnęła w wannie, więc wstała, wytarła się i opatuliła ręcznikiem, umyła zęby, rozpuściła i rozczesała włosy i przebrała się w koszulę nocną. Gdy wyszła z łazienki od razu runęła na łóżko i nawet nie przykrywając się kołdrą zasnęła.  

 -*-

-Hej, mamo! Dzisiaj zostaję u Draco. –krzyknął Blaise w stronę swojej matki, nawet nie zważając, czy to usłyszała i złapał Dracona za rękę, po czym poczuł znane mu już szarpnięcie i znalazł się w Malfoy Manor. Razem z przyjacielem udali się do komnaty młodego Malfoy’a. Ciemnoskóry rozsiadł się na kanapie i spojrzał na przyjaciela, który usiadł na łóżku i przeciągnął się.
-Ej, stary. Ty chyba nie zamierzasz spać w ubraniach? –zaśmiał się Zabini. Blondyn spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-A dlaczego nie? –zapytał.
-No nie wiem… Mi by było niewygodnie… -zaczął, jednak sam także nie miał zamiaru się przebierać.
-W dupie to mam. Jestem zmęczony. Te bliźniaczki latały za mną po całym ogrodzie. –na te słowa Blaise parsknął śmiechem. –Nawet raz zagoniły mnie do domu, to schowałem się przed nimi w jednym pokoju, ale szybko stamtąd zwiałem, bo zobaczyłem węża. Nawet przez chwilę się zastanawiałem co jest straszniejsze: wąż czy one, ale jak wyszedłem z pokoju, to nie było ich na szczęście na horyzoncie, więc… Nie musiałem wybierać.
 Ciemnoskóry znów wybuchł śmiechem.
-Ja tam bym wolał węża. –powiedział z rozbawieniem. –Ej, czekaj… Oni mają w domu węża? –zdziwił się.
-Najwyraźniej. –odparł Draco. –Ej, a ty i Aranei… -zaczął niepewnie. –No  wiesz…
-Nie, to tylko przyjaciółka z dzieciństwa. –zaśmiał się ciemnoskóry, pierwszy raz widząc, jak jego przyjaciel się jąka. –A co? Przypadła ci do gustu? –poruszył porozumiewawczo brwiami.
-Nie, ja tylko tak pytam. –odparł szybko blondyn, po czym położył się na łóżku w ubraniach.
-Ahm… „Tak pytasz”… Rozumiem… -Blaise świetnie się bawił, widząc zmieszanie przyjaciela. –Ja wszystko wiem…
-Co wiesz? Jezu, daj mi spokój i idź spać. –przerwał mu Malfoy.
-Tak, tak. Przed chwilą jeszcze ze mną rozmawiałeś normalnie, a teraz to „Idź spać.” –mruknął Blaise z rozbawieniem, kładąc się na kanapie. –Ja wszyystko wieem…
-Och, zamknij się. –odpyskował blondyn i już nic się nie odzywając, przewrócił się na bok i udawał, że śpi. Tak naprawdę, jeszcze przez kilka godzin zastanawiał się, co robił w domu Callidusów ogromny wąż… 

-*-


-Chcesz poznać prawdę? –zapytało zwierzę.
-No przecież wiesz, że chcę. –odparła brunetka ze złością.
-Raz podsłuchałem rozmowę twoich rodziców. –syknął Timore.
-No więc? Co było w tej rozmowie? –dopytywała się dziewczyna, ponieważ wąż przez chwilę milczał.
-Chcesz wiedzieć, dlaczego rozmawiasz z wężami? Dlaczego rodzice nie puścili cię do Hogwartu, gdy byłaś mała? Dlaczego ukrywali się i nikt ze Świata Magicznego, oprócz Zabinich, nie mógł wiedzieć, gdzie jesteście?
-No chcę! Powiedz mi wreszcie! –wybuchła, zniecierpliwiona dziewczyna.
-Ponieważ…
 
 W tym momencie coś szturchnęło dziewczynę w ramię, a sen został przerwany. Zdenerwowana otworzyła oczy i ujrzała Skrzatka.
-Czego chcesz? –burknęła ze zdenerwowaniem.
-Skrzatek nie chciał budzić pani… Skrzatek czuje się z tym bardzo źle, ale Skrzatek służy dumnemu rodowi Callidusów od wielu, wielu lat i musi słuchać rozkazów… -jąkał się skrzat.
-CZEGO CHCESZ?! –brązowooka miała dość jego dukania. Chciała poznać powód, dlaczego została obudzona. I to w takim momencie!
-Panienki matka kazała panienkę obudzić… Mówi, żeby panienka musi się przygotować, ponieważ dzisiaj idzie z panią i panem Callidus na ulicę Pokątną, żeby kupić szatę, różdżkę…
-Eh… No dobra. Idź już sobie. –warknęła do skrzata, a ten odszedł bez słowa. Dziewczyna leżała jeszcze przez jakiś czas, patrząc zaspanym wzrokiem przed siebie i myśląc o swoim śnie. Nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Zerwała się jak oparzona, podeszła do akwarium i zapukała w szybę. Stworzenie niechętnie wypełzło zza sztucznego pnia i wyciągnęło łepek przez dziurę u dołu szyby.
-Słucham? –syknął zniecierpliwiony.
-Timore… Czy masz mi może coś do powiedzenia? –zapytała. Po chwili milczenia zrozumiała, jak to musiało głupio brzmieć.
-Budzisz mnie tylko po to, żeby się mnie zapytać, czy nie mam ci nic do powiedzenia? –zapytał z drwiną. –Nie, nie mam ci nic do powiedzenia, Aranei. Czy mogę już iść spać?
-Mam na myśli… Czy przypadkiem nie podsłuchałeś może jakiejś rozmowy moich rodziców, czy coś w tym stylu? –spytała niepewnie, czując się strasznie głupio.
-Nie… Wczoraj cały dzień spałem. Na chwilę się obudziłem, bo jakiś blondyn tu wpadł, ale jak mnie zobaczył, to zniknął tak szybko, jak się pojawił. –syknął gad.
-Ach, no szkoda. Czejaj… Blondyn? –zdziwiła się dziewczyna, a wąż kiwnął łebkiem. –Może to był Draco. Ale… Co on tu robił?
-Wyglądał, jakby się przed kimś chował. –odparł wąż. –Jeśli nie masz nic przeciwko, to ja wracam do siebie. –dodał. Widząc milczenie przyjaciółki, wpełznął ponownie za sztuczny pień, który do złudzenia przypominał prawdziwy. Aranei bez słowa wzięła z szafy szarą sukienkę do kolan, z długimi rękawami  i rajstopy, po czym poszła do łazienki, by przebrać się, uczesać i umyć zęby. Wyszła ze szczotką w ręce, ubrana w ową sukienkę. Stanęła przed lusterkiem i rozczesała włosy. Przez chwilę się nimi bawiła, zastanawiając się, jak je ułożyć, ale po chwili zdecydowała się zostawić rozpuszczone. Gdy odłożyła szczotkę, zajrzała do szafy i wyjęła z niej czarne buty na wysokim obcasie. Ubrała je na nogi i zeszła na śniadanie.
-Dzień dobry, Aranei. Co tak długo? –przywitała ją matka.
-Cześć, mamo. Jakoś tak wyszło. Co dziś na śniadanie? –zapytała, chodź miała nadzieję, że jej matka odpowie „A co byś chciała?”. Niestety, odpowiedź była inna.
-Na razie nie ma czasu, bo zbyt długo się ociągałaś. Weź sobie słodką bułkę z kuchni i zjesz szybko. –odparła kobieta.
-Jasne. –nie było jej to na rękę, jednak nie chciała się kłócić. Poszła do kuchni i wyjęła z chlebaka słodką bułkę z marmoladą. Od razu zaczęła ją jeść, po czym podążyła za swoją mamą w stronę kominka, gdzie stał już jej ojciec.
-Posłuchaj, córeczko. –zaczął. –Jeszcze nigdy nie podróżowałaś, dzięki proszkowi Fiuu, ale mam nadzieję, że sobie poradzisz. Wystarczy tylko wziąć garść tego proszku. –zanurzył rękę do dzbanka, stojącego obok kominka. –Wejść do kominka. –zademonstrował. –Wrzucić proszek, wypowiedzieć wyraźnie nazwę miejsca, do którego chcesz się dostać  - w tym przypadku będzie to ulica Pokątna - po czym zamknąć oczy i usta. Wiesz, żeby popiół ci nie wleciał. –oznajmił. Widząc niepewną minę córki, dodał –To  może ja pokażę… - po czym wsypał proszek do kominka, a ich oczom ukazał się szmaragdowy ogień, do którego wszedł mężczyzna, głośno i wyraźnie mówiąc „Na Pokątną!” i zniknął. Brązowooka patrzyła na kominek z przerażeniem.
-Wiesz, co… Ja nie jestem do końca przekonana…-zaczęła, ale matka jej natychmiast przerwała.
-Nie marudź, tylko rób to, co powiedział ojciec. Pamiętasz każdy szczegół?-zapytała. Dziewczyna pokiwała głową. –No to do roboty. –zachęciła ją kobieta z uśmiechem. –A! I jeszcze jedno! Trzymaj łokcie przy sobie, bo możesz się o coś obić, a to nie będzie miłe…
Aranei zanurzyła rękę w dzbanku, po czym wyciągnęła ją razem z proszkiem, trzymanym w garści. Niepewnie wrzuciła proszek do kominka, weszła w szmaragdowe płomienie i otworzyła usta, żeby wyraźnie wymówić nazwę, ale w tym momencie wpadła tam sadza.
-Na … -kaszlnęła, krztusząc się. -… Po… Po.. kątną! –wyksztusiła, po czym zamknęła usta i zacisnęła oczy tak mocno, aby nawet najmniejszy popiół się do nich nie dostał. W ostatniej chwili przypomniała sobie uwagę matki i przyciągnęła łokcie do siebie. Poczuła, jakby coś ją wsysało, a w uszach jej szumiało i ryczało. Nagle wszystko się zatrzymało, a ją gdzieś wyrzuciło. Otworzyła oczy i ujrzała najdziwniejszy sklep, jaki widziała do tej pory. Podniosła się z ziemi i rozejrzała po sklepie.
-Ee… Przepraszam! –krzyknęła. Spojrzała na swoją sukienkę. Była cała w kurzu, ale na szarym kolorze nie było to takie widoczne, więc otrzepała się trochę, poprawiła włosy i już wyglądała jak człowiek. W tym momencie ktoś wszedł do sklepu. Był to jakiś chłopak w okularach, mniej więcej w jej wieku. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale nie odezwał się do niej, tylko stanął za ladą i zawołał:
-Borgin! –nagle za ladą pojawił się przygarbiony mężczyzna o tłustych włosach, na których widok Aranei miała ochotę zwrócić swoje marne śniadanie.
-Och, pan Potter. Czego pan sobie życzy? Nigdy wcześniej tu pan nie przychodził… -zdziwił się mężczyzna, odgarniając włosy z twarzy. Dziewczyna spojrzała na okularnika. A więc to był ten sławny Harry Potter, który zabił Lorda Voldemorta?
-Hagrid mnie prosił, żebym mu przyniósł jakąś paczkę, którą miał pan mi dać. –oznajmił Harry.
-Ach, tak. Oczywiście… -chrypnął Borgin i wyjął spod lady kwadratową, niezbyt dużą paczkę owiniętą w szary papier i przewiązaną zwykłym sznurkiem. –Proszę. –podał ją chłopakowi, a ten wziął paczkę i ruszył do wyjścia. –A ty czego chcesz dziewczynko? –skierował się do Aranei.
-Em… Ja… -zaczęła się jąkać, ale po chwili wyprostowała się, żeby nie wyjść na idiotkę. –Pomyliłam się chyba i trafiłam tu przez kominek. Gdzie tak właściwie jestem? –zapytała spokojnym tonem.
-W sklepie Borgina i Burkesa, na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. –odpowiedział Potter, zatrzymując się w drzwiach. –Chciałaś  trafić, zdaje się, na Pokątną?
-Tak. Skąd wiedziałeś? –zapytała brunetka i podeszła do niego.
-Na drugim roku zdarzyło mi się to samo. Pierwszy raz podróżowałem za pomocą proszku Fiuu. –odparł z rozbawieniem. –Chodź, zaprowadzę cię na Pokątną. –mówiąc to, otworzył przed nią drzwi i razem wyszli ze sklepu.
-Dzięki. Też właśnie pierwszy raz podróżowałam siecią Fiuu. –oznajmiła, przechodząc przez obskurną ulicę. Starała się unikać spojrzeń dziwnych czarodziejów i czarownic. „Szczęście, że trafiłam na tego Pottera, bo w innym razie na pewno bym się nie odnalazła na tej paskudnej ulicy.”, pomyślała.
-Jesteś z mugolskiej rodziny? –zapytał Harry.
-Nie, no coś ty. Jestem czarownicą czystej krwi. A właśnie, nie przedstawiłam się. Aranei Callidus. –podała mu rękę, a on ją uścisnął.
-Harry Potter. –oznajmił z uśmiechem. –Nigdy wcześniej nie widziałem cię w Hogwarcie. Chodzisz do innej szkoły magii? –zapytał.
-Nie… Nie chodzę do żadnej szkoły magii. –odparła Aranei ze zmieszaniem. –Do tej pory rodzice uczyli mnie magii w domu. –„Chwila, kim on jest, żebym mu to wszystko mówiła?!”, pomyślała.
-W domu? Nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem… To dozwolone? –zdziwił się Wybraniec.
-Nie mam pojęcia. –ucięła brązowooka. Nie chciała mu nic więcej mówić. Nie wiedziała nawet, czy może…
-Och, jest. Ulica Pokątna. –oznajmił Harry z uśmiechem. Brunetka rozglądnęła się, a jej oczom ukazała się tętniąca życiem ulica i sklepy, o których już słyszała od rodziców: „Ollivander”, „Madame Malkin”, „Esy i Floresy” , jak również te, o których nigdy w życiu nie słyszała, jak „Magiczne Dowcipy Weasley’ów”. Nagle ujrzała, jak przez tłum przeciskają się jej rodzice.
-Och, tu jesteś, Aranei! Martwiliśmy się o ciebie. –westchnęła matka, patrząc z troską na córkę. –Gdzie cię wyrzuciło? –zapytała, ale w tym samym momencie ujrzała, kto stoi obok jej córki. –Harry Potter. –powiedziała.
-Tak, miło mi. Pan i pani Callidus, zdaje się? –zapytał uprzejmym tonem i uścisnął rękę pana Marcus’a.
-Marcus Callidus. A to moja żona Eliza. –oznajmił oficjalnym tonem mężczyzna, trochę zmieszany z nieznanego powodu. Wybraniec uścisnął również rękę pani Callidus.
-Przepraszam, ale spieszę się. Miło było państwa poznać. Ciebie również, Aranei. –powiedział Gryfon, po czym zniknął w tłumie.
-Pomógł mi wydostać się z Nokturnu. –sprostowała brunetka, widząc pytające spojrzenia rodziców.
-Rozumiem. –odparła matka dziewczyny. –Marcus, ty idź po książki do księgarni „Esy i Floresy”, a my idziemy do Madame Malkin po szatę. –powiedziała kobieta do swojego męża. –Proszę, tu masz wykaz podręczników. –podała mu karteczkę. – Zaznaczyłam te, które już mamy, bo Aranei dostała na urodziny. Jakbyśmy sami nie mogli kupić… -burknęła. –Spotkamy  się u Ollivandera. –dodała, po czym złapała córkę za rękę i zaciągnęła do sklepu, który znajdował się tuż obok księgarni, do której miał udać się mężczyzna.
  Po zakupieniu szaty - co poszło dość szybko -  Aranei wraz z matką poszły do Ollivandera, gdzie dziewczyna miała zakupić swoją różdżkę. Do tej pory uczyła się na różdżce ojca, a teraz miała nabyć swoją własną. Sprzedawca zapewne się zdziwi, gdy zobaczy 17-latkę kupującą swoją pierwszą różdżkę. Matka opowiadała jej, że każdy czarodziej zakupuje swoją pierwszą różdżkę w wieku 11 lat – kiedy idzie do szkoły.
-Tylko wiesz… Nie możesz sama wybrać sobie różdżki. –oznajmiła kobieta, kiedy wchodziły do sklepu.
-Tak, wiem. Różdżki same wybierają czarodziejów… -westchnęła brązowooka ze znudzeniem. Kiedy weszła do sklepu, jej oczom ukazało się chyba z milion pudeł, poustawianych na regałach, które sięgały aż do sufitu. Na środku sklepu stało biurko, za którym stał staruszek o dużych oczach koloru srebra i patrzył na nie badawczym spojrzeniem.  
-Witam panie Ollivander. Moje córka chciałaby zakupić swoją pierwszą różdżkę. –wskazała na dziewczynę.
-Och, pani Callidus. Pamiętam, kiedy w wieku 11 lat, przekroczyła pani wraz z pani rodzicami próg tego sklepu. Pamiętam też pani różdżkę, Buk, włókno smoczego serca, 12 cali, odpowiednio giętka. Pamiętam każdą różdżkę, którą sprzedałem. –powiedział staruszek z zapałem. –A to zapewne pani pociecha. –spojrzał na Aranei, swoimi wielkimi, przenikliwymi oczami. –Nie pamiętam, abyś kupowała u mnie wcześniej różdżkę…
-Bo nie kupowała. –ucięła Eliza.
-Ach, naturalnie. Pamiętałbym… -odparł i zniknął między regałami. Po chwili przyszedł trzymając kilka pudełek. Postawił je na biurku i wyciągnął z jednego różdżkę, którą podał dziewczynie. Brunetka wzięła delikatnie różdżkę i machnęła nią. Wystrzeliła z niej iskra, trafiając w regał i zrzucając kilka pudełek. Aranei natychmiast odłożyła patyk na biurko staruszka. Ten podał jej inną różdżkę.
-To może ta… -mruknął. Aranei machnęła różdżką, na dłoni czując uderzające ciepło. Z różdżki wystrzelił snop różnokolorowych iskier.
-Wow. Szybko poszło. –mruknęła dziewczyna.
-12 i ¾ cala, sosna, włókno ze smoczego serca, niezbyt giętka. –oznajmił Garrick z zapałem.
  Gdy wychodzili ze sklepu, Ollivander wypytywał ich, dlaczego córka dopiero teraz kupuje różdżkę, ale żadne z nich nie odpowiedziało. Wtedy brunetka zastanowiła się, czy nie powiedziała Potterowi trochę za dużo…
-Chyba już wszystko. Kociołek i zestaw fiolek dostałaś na urodziny, szatę mamy, różdżka jest, książki są… -zastanawiała się Eliza. -Aha! Teleskop, waga, sowa i strój ochronny! Zapomniałabym!

  Gdy już mieli wszystko, teleportowali się siecią Fiuu z powrotem do posiadłości Callidusów. Tym razem poszło gładko i Aranei trafiła bezpiecznie w odpowiednie miejsce. Dopiero teraz, gdy była już w domu, poczuła, jak zgłodniała. Od rana zjadła tylko jedną słodką bułkę. Kazała skrzatowi zrobić sobie coś do jedzenia, a sama już miała się udać do pokoju, kiedy coś sobie przypomniała.
-Mamo! Mam jedno pytanie! –zawołała. Poszła do salonu, gdzie zastała rodziców siedzących przy stole i rozmawiających o czymś z zapałem. –Mogę przerwać? –zapytała. Gdy rodzice umilkli i pokiwali głowami, na znak, że słuchają, dziewczyna zapytała:
-Co z Timorem?
-A co ma z nim być? –zdziwił się Marcus.
-Czy będę mogła go wziąć ze sobą do Hogwartu? –zapytała. Rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Wiesz… Chyba nie… -odparła Eliza niepewnie.
-Jak to nie?! –zdenerwowała się dziewczyna.
-Nie takim tonem. –powiedział surowo ojciec dziewczyny. –Tak właściwie to jest jeden sposób. Moglibyśmy go przetransmutować w jakąś mysz, czy szczura… -na te słowa Aranei prychnęła.
-On zjada myszy. –odparła z rozbawieniem.
-To w ropuchę! Co za różnica? –powiedział mężczyzna. –Tylko wtedy nie mogłabyś chyba z nim rozmawiać…
-Czyli równie dobrze mogłabym wziąć każdą inną ropuchę. –burknęła brunetka.
-Chyba umiesz transmutować węża w ropuchę i odwrotnie? –zapytała mama dziewczyny. –Uczyliśmy cię tego. –dodała z dumą.
-Tak, ale gdzie będę mogła go transmutować w węża , żeby z nim rozmawiać? Chyba nie w dormitorium! –rodzice dziewczyny spojrzeli na siebie. Wydawało się, jakby toczyli niemą rozmowę, samymi spojrzeniami. Po chwili odezwała się jej mama:
-Jest takie miejsce… Teraz, kiedy Voldemort nie żyje, a cząstka jego duszy w Harrym Potterze umarła, tylko ty możesz je otworzyć… -zaczęła.
-Nazywa się ono Komnata Tajemnic. –dokończył mężczyzna. –Zapytasz kogoś, gdzie znajduje się łazienka Jęczącej Marty. Na boku jednej z umywalek znajdziesz wydrapanego węża. Powiedz „Otwórz się” w języku węży, a ukarze ci się wejście. Dalej będziesz wiedziała, co robić.
-Marcusie, skąd ty to wiesz? –zdziwiła się kobieta.
-Wiesz… -zaśmiał się mężczyzna. –Raz złapałem Pottera, dałem mu Veritaserum, a on mi wszystko wyśpiewał. Potem zmodyfikowałem mu pamięć, żeby nie pamiętał tego zdarzenia. Dlatego trochę się zmieszałem dzisiaj, jak go zobaczyliśmy. –powiedział z rozbawieniem. Widząc zszokowane miny swojej żony i córki, dodał niewinnie: -No co? Wiedziałem, że to ci się kiedyś przyda.
  Aranei pokręciła z dezaprobatą głową i udała się do jadalni, gdzie czekał na nią podwieczorek, przygotowany przez skrzaty. Zjadła, po czym bez słowa udała się do swojego pokoju.
-Mam dobre i złe wieści! –krzyknęła, pukając w wielkie akwarium.
-Najpierw te dobre, poproszę. –syknął gad.
-No więc, jedziesz ze mną do Hogwartu.-uśmiechnęła się szeroko dziewczyna.
-A te złe?
-Będę musiała przetransmutować cię w ropuchę na czas podróży. Jak będę w szkole, przeniosę cię do Komnaty Tajemnic i tam będę cię odwiedzać. A jak będziesz chciał sobie pobiegać, to przetransmutuję cię w szczura. –powiedziała z entuzjazmem.
-To nie tak źle… –syknął. –A co to Komnata Tajemnic?
-Eh.. .–westchnęła dziewczyna. –Opowiadałam ci kiedyś. To ukryta komnata, którą stworzył Salazar Slytherin.
-To ta, którą może otworzyć jedynie dziedzic samego Slytherina? –zapytało z niedowierzaniem zwierzę.
-Dokładnie ta. –odparła, po czym poczuła się jak spetryfikowana. Stała przez chwilę w bezruchu. –Czekaj… To jakim cudem JA mogę tam wejść?
-O to samo chciałem zapytać. –syknął wąż, ale dziewczyna już tego nie usłyszała, bo wypadła z pokoju, niczym burza, zbiegła po kamiennych schodach i wylądowała w salonie, gdzie jak planowała, zastała swoich rodziców.
-Jakim cudem mogę wejść do Komnaty Tajemnic, skoro może ją otworzyć tylko dziedzic Slytherina? –zapytała prosto z mostu. Rodzice dziewczyny wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-Kiedyś musi to nastąpić, Marcusie. Musimy jej powiedzieć. –oznajmiła Eliza.
-Co powiedzieć? O co chodzi? –dopytywała się zniecierpliwiona brunetka, patrząc raz to na matkę, a raz to na ojca.
-Ja... nie jestem twoim ojcem. –oznajmił mężczyzna bezbarwnym tonem, jednak w jego oczach dało się dostrzec smutek.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział I

Miałam zamiar dodac pierwszy rozdział, dopiero kiedy do prologu będzie min. 1 komentarz, ale minęły trzy dni, a komentarzy brak, więc postanowiłam go już dodać. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy.
Pierwszy rozdział trochę krótki, ale następne postaram się pisać dłuższe. Tak więc, miłego czytania (jeśli ktokolwiek to czyta). :)



  Nie mogła w to uwierzyć. Dziś jej 17 urodziny. Przyjęcie zaczyna się dopiero o godzinie 15, jednak ona już dostała prezent od rodziców. Gdy wstała, matka od razu ją do siebie zawołała.
-Aranei, przyjdź natychmiast. To ważne. –oznajmiła. Dziewczyna nawet się nie przebrała, tylko w koszuli nocnej zeszła do salonu. Tam czekała na nią wspaniała wiadomość.
-Posłuchaj, córeczko… -zaczął jej ojciec. –W Świecie Magii skończyła się II bitwa o Hogwart. Lord Voldemort nie żyje. Wiesz, co to dla ciebie oznacza? –zapytał. Brązowowłosa chwilę się zastanowiła, po czym wytrzeszczyła oczy.
-Jadę do Hogwartu? –zapytała z nadzieją w głosie.
-Tak kochanie. Już czas. W tym roku jedziesz  do Hogwartu. –odparła Eliza. –Zaczynasz siódmy rok, co nie jest dla ciebie dobrą wiadomością, bo to ostatnia klasa, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
-Nie, no skądże! Dziękuję matko! –ucieszyła się Aranei i przytuliła mamę. Ojciec spojrzał na nią, unosząc wysoko brwi. –No i tobie, ojcze! –dodała z uśmiechem i uściskała Marcusa.
-Napisaliśmy już do dyrektorki. Zostaniesz przydzielona do domu, podczas ceremonii przydziału razem z uczniami pierwszorocznymi i będziesz miała dwa tygodnie na zaliczenie materiału z poprzednich klas. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Jesteś zdolna. –oznajmiła kobieta. Brązowowłosa odpowiedziała jej uśmiechem. –No, a teraz leć do pokoju i się wyszykuj. Dziś jest twój dzień. Co chcesz na śniadanie? –zapytała.
-Naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną, poproszę. –odparła dziewczyna i odeszła.
-Skrzatek! –zawołała kobieta. Ten od razu się zjawił.
-Tak pani? –ukłonił się nisko.
-Przygotuj porcję naleśników z czekoladą i bitą śmietaną dla mojej córki. –rozkazała kobieta.
-Już się robi, pani. –znów się ukłonił i zniknął w kuchni.

 Aranei pobiegła po schodach na górę, do swojego pokoju i od razu podeszła do wielkiego akwarium., znajdującego się obok jej łóżka. Zapukała w szybę, a wąż natychmiast się obudził i wypełzł przez otwór w dole szyby, który kiedyś Aranei kazała wyciąć Skrzatkowi, żeby Timore mógł swobodnie wchodzić i wychodzić z akwarium. Ufała swojemu gadowi, więc nie martwiła się o to, czy jej zrobi krzywdę, kiedy będzie spała.
-Coś się stało? –zapytał. On zawsze się o nią troszczył. Dziwiło ją jednak to, że tylko ona potrafiła z nim rozmawiać. Nikt w jej domu, ani zapewne nikt z jej otoczenia nie miał takiej zdolności. Rodzice nie chcieli jej powiedzieć dlaczego, więc zbytnio nie zastanawiała się nad tym, tylko korzystała z tej umiejętności do rozmów z przyjacielem.
-Och, nie uwierzysz, Timore. Rodzice pozwolili mi w tym roku jechać do Hogwartu! –odparła z entuzjazmem. Gad przez chwilę milczał, po czym zapytał:
-A czy ja będę mógł jechać z tobą?
Faktycznie, dziewczyna wcześniej nie zastanawiała się nad tym i nie zapytała rodziców, czy można brać ze sobą zwierzęta do tej szkoły. W przeciwnym razie będzie musiała się przygotować na rozstanie z przyjacielem, aż do świąt. Nie wiedziała, czy by to przeżyła.
-Nie wiem. –odparła, marszcząc brwi. –Muszę zapytać rodziców… Ale musisz ze mną pojechać. Nie pojadę bez ciebie. –oznajmiła stanowczym tonem.
-Cieszy mnie to. Zawsze chciałem zobaczyć Hogwart. –syknął wąż.
-I zobaczysz. –odparła dziewczyna z uśmiechem, po czym podeszła do szafy, z której wyjęła zieloną sukienkę do kolan z rękawami, które sięgały lekko za łokcie; niebieskie, zamszowe baleriny i rajstopy, ponieważ uznała, że ma zbyt blade nogi, żeby się nimi chwalić. Z tym zestawem poszła do toalety. Tam nalała wody do wanny i już po chwili leżała w gorącej wodzie, zanurzona po samą szyję, wdychając swój ulubiony zapach płynu – różany. Dopiero po godzinie, gdy woda wystygła, zdecydowała się wyjść. Wytarła się swoim puchatym ręcznikiem, umyła zęby, po czym ubrała się we wcześniej już przygotowany przez nią zestaw. Rzęsy przejechała czarną maskarą, włosy spieła w wysokiego kucyka, a na uszy założyła kolczyki z pereł.
 Gdy już była gotowa, wyszła z łazienki i zeszła do jadalni, gdzie czekało na nią przygotowane przez Skrzatka śniadanie. Szybko je skonsumowała i poszła do ogrodu, by zobaczyć, jak idą przygotowania do przyjęcia. Wyszła na kamienną ścieżkę, którą otaczały drzewka. Ich korony były, jak zawsze, idealnie przycięte na kształt koła.  Dziś każde z nich było ozdobione kolorowymi lampkami, niczym choinka. Aranei poszła dalej ścieżką i zeszła na zazwyczaj pusty trawnik, na którym dziś postawione były stoły z jedzeniem. Dziewczyna obserwowała skrzaty, które krzątały się po całym ogrodzie. Niektóre z nich wnosiły jedzenie i kładły na stole, niektóre taszczyły krzesła, a inne ozdabiały ławki i krzewy kolorowymi kwiatami i lampkami. Brązowowłosa spojrzała na Skrzatka, który wspinał się po drabinie, aby ozdobić fontannę, jednak pośliznął się o jeden szczebel i z pluskiem wpadł do fontanny. Dziewczyna zaśmiała się i przez chwilę zastanawiała się, czy by nie pomóc skrzatowi, ale ten już sam sobie poradził i wyciskał wodę z końcówek swojego ubrania, przypominającego starą poszewkę od poduszki.
-I jak ci się podoba? –zapytała matka, która nie wiadomo skąd nagle zmaterializowała się obok córki.
-Jest znakomicie. Mam tylko jedno pytanie. –powiedziała brązowooka i spojrzała na matkę. Ta pokiwała głową, na znak, że słucha. –Kogo tym razem zaprosiliście? –dziewczyna zwykle sama nie pisała listy gości, bo nie miała na to głowy. Rodzice znali jej znajomych i zwykle ich zapraszali, jak również członków rodziny, z których większość Aranei rzadko widywała, ponieważ mieszkali daleko.
-Z twoich znajomych jedynie Laurę i Agathę. Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe? –zapytała kobieta. Dziewczyna pokręciła głową na znak, że nie ma. –To znakomicie. Poza tym zaprosiliśmy ciotkę Patty z mężem i dziećmi, wujka Tony’ego… -zaczęła wymieniać kobieta. Przy dziesiątym wujku, dziewczyna przestała słuchać i zaczęła dalej obserwować skrzaty. -… No i poza tym zaprosiliśmy jeszcze kilku znajomych ze Świata Magicznego. –na te słowa dziewczyna znów spojrzała na matkę, a ta zaczęła wymieniać. –Parkinsonów z córką, pani Zabini z Blaisem , Malfoy’ów z synem… -Aranei nigdy wcześniej nie słyszała żadnego z tych nazwisk, oprócz Zabinich. Kiedyś przyjeżdżali do nich z synem, który opowiadał jej dużo o Hogwarcie. Polubiła go, nawet bardzo, ale od jakichś trzech lat nie widziała go, więc nawet zapomniała, jak wygląda. –Wiesz, mamy z ojcem nadzieję, że zawrzesz nowe znajomości, przed przyjazdem do Hogwartu, żebyś na miejscu nie zakolegowała się z byle kim. Wiesz co mam na myśli?
-Jasne. Dzięki matko. –odparła dziewczyna z uśmiechem i wróciła do domu. Poszła, jak zawsze po kamiennych schodach na górę i otworzyła pierwsze drzwi w korytarzu po prawej. Runęła na łóżko, nawet nie zauważając, że mało co nie udusiła przyjaciela.
-Może byś trochę uważała? –syknął wąż z goryczą.
-Okej, przepraszam. –westchnęła, podnosząc się. –Jestem trochę… zamyślona.
-No właśnie widzę. –gad wrócił do swojego akwarium. –Ja idę spać. Obudź mnie, jak będę do czegoś potrzebny.
-Jasne. –odparła brunetka. Sięgnęła do swojej szafki nocnej, z której wyjęła książkę pod tytułem „Tajemnice czarnej magii.” i zaczęła ją czytać. Nawet nie zauważyła, jak minęło kilka godzin, gdy do jej pokoju wpadła matka.
-Aranei, zejdź na dół, przywitać pierwszych gości! –rozkazała. Dziewczyna odłożyła książkę do szuflady i wstała z łóżka. Przed wyjściem z pokoju poprawiła włosy przed lustrem i przygładziła sukienkę. Zeszła po kamiennych schodach, a jej oczom ukazała się piękna, czarnoskóra kobieta, w zielonej sukience, podobnie szytej do tej, którą ona sama miała na sobie, jednak bez rękawów. Obok niej stał - również ciemnoskóry -  chłopak, który wyglądał na nieco młodszego od kobiety. Dziewczyna chwilę się zastanowiła, po czym się ocknęła.
-Blaise! –krzyknęła i zbiegła po schodach, prosto w ramiona chłopaka, który przytulił ją do siebie. Gdy wreszcie się od niego oderwała podała rękę pani Zabini.
-Dzień dobry, pani Zabini. Nic się pani nie zmieniła. –zwróciła się do kobiety uprzejmym tonem.
-Dziękuję, Aranei. Ty za to bardzo się zmieniłaś. Wyrosła z ciebie piękna kobieta. –odpowiedziała kobieta z uśmiechem. –Wszystkiego najlepszego. –podała dziewczynie niezbyt dużą paczkę, owiniętą niebieskim papierem prezentowym, przewiązanym srebrną wstążką.
-Dziękuję bardzo. –odparła Aranei, odbierając prezent.
-Khe, khe em.. –odchrząknął Blaise. Gdy dziewczyna na niego spojrzała, zaczął mówić. –Ja też ci chciałem pożyczyć wszystkiego najlepszego. Zdrowia, szczęścia, pieniędzy, które już masz, uśmiechu, który ci nie schodzi z twarzy, urody, żeby cię nie opuściła… -puścił jej oczko, na co brunetka wywróciła oczami. –No i wszystkiego, o czym marzysz. –dodał, po czym dał dziewczynie duży, podłużny prezent, tak samo zapakowany, jak ten od jego matki.
-Dzięki, Blaise. –powiedziała dziewczyna z uśmiechem, po czym przytuliła chłopaka i odebrała prezent. –Lecę to zanieść na górę, a wy rozgośćcie się. –powiedziała dziewczyna, wskazując na prezenty i poszła na górę. Zatrzymała się w połowie schodów. –Aha, i jakbyście czegoś potrzebowali, zawołajcie któregoś ze skrzatów. –dodała i poszła do pokoju. Tam usiadła na łóżku i rozpakowała prezenty. W mniejszym, od pani Zabini, znalazła bardzo ładnie zapakowane, srebrne kolczyki z szafirami. W drugim znalazła miotłę. Chwila… miotłę? Przecież ona nie umiała latać. Och, głupi Blaise… No, ale trudno. Nauczy się.  Nic nie sprzątając, zeszła znów na dół, gdzie w progu już stali nowi goście.
-Aranei! –krzyknęły bliźniaczki.
-Laura! Agatha! –krzyknęła dziewczyna, zbiegając ze schodów. Obie dziewczyny miały na sobie takie same sukienki, do kolan, bez ramiączek, tyle że Laura miała brzoskwiniową, a Agatha jasnoniebieską. Obie również miały takie same fryzury – ich blond włosy były spięte w staranne koki. Gdy zeszła, dziewczyny od razu do niej podbiegły i ją uściskały.
-Wszystkiego najlepszego. –powiedziały równocześnie, na co dziewczyna westchnęła. „Będzie mi tego brakować”, pomyślała.
-Dziękuję. –powiedziała z uśmiechem, gdy podawały jej średniej wielkości pudełko. –Skrzatek!–zawołała dziewczyna, a ten po sekundzie się zjawił, mrucząc „Tak, pani?”. –Będziesz odbierał od gości prezenty i zanosił je do mojego pokoju. –rozkazała, a ten ukłonił się i odszedł. 
-To jak wam minęły wakacje? –zapytała przyjaciółek, gdy przechadzały się kamienną ścieżką, żeby podwędzić parę smakołyków ze stołu. W tym czasie w ogrodzie zebrali się już chyba wszyscy goście, jednak ona na szczęście nie musiała wszystkich witać w progu.
-Cudownie. Byłyśmy na Karaibach. –powiedziała Laura. –Agatha, opowiedz jej, jak na plaży ten przystojniak wrzucił mnie do morza. –blondynki długo opowiadały solenizantce o swoich wakacjach, co jakiś czas chichotając. W pewnym momencie, gdy były już przy smakołykach, matka dziewczyny zabrała głos, a wszyscy goście skierowali wzrok na nią, oprócz bliźniaczek, które przyglądały się z zaciekawieniem blondynowi, stojącemu obok fontanny. Zaczęły szturchać brunetkę.
-Skoro już wszyscy jesteśmy, chciałabym aby wszyscy zebrali się tutaj, przy stole z jedzeniem! –powiedziała kobieta. Ludzie porozpraszani po całym ogrodzie zebrali się przy stole. Bliźniaczki dalej szturchały solenizantkę z obu stron.
-Przestańcie...–szepnęła, a te ją posłuchały. Po chwili Skrzatek przywiózł na wózku wielki tort.
-W środku jest czekoladowy. –szepnęła Aranei do bliźniaczek. Gdy skrzat zapalił świeczki na torcie, wszyscy zaczęli krzyczeć :„Pomyśl życzenie!”
Aranei pomyślała: „Chcę, aby ten rok w Hogwarcie był dla mnie idealny i niezapomniany.” I zdmuchnęła świeczki, a wszyscy goście zaczęli klaskać i śpiewać „100 lat”. Po chwili wszyscy zajadali się tortem.  Aranei zjadła swój kawałek i zaproponowała przyjaciółkom, by usiadły z nią na ławce. Gdy już siedziały, przystojny blondyn zaczął się do nich zbliżać, a blondynki znowu zaczęły szturchać brązowooką.
-Co znowu? –zapytała, jednak nie dała im dojść do słowa. –Ej, właśnie. A o co wam wcześniej chodziło? –zanim zdążyły odpowiedzieć, stanęli nad nią dwaj chłopcy: Blaise i jakiś blondyn w czarnym garniturze. Aranei wstała.
-Aranei, to jest Draco. –przedstawił przyjaciela ciemnoskóry.
-Draco Malfoy. –powiedział blondyn.
-Aranei Callidus, miło mi. –odparła brunetka i wyciągnęła rękę, aby uścisnąć chłopakowi dłoń, jednak blondyn ukłonił się i po dżentelmeńsku, chwycił jej dłoń i  pocałował dziewczynę w nią.
-Mnie również. –odparł. –Wszystkiego najlepszego.
-Dziękuję. –odparła Aranei, oczarowana jego dobrym wychowaniem. Bliźniaczki mało co nie dostały zadyszki. –A to są Agatha i Laura. –wskazała na bliźniaczki, a te wstały. Je również Draco przywitał tym samym gestem, ale wtedy podeszła do nich mama dziewczyny.
-Witajcie. Jak się bawicie? –zapytała.
-Dzień dobry. Wspaniałe przyjęcie, pani Callidus. –powiedział uprzejmie Malfoy. Eliza odpowiedziała mu uśmiechem.
-Próbowałyście już ciastek, dziewczyny? –zwróciła się kobieta do bliźniaczek. Te pokręciły głowami. –To spróbujcie. Są pyszne. A za ten czas chłopcy może opowiedzą Aranei o szkole, co? –brunetka spojrzała najpierw na matkę, potem znów na przyjaciółki. Czyżby kobieta powiedziała im o tym, że jej córka jest czarodziejką? Matka widząc jej pytające spojrzenie, dodała: -Tak Aranei, mówiłam im, że się przepisujesz do prywatnej szkoły we Francji. –powiedziała. Solenizantka pokiwała głową. Gdy bliźniaczki odeszły wraz z jej matką, Blaise wybuchł śmiechem.
-A tobie co? –zapytał blondyn.
-Widziałeś, jak one pożerały cię wzrokiem? –wydusił z siebie ciemnoskóry, po czym znów wybuchł śmiechem.
-Zazdrościsz, bo na ciebie nawet nie spojrzały. –odparł Draco nonszalancko. Aranei stłumiła śmiech, a Zabini przestał się śmiać i spojrzał na Malfoy’a z oburzeniem.
-Na moje szczęście. –powiedział. –Nawet nie są w moim typie. –dodał.
-Ta, wmawiaj to sobie, Diable. –przyjaciel poklepał go po ramieniu.
-To co, Aranei? –ciemnoskóry nagle zmienił temat. –Już otworzyłaś prezent ode mnie?
-Tak, dzięki. Tyle, że ja nie umiem latać…
-Spokojnie, nauczę cię. –zaproponował blondyn. –Jaką miotłę jej kupiłeś? –skierował się do Blaise’a.
-Błyskawicę. –uniósł dumnie głowę. –I … nie, nie nauczysz jej. Ja ją nauczę. –dodał, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Może niech ona sama wybierze, kto ją nauczy. –odparł Draco, na co Aranei poczuła się, jak zabawka, o którą kłóci się para pięciolatków.
-Blaise mi kupił miotłę, Blaise mnie nauczy latać na miotle. –oznajmiła. Draco popatrzył na nią z niedowierzaniem. Zwykle nikt mu niczego nie odmawiał, zwłaszcza, kiedy sam coś proponował, a robił to rzadko.
-Ha ha! Przegrałeś. –zaśmiał się Blaise.
-Oj, cicho siedź. –mruknął Malfoy, na co Aranei się uśmiechnęła, słysząc oburzenie w jego głosie.

  Na przyjęciu Aranei poznała też Pansy Parkinson, Millicentę Bulstrode i Teodora Notta. Wszyscy byli uczniami Slytherinu. Zrozumiała, że jej rodzice z góry zakładali, że ona też trafi do tego domu. A co jeśli tak się nie stanie? Nie potrafiła tego sobie wyobrazić.

piątek, 18 lipca 2014

Prolog

Okej, no to zacznę od początku: Narazie bloga o dramione nie zamierzam odnawiać. Postanowiłam stworzyć tego bloga, bo pomimo, że próbowałam napisać chodźby prolog do nowego dramione, nie wychodziło mi, ponieważ ten pomysł mi grał w głowie, więc postanowiłam go zrealizować. Może, kiedy skończę tego bloga, zacznę pisać nowe dramione, ale mam nadzieję, że to opowiadanie też wam się spodoba. W nim też będzie Draco, bo go kocham i nie potrafiłabym go nie dać. Będzie oczywiście w postaciach pierwszoplanowych. ;)
Nie przedłużając, miłego czytania.


  Aranei leżała na łóżku w swojej sypialni, patrząc nieobecnym wzrokiem w biały sufit. Przypomniał jej się tamten dzień...

Były wakacje. Za półtora miesiąca miała kończyć 11 lat. Już rozważała, jak to będzie wyglądać : ilu gości zaprosi; jak będzie wyglądało przyjęcie; jakie chce prezenty…  Jej urodziny, jej dzień, najważniejszy w roku dla niej i dla jej rodziców, zaraz po Bożym Narodzeniu. Rodzice zawsze ją rozpieszczali i pozwalali jej zaplanować przyjęcie, jak tylko chciała, nie zważając na koszty. Właśnie wymyśliła kolejny wybryk. „Tym razem, chcę wielką fontannę czekolady… Przy każdym z 50 stolików! Każda z nich ma być ogromna, a czekolada ma się nie kończyć!”. Wstała z kanapy, aby pobiec z pomysłem do rodziców, gdy nagle w jej okno zapukała duża sowa. Aranei ze zdziwieniem podeszła do okna i je otworzyła, a ptaszysko opuściło na podłogę kopertę i wyleciało z powrotem przez okno. Dziewczynka zamknęła je i spojrzała na list, który jeszcze leżał na podłodze. Nigdy nie dostawała żadnych listów od sów. Zwykle jej rodzice w ten sposób się kontaktowali ze swoimi przyjaciółmi ze Świata Magii. Podniosła kopertę i otworzyła ją. To, co przeczytała, wprawiło ją w stan całkowitej euforii. Od razu wybiegła z pokoju z listem w ręce, zbiegła po schodach i podbiegła do rodziców, którzy siedzieli na kanapie, oglądając mugolskie wiadomości w telewizji.
-Matko! Ojcze! Spójrzcie, co dostałam! –starała się opanować, ale nie potrafiła. Była mega przeszczęśliwa. Jej matka spojrzała na nią z troską.
-O co chodzi, kochanie? Nie możesz nam powiedzieć, jak się skończą wiadomości? –zapytała spokojnie.
-Nie! To ważne! To list z Hogwartu! –zaczęła wymachiwać matce kartką przed twarzą. Obydwoje rodzice natychmiast się poderwali, a ojciec wyrwał dziewczynce list z ręki.
-No jasne... –zaczął. –Przecież masz prawie 11 lat i jesteś czarodziejką. Musiałaś go dostać. –powiedział, niby od niechcenia.
-Ale Aranei.. Nie ciesz się tak. –skarciła kobieta dziewczynkę . –Nie pojedziesz do tej szkoły, to niebezpieczne.
-Ale… co?! –zamurowało ją. Rozszerzyła swoje brązowe oczy do wielkości spodków od filiżanek. –Matko! To niesprawiedliwe! –krzyknęła.
-Opanuj się, młoda damo! –odparł ojciec, patrząc surowo na córkę. –Nie pojedziesz do tej szkoły! To moje ostatnie słowo.
-Ojcze… -zaczęła, ale ten natychmiast jej przerwał.
-To koniec rozmowy.
  Dziewczynka przytupnęła nogą i pobiegła z płaczem do swojego pokoju.
-Musimy jakoś odpowiedzieć na ten list, Marcusie, bo nam żyć nie dadzą. –oznajmiła kobieta.
-Odpiszemy, że nie jesteśmy zainteresowani i że wysyłamy ją do innej szkoły magii, Elizo, nie przejmuj się. To akurat żaden problem. Problemem jest to, że… Sama-wiesz-kto może w każdej chwili powrócić… On nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Musimy ją chronić…
  Aranei płakała do poduszki, leżąc ze skulonymi nogami na łóżku. Po chwili przestała, jak na zawołanie. „Nie, nie będę się poniżać. Udam, że pasuje mi to, pod warunkiem, że będą mnie uczyć magii w domu. Tak, to świetny plan.” . Nagle coś się obudziło w jej wielkim akwarium i wpełzło na łóżko, obok brązowowłosej.
-Co się stało? Płakałaś? –zdziwił się wąż, widząc jej zapłakane, brązowe oczy.
-Nie skądże… -odparła od razu. Po chwili westchnęła. –No, może trochę…
-Zapamiętaj, nic nie jest warte twoich łez. Zawsze jest wyjście z nawet najtrudniejszej sytuacji.
-Wiem to, Timore . I już nawet mam plan. –uśmiechnęła się szeroko.
-Znakomicie. –syknął i wrócił do akwarium.

W głowie ciągle miała tamte wydarzenia i słowa matki. „Już czas. W tym roku jedziesz do Hogwartu.”