*Smutna twarz, czy to już jestem ja
Czy to ten kogo ty tylko znasz
Ja i tak przecież nie zmienię się
Choćbym nie wiem naprawdę jak chciał
Draco siedział w
Skrzydle Szpitalnym na jednym z łóżek. Wokół niego kręciła się ciągle pani Pomfrey,
sprawdzając, czy nie odniósł poważnych obrażeń. Co jakiś czas skakała od niego
do Chrisa.
Blondyn zaczął się lekko niecierpliwić.
-Nic mi nie jest, do cholery. –bąknął, gdy stanęła nad nim Poppy. Wstał, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Blaise i Pansy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-Panie Malfoy… -zaczęła Poppy.
-Gdzie ci się tak, do cholery, śpieszy? –warknął Scott. Blondyn zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na czarnowłosego.
-Do Munga, sprawdzić, jak się miewa twój ojciec. –warknął Ślizgon. Chris zacisnął dłonie w pięści. –Do McGonagall wyjaśnić całą tą chorą sytuację. A myślałeś że gdzie?
-Daj spokój, Draco. McGonagall powiedziała, że wezwie nas, kiedy będzie taka potrzeba. Na razie przesłuchuje Aranei i Weasley’a. –oznajmił spokojnie Blaise, podchodząc do przyjaciela. –Wszystko się wyjaśni. Nie masz się co martwić, okay?
Malfoy spojrzał na przyjaciela z zagadkowym wyrazem twarzy, ale po chwili odpuścił i usiadł.
-Draco… Co się właściwie tam stało? –zapytała po chwili Pansy, siadając obok Ślizgona. Malfoy wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Chrisem.
Blondyn zaczął się lekko niecierpliwić.
-Nic mi nie jest, do cholery. –bąknął, gdy stanęła nad nim Poppy. Wstał, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Blaise i Pansy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-Panie Malfoy… -zaczęła Poppy.
-Gdzie ci się tak, do cholery, śpieszy? –warknął Scott. Blondyn zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na czarnowłosego.
-Do Munga, sprawdzić, jak się miewa twój ojciec. –warknął Ślizgon. Chris zacisnął dłonie w pięści. –Do McGonagall wyjaśnić całą tą chorą sytuację. A myślałeś że gdzie?
-Daj spokój, Draco. McGonagall powiedziała, że wezwie nas, kiedy będzie taka potrzeba. Na razie przesłuchuje Aranei i Weasley’a. –oznajmił spokojnie Blaise, podchodząc do przyjaciela. –Wszystko się wyjaśni. Nie masz się co martwić, okay?
Malfoy spojrzał na przyjaciela z zagadkowym wyrazem twarzy, ale po chwili odpuścił i usiadł.
-Draco… Co się właściwie tam stało? –zapytała po chwili Pansy, siadając obok Ślizgona. Malfoy wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Chrisem.
-*-
Aranei ujrzała, jak Ron Weasley wychodzi z gabinetu dyrektorki, po czym odetchnęła głęboko. Brunetka napotkała wzrok mijającego ją rudzielca. W jego oczach krył się lęk. Cóż, wygląda na to, że powiedział prawdę. Ślizgonka ostatni raz odetchnęła głęboko, po czym ruszyła do gabinetu dyrektorki.
-Znowu ty. –przywitała ją Minerwa, spoglądając z niesmakiem na dziewczynę znad okularów.
-Mi też bardzo miło panią widzieć, pani dyrektor. –Aranei wyszczerzyła zęby w wymuszonym uśmiechu. Dyrektorka puściła ten komentarz mimo uszu, po czym wstała zza biurka i spojrzała na uczennicę z góry.
-Ma mi pani coś do powiedzenia, panno Callidus?
Aranei przyjrzała się McGonagall ostrożnie.
-Nowa fryzura?
Kobieta wzniosła oczy ku niebu, modląc się w duchu o cierpliwość do tej smarkuli. Aranei uśmiechnęła się lekko, widząc, że kobieta traci powoli nerwy.
-Aranei. Eliza. Callidus.
-Oho, zna pani moje drugie imię. –odparła z dumą Ślizgonka. Chciała się trochę podroczyć, by chodź trochę zyskać na czasie i dopracować w głowie odpowiednią wersję zdarzeń.
-Pomińmy te niezwykle dojrzałe, niepotrzebne wstępy i przejdźmy do sedna. –orzekła cierpliwie Minerwa. –Opowiedz mi moją wersję wydarzenia, które miało dzisiaj miejsce w Hogsmeade i znikaj mi z oczu.
-Jest pani bardzo nieuprzejma. Pani gabinet jest bardzo przytulny i gdybym mogła…
-Cóż, w takim razie grozi pani usunięcie ze szkoły i sprawa w Ministerstwie. –oznajmiła ze stoickim spokojem McGonagall, siadając i kładąc złożone dłonie na biurku. Brunetka poczuła lekki lęk, ale starała się go nie okazywać. Co by pomyśleli rodzice, gdyby takie wydarzenia miały miejsce? Z pewnością byliby źli, ale przekonałaby ich, że to nie jej wina. Nie mniej jednak chodziło o coś więcej. Chodziło między innymi o jej dumę. Jakby się czuła, stojąc przed Ministrem Magii, w dodatku słusznie oskarżona o używanie zaklęć niewybaczalnych wobec bezbronnego przyjaciela.
-Spacerowałam spokojnie z Draconem Malfoyem… -zaczęła. Minerwa uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że ją złamała. –Rozmawialiśmy. W pewnym momencie… -urwała, starannie dobierając w głowie kolejne słowa i zastanawiając się, ile właściwie widział Ronald. –Dracon coś krzyknął. Usłyszałam huk i gdy tylko się obróciłam, ujrzałam Chrisa Scotta, w bardzo mugolski sposób okładającego pięściami Dracona, który nie potrafił się bronić. Pewnie chodziło o jakąś ich starą sprawę, ale ja nie dbałam o to. Chciałam obronić przyjaciela. Byłam spanikowana i chciałam rzucić inne zaklęcie, ale w przestrachu to właśnie zaklęcie wypowiedziałam. Nie trafiłam. Zaklęcie trafiło w Dracona i gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę, przerwałam klątwę. To wszystko. –oznajmiła. Spuściła wzrok, żeby wyglądać wiarygodnie. –Naprawdę żałuję. I nawet gdyby klątwa trafiła w Chrisa Scotta, również bym żałowała…
-Och… -wymsknęło się dyrektorce. Nie takiej historii się spodziewała. Nie mniej jednak ta była bardziej wiarygodna, niż jej wyobrażenia, więc przystała na nią. –Jako że zdecydowałaś się wyjawić prawdę i przyznać do winy… Dam ci jeszcze jedną, OSTATNIĄ szansę.
Aranei podniosła głowę, starając się, aby jej twarz nie miała wyrazu „Naprawdę jestem tak dobrą aktorką?”.
-Dziękuję pani profesor…
-Jeszcze nie skończyłam. Pani wersja pokrywa się z wersją zdarzeń pana Weasley’a. Nie mniej jednak muszę przesłuchać jeszcze pozostałych świadków, to jest Christophera Scotta i Dracona Malfoy’a. Jeżeli ich wersje będą się pokrywać z twoją, cała wasza trójka dostanie jedynie szlaban. Ale jeśli nie… -tu McGonagall spojrzała na Ślizgonkę, jakby chciała ją przejrzeć na wylot. –Niech się pani przygotuje na poważne konsekwencje, panno Callidus. Za używanie zaklęć niewybaczalnych wobec innego czarodzieja grozi dożywociem z Azkabanie.
-Jestem tego świadoma. –odparła z powagą brunetka.
-Czy to wszystko co masz mi do powiedzenia? –upewniła się dyrektorka. Callidus pokiwała głową. –W takim razie, do zobaczenia. –orzekła kobieta, prostując się na krześle.
-Do widzenia. –odparła Aranei, po czym wyszła spokojnie z gabinetu dyrektorki. Gdy tylko wyszła na korytarz, odetchnęła głęboko. I jeszcze raz. I znowu. Nagle jej oddech stał się płytki i urywany. Zaczęła za całych sił biec przed siebie, niemal potykając się o własne stopy. Nie wiedziała gdzie biegnie. Chciała wyciszyć myśli. Chciała zmęczyć się do nieprzytomności. W pewnym momencie potknęła się o własne nogi i upadła ciężko na posadzkę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że brakuje jej tchu. Chciała wziąć głęboki oddech, ale gdy tylko otworzyła usta, wydobył się z nich jęk, który po chwili przeobraził się w szloch. Płakała. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak płakała. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek płakała, ale teraz poczuła się taka bezsilna w stosunku do swojego życia, samej siebie. Może… Może nie chciała taka być. Może chciała być jak wszyscy. Skończyć Hogwart, poznać kogoś, dożyć dziewięćdziesiątki, jako szczęśliwa czarownica. Może…
-Aranei? –usłyszała zaskoczony głos, dobiegający z głębi korytarza. Momentalnie poderwała się do pozycji siedzącej, rozglądając się za źródłem głosu. Ten ktoś musiał usłyszeć, jak płakała. Okazała słabość… Czuła się z tym okropnie. Patrzyła, jak Potter z zatroskanym wyrazem twarzy podchodzi do niej pospiesznym krokiem.
-Ron powiedział mi, co się stało. –wyjaśnił okularnik, kucając przy Ślizgonce. Zauważył jej łzy i rozmazany tuż do rzęs. –Czy ty…
Wiedziała, o co chce ją zapytać. Ale nie chciała odpowiadać. Odpowiedzią okazał się czyn. Przyciągnęła chłopaka mocno do siebie i wtuliła się w jego klatkę piersiową, wciąż oddychając ciężko. Potter w pierwszej chwili nie wiedział co zrobić, więc po prostu poklepał ją po plecach, ale po chwili przytulił ją mocno do siebie i zaczął głaskać delikatnie jej włosy.
-Już. Już w porządku… -okularnik był pewien, że dziewczyna rozpacza, bo żałuje tego co zrobiła. I po części to była prawda, ale to nie był jedyny powód. Chciała się zmienić, ale nie potrafiła. „Nie, nie jest w porządku”, chciała krzyknąć, ale chłopiec wydawał się taki zatroskany, że Aranei nie miała serca teraz się na nim wyżywać. Zaraz, jakiego serca?
-Dlaczego jestem, jaka jestem? –sama nie wiedziała, dlaczego powiedziała to na głos. Nadal wtulała twarz w klatkę piersiową Harry’ego. Okularnik odsunął ją od siebie na chwilę, aby móc spojrzeć na jej twarz.
-Ja… Nie do końca rozumiem pytanie… -odparł po chwili. Aranei pokręciła z lekkim uśmiechem głową, wpatrując się w ziemię.
-Nieważne. –odparła po chwili, podnosząc się z posadzki. Znów poczuła się sobą. Oddychała równomiernie, czuła lód w sercu, Delikatnie przetarła dłonią jeszcze mokre policzki, zostawiając na swojej ręce czarne smugi od tuszu, po czym ruszyła korytarzem. Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła jeszcze raz do Harry’ego. –Dziękuję. –powiedziała cicho - chodź Harry i tak usłyszał - po czym ruszyła dalej.
Ruszyła do Łazienki Jęczącej Marty, aby obmyć twarz z tuszu i przejrzeć się w lustrze. Gdy już uznała, że wygląda bardziej idealnie, niż przed chwilą, chciała ruszyć do wyjścia, ale zatrzymał ją jakiś głos.
-Kto tu jest? –usłyszała głos Jęczącej Marty. –Och, to ty… Zaraz, jak ci było?
-Aranei. –odparła beznamiętnie Ślizgonka.
-Aranei… Czy ty płakałaś? –zapytał duch, przechylając głowę na bok.
-Skąd ten pomysł?
Marta wzruszyła ramionami.
-Masz zapuchnięte oczy. –oznajmiła. Aranei szybko rzuciła się do lustra, ale jej oczy nie wyglądały na zapuchnięte. Obejrzała się za siebie, na chichoczącego ducha.
-Wiedziałam! –rzekła chytrze Marta, zawodząc jak to zwykła robić. Brunetka wzruszyła ramionami.
-No i co z tego?
-Może mogłabym jakoś pomóc… -zaczęła Marta, ale Aranei wybuchła głośnym śmiechem.
-Rozumiem, że za życia marzyłaś o karierze mugolskiego pedagoga, ale ja nie jestem zainteresowana twoimi usługami. Tak więc żegnam. –brunetka ruszyła w stronę wyjścia. Nagle tuż przed nią zmaterializowała się Marta. Ślizgonka nie wydała się być zaskoczona.
-Jesteś w mojej toalecie. Jeśli sądzisz, że możesz tak po prostu…
-A co mi zrobisz? Przelecisz przez mnie? –brunetka zachichotała. –Och, a może będziesz mnie nawiedzać! Ratunku, pani profesor, z kibla wystaje głowa jakiejś zawodzącej, martwej okularnicy! –udała przerażenie, po czym ponownie ryknęła śmiechem. Po chwili się opamiętała i przeszła przez ducha, w kierunku wyjścia. Wychodząc, słyszała zawodzenia i krzyki Marty, ale nie obejrzała się nawet na chwilę. Uśmiechnęła się sama do siebie.
-*-
-No i Chris do nas podszedł… I ja mu coś wytknąłem o jego ojcu, to on się na mnie rzucił…
-A ty nie potrafiłeś się bronić… -dodał z rozbawieniem Chris.
-Tak, bo okładanie się pięściami to bardzo mugolski sposób. Gdyby to był pojedynek na zaklęcia, to bym cię pokonał z zamkniętymi oczami…
-Chcesz się przekonać?
-Och, przestańcie. I co było dalej? –gorączkowała się Pansy.
-Chciałam obronić Dracona, ale nie trafiłam. –dobiegł ich głos Aranei. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi, w których stała brunetka, patrząca na nich z lekką skruchą. –Nie chciałam tego, nawet gdybym trafiła w Chrisa. Byłam po prostu spanikowana. To wszystko… -dodała, podchodząc do łóżka Dracona i siadając obok niego. –Przepraszam.
Blondyn uśmiechnął się lekko. Z jego spojrzenia mogła wyczytać, że jemu też jest przykro, ale nie mógł jej przepraszać przy wszystkich, bo przecież według utrzymywanej przez nich wersji, nie miałby za co jej przepraszać. Aranei skierowała swój wzrok na Chrisa, rzucając mu spojrzenie „jesteśmy świetnymi aktorami”. Sama nie była pewna, dlaczego Scott także zgodził się kłamać w tej sprawie. Ona była coś winna Draconowi, Draco był coś winien jej, ale Chris? On mógł powiedzieć prawdę… I chociaż jego wersja różniłaby się od pozostałych, McGonagall z pewnością uwierzyłaby właśnie jemu. Callidus zapisała sobie w pamięci, że musi mu za to kiedyś podziękować.
-Panie Malfoy, proszę… -zaczęła dyrektorka, wchodząc do Skrzydła Szpitalnego, jednak zamilkła, gdy zobaczyła Aranei. Wymieniła z nią puste spojrzenie. Miała podejrzenia, co do powodu odwiedzin dziewczyny. Na pewno ustalali wspólną wersję. Byłą tego w stu procentach pewna, ale nie mogła im tego udowodnić. Mogła tam pójść od razu po przesłuchaniu ten smarkuli. Wtedy nie dałaby im czasu na ustalanie wspólnej wersji. Ale przynajmniej pozostała jej nadzieja, że któryś z chłopców powie jej prawdę, co było jednak mało prawdopodobne, bo dziewczyna omotała sobie wszystkich wokół palca. –Proszę za mną, panie Malfoy.
Draco wstał i ruszył za dyrektorką. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, aby spojrzeć na Aranei, która tylko puściła mu oczko. Ślizgon uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.
-*-
Harry wszedł do
pokoju wspólnego jakby nieobecny. Mignął mu Ron, siedzący na dywanie i otoczony
przez grono ciekawskich Gryfonów. Pewnie po raz tysięczny opowiadał im
ubarwioną wersję tego, co zobaczył w Hogsmeade. Czarnowłosy usiadł na jednej z
kanap w głębi salonu i spojrzał na swoje buty.
-I wtedy Malfoy przywalił temu Scottowi. Tak mu krew ciekła z nosa! I ja krzyknąłem „Malfoy, uspokój się, albo będę zmuszony użyć wobec ciebie siły!” i on się wtedy spojrzał na mnie, jakby miał się zesrać w gacie.
-I co dalej? Co dalej? –ponaglała go jakaś trzecioklasistka.
-I wtedy łup…
Hermiona przewróciła oczami, mijając Rona. Przez jakiś czas zastanawiała się, gdzie jest Harry, ale po chwili dostrzegła go w głębi pomieszczenia, siedzącego na jednej z kanap i wpatrującego się pusto w swoje buty. Gryfonka pospiesznie usiadła obok niego tak, że ten aż podskoczył.
-Och… Cześć, Hermiono. –przywitał się, przypominając sobie o tym, że odnowił z przyjaciółką kontakt.
-Wszystko w porządku Harry?
Okularnik spojrzał znów na swoje buty, by nie kłamać przyjaciółce w twarz.
-Oczywiście, że tak, Hermiono. –odparł, starając się brzmieć przekonywująco. Dlaczego jestem taka, jaka jestem? Co to mogło znaczyć? Jaka tak naprawdę była Aranei? Jaka nie chciała być? I dlaczego po prostu się nie zmieni, skoro tego nie chce? Te wszystkie pytania i wiele więcej krążyły ciągle w głowie Harry’ego, a odpowiedzi jakoś się nie nasuwały.
-Właśnie widzę. –rzekła Hermiona z lekkim uśmiechem, po czym znów przybrała poważną minę. –Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć, Harry. –oznajmiła z przekonaniem. Potter spojrzał na nią badawczo. Mogę?
-Chodzi o to, że… Po tym, jak opuściliśmy Hogsmeade ja szłem do pokoju wspólnego…
-Szedłem, Harry. –poprawiła go Hermiona.
-Jasne. Szedłem do pokoju wspólnego i usłyszałem, że ktoś płacze… I to nie był zwykły płacz…
-Co tam ludziska? –zapytał Ron, siadając obok Harry’ego. –Cześć, Hermiono. –dodał mniej entuzjastycznie.
-Witaj Ronald. –odparła Hermiona, nie patrząc na niego. Wiedziała, że na tym na razie musi skończyć swoją rozmowę z Harrym.
-To o czym tak rozmawiacie? –zapytał rudzielec, patrząc na Harry’ego.
-Aa takie tam… -zaczął Harry.
-Właściwie o niczym. –odezwała się Hermiona, nadal nie patrząc na Gryfona. –Harry opowiadał mi, co mówiłeś o Aranei. –postanowiła zaryzykować i zmienić temat. -To prawda, że użyła cruciatusa na Malfoy’u? –zapytała, tym razem patrząc na Ronalda.
-Tak! Na moich oczach! –Ron nagle się ożywił, jakby opowiadanie o tym było jego ulubioną czynnością. –Normalnie wyciągnęła różdżkę i nawet się nie zastanawiała! Ale opowiem ci od początku…
-Nie trzeba, Ronald. –bąknęła Hermiona. –Ona z pewnością wie, że to zaklęcie niewybaczalne. Użycie jej przeciwko innemu czarodziejowi grozi dożywociem w Azkabanie. Ciekawe co McGonagall z tym zrobi…
-Myślę, że McGonagall boi się Aranei i jej rodziców, więc pewnie nic. –odparł smutno Ron. –Każdy inny miałby już sprawę w Ministerstwie.
-Ale ona nie uczęszczała do Hogwartu… -zaczął Harry. Pozostała dwójka spojrzała na niego ze zdziwieniem. Dlaczego on jej broni? –Mogła nie wiedzieć…
-To żadne wytłumaczenie, Harry. Prawdopodobnie rodzice uczyli jej magii w domu, poza tym niedawno zaliczyła cały materiał z wybitnymi wynikami. Nie mogła nie wiedzieć…
-Poza tym, dlaczego jej tak bronisz, Harry? –warknął Ron. –To tylko głupia, pusta Ślizgonka. Taki Malfoy, tylko że wersja damska! A może i nawet gorsza! Pamiętasz jak odzywała się do Hermiony?!
-A ty pamiętasz, jak śliniłeś się do niej na dworcu Kings Cross? –odparował okularnik. Ronald zrobił naburmuszoną minę.
-Nie śliniłem się… Poza tym to nie ma nic do rzeczy! Wtedy jeszcze jej nie znaliśmy, więc miałem prawo!
-Na Merlina, natychmiast przestańcie! –próbowała ich uciszyć Hermiona.
-A teraz wydaje ci się, że ją znamy?! –Harry puścił słowa Hermiony mimo uszu. –Ona nawet nie zna samej siebie, więc jak może ci się wydawać…
-O czym ty mówisz, Harry? –przerwała mu nagle brunetka. –Ona…
-Och, a może masz nam coś do powiedzenia? –ożywił się Ron. –Słuchamy, Harry. Jeśli chcesz nam coś powiedzieć, zrób to teraz.
Okularnik spojrzał na Rona ze złością. Czy on uważał, że on coś przed nim ukrywa? A ukrywa?
-Nieważne. –odparł spokojniej Harry, wstając z kanapy i ruszając do dziury w portrecie. Nawet się nie obracał. Wyszedł z pokoju wspólnego i ruszył przed siebie. Chciał trochę pospacerować po korytarzach Hogwartu, ochłonąć, przemyśleć parę spraw.
-Harry, czekaj! –usłyszał za sobą głos Hermiony. Zatrzymał się, ale się nie odwrócił. Słyszał za sobą kroki, kiedy Gryfonka do niego podeszła.
-Chciałeś mi coś powiedzieć?
Potter nadal się nie odwracał. Patrzył w pusty korytarz przed sobą. Pusty?
-To ona płakała, prawda? –zapytała, chodź już była pewna odpowiedzi. Milczenie przyjaciela tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. –To była Aranei, prawda?
Gryfon odwrócił się i pokiwał głową.
-Rozmawiałeś z nią?
Harry spojrzał na kamienną posadzkę. Czy oni właściwie rozmawiali?
-Nie wiem… -Potter pokręcił głową. –Płakała tak histerycznie. Przytuliła się do mnie… Ja nie wiedziałem, co mam robić…
-Więc co zrobiłeś, Harry?
-Nic. –chłopak wzruszył ramionami. –Też ją przytuliłem. Była taka krucha. Pierwszy raz ją taką widziałem… A potem zadała mi dziwne pytanie.
-Jakie pytanie, Harry? –zainteresowała się Gryfonka. Harry nie wiedział, czy powinien jej mówić. Może powinien zostawić to dla siebie? Nie mniej jednak Hermiona to jego przyjaciółką i skoro już zaczął mówić, musi dokończyć.
-„Dlaczego jestem, jaka jestem?”. Nawet nie wiem, czy pytała mnie, czy samą siebie… -oznajmił czarnowłosy, kręcąc głową. Hermiona spojrzała na niego z troską. Widziała, że bardzo go to przejęło.
-Harry…
-Tak, Hermiono?
-Mogę ci zadać jedno pytanie? –zapytała Hermiona niepewnie. Gryfon spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Zadawaj, ile chcesz. –odparł.
-Czy… -zaczęła niepewnie, nie będąc pewną, czy powinna o to pytać. -Czy ty co coś czujesz do Aranei?
________________________
*cytat z piosenki "Myslovitz - Wieża Melancholii". Zauważyłam, że w wielu opowiadaniach autorki dają na początku, bądź na końcu rozdziału cytat, a że i mi spodobał się ten pomysł, postanowiłam, że też to będę robić.
Witajcie! Wróciłam po długiej przerwie, ale zmartwychwstałam i jestem ;) Mam nadzieję, że ktoś tu jescze czeka na rozdział... Nie chciałam nic pisać na siłę, bo wiecie pewnie, jak to jest z weną. Odpływa, przypływa. Z czasem i chęciami też różnie bywa. Ale opowiadania nie zamierzam porzucać, także nie macie się co martwić.
No to miłego czytania życzę. Przypominam, chodź pewnie wszyscy Wam to mówią, że komentarze motywują. ;)
-I wtedy Malfoy przywalił temu Scottowi. Tak mu krew ciekła z nosa! I ja krzyknąłem „Malfoy, uspokój się, albo będę zmuszony użyć wobec ciebie siły!” i on się wtedy spojrzał na mnie, jakby miał się zesrać w gacie.
-I co dalej? Co dalej? –ponaglała go jakaś trzecioklasistka.
-I wtedy łup…
Hermiona przewróciła oczami, mijając Rona. Przez jakiś czas zastanawiała się, gdzie jest Harry, ale po chwili dostrzegła go w głębi pomieszczenia, siedzącego na jednej z kanap i wpatrującego się pusto w swoje buty. Gryfonka pospiesznie usiadła obok niego tak, że ten aż podskoczył.
-Och… Cześć, Hermiono. –przywitał się, przypominając sobie o tym, że odnowił z przyjaciółką kontakt.
-Wszystko w porządku Harry?
Okularnik spojrzał znów na swoje buty, by nie kłamać przyjaciółce w twarz.
-Oczywiście, że tak, Hermiono. –odparł, starając się brzmieć przekonywująco. Dlaczego jestem taka, jaka jestem? Co to mogło znaczyć? Jaka tak naprawdę była Aranei? Jaka nie chciała być? I dlaczego po prostu się nie zmieni, skoro tego nie chce? Te wszystkie pytania i wiele więcej krążyły ciągle w głowie Harry’ego, a odpowiedzi jakoś się nie nasuwały.
-Właśnie widzę. –rzekła Hermiona z lekkim uśmiechem, po czym znów przybrała poważną minę. –Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć, Harry. –oznajmiła z przekonaniem. Potter spojrzał na nią badawczo. Mogę?
-Chodzi o to, że… Po tym, jak opuściliśmy Hogsmeade ja szłem do pokoju wspólnego…
-Szedłem, Harry. –poprawiła go Hermiona.
-Jasne. Szedłem do pokoju wspólnego i usłyszałem, że ktoś płacze… I to nie był zwykły płacz…
-Co tam ludziska? –zapytał Ron, siadając obok Harry’ego. –Cześć, Hermiono. –dodał mniej entuzjastycznie.
-Witaj Ronald. –odparła Hermiona, nie patrząc na niego. Wiedziała, że na tym na razie musi skończyć swoją rozmowę z Harrym.
-To o czym tak rozmawiacie? –zapytał rudzielec, patrząc na Harry’ego.
-Aa takie tam… -zaczął Harry.
-Właściwie o niczym. –odezwała się Hermiona, nadal nie patrząc na Gryfona. –Harry opowiadał mi, co mówiłeś o Aranei. –postanowiła zaryzykować i zmienić temat. -To prawda, że użyła cruciatusa na Malfoy’u? –zapytała, tym razem patrząc na Ronalda.
-Tak! Na moich oczach! –Ron nagle się ożywił, jakby opowiadanie o tym było jego ulubioną czynnością. –Normalnie wyciągnęła różdżkę i nawet się nie zastanawiała! Ale opowiem ci od początku…
-Nie trzeba, Ronald. –bąknęła Hermiona. –Ona z pewnością wie, że to zaklęcie niewybaczalne. Użycie jej przeciwko innemu czarodziejowi grozi dożywociem w Azkabanie. Ciekawe co McGonagall z tym zrobi…
-Myślę, że McGonagall boi się Aranei i jej rodziców, więc pewnie nic. –odparł smutno Ron. –Każdy inny miałby już sprawę w Ministerstwie.
-Ale ona nie uczęszczała do Hogwartu… -zaczął Harry. Pozostała dwójka spojrzała na niego ze zdziwieniem. Dlaczego on jej broni? –Mogła nie wiedzieć…
-To żadne wytłumaczenie, Harry. Prawdopodobnie rodzice uczyli jej magii w domu, poza tym niedawno zaliczyła cały materiał z wybitnymi wynikami. Nie mogła nie wiedzieć…
-Poza tym, dlaczego jej tak bronisz, Harry? –warknął Ron. –To tylko głupia, pusta Ślizgonka. Taki Malfoy, tylko że wersja damska! A może i nawet gorsza! Pamiętasz jak odzywała się do Hermiony?!
-A ty pamiętasz, jak śliniłeś się do niej na dworcu Kings Cross? –odparował okularnik. Ronald zrobił naburmuszoną minę.
-Nie śliniłem się… Poza tym to nie ma nic do rzeczy! Wtedy jeszcze jej nie znaliśmy, więc miałem prawo!
-Na Merlina, natychmiast przestańcie! –próbowała ich uciszyć Hermiona.
-A teraz wydaje ci się, że ją znamy?! –Harry puścił słowa Hermiony mimo uszu. –Ona nawet nie zna samej siebie, więc jak może ci się wydawać…
-O czym ty mówisz, Harry? –przerwała mu nagle brunetka. –Ona…
-Och, a może masz nam coś do powiedzenia? –ożywił się Ron. –Słuchamy, Harry. Jeśli chcesz nam coś powiedzieć, zrób to teraz.
Okularnik spojrzał na Rona ze złością. Czy on uważał, że on coś przed nim ukrywa? A ukrywa?
-Nieważne. –odparł spokojniej Harry, wstając z kanapy i ruszając do dziury w portrecie. Nawet się nie obracał. Wyszedł z pokoju wspólnego i ruszył przed siebie. Chciał trochę pospacerować po korytarzach Hogwartu, ochłonąć, przemyśleć parę spraw.
-Harry, czekaj! –usłyszał za sobą głos Hermiony. Zatrzymał się, ale się nie odwrócił. Słyszał za sobą kroki, kiedy Gryfonka do niego podeszła.
-Chciałeś mi coś powiedzieć?
Potter nadal się nie odwracał. Patrzył w pusty korytarz przed sobą. Pusty?
-To ona płakała, prawda? –zapytała, chodź już była pewna odpowiedzi. Milczenie przyjaciela tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. –To była Aranei, prawda?
Gryfon odwrócił się i pokiwał głową.
-Rozmawiałeś z nią?
Harry spojrzał na kamienną posadzkę. Czy oni właściwie rozmawiali?
-Nie wiem… -Potter pokręcił głową. –Płakała tak histerycznie. Przytuliła się do mnie… Ja nie wiedziałem, co mam robić…
-Więc co zrobiłeś, Harry?
-Nic. –chłopak wzruszył ramionami. –Też ją przytuliłem. Była taka krucha. Pierwszy raz ją taką widziałem… A potem zadała mi dziwne pytanie.
-Jakie pytanie, Harry? –zainteresowała się Gryfonka. Harry nie wiedział, czy powinien jej mówić. Może powinien zostawić to dla siebie? Nie mniej jednak Hermiona to jego przyjaciółką i skoro już zaczął mówić, musi dokończyć.
-„Dlaczego jestem, jaka jestem?”. Nawet nie wiem, czy pytała mnie, czy samą siebie… -oznajmił czarnowłosy, kręcąc głową. Hermiona spojrzała na niego z troską. Widziała, że bardzo go to przejęło.
-Harry…
-Tak, Hermiono?
-Mogę ci zadać jedno pytanie? –zapytała Hermiona niepewnie. Gryfon spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Zadawaj, ile chcesz. –odparł.
-Czy… -zaczęła niepewnie, nie będąc pewną, czy powinna o to pytać. -Czy ty co coś czujesz do Aranei?
________________________
*cytat z piosenki "Myslovitz - Wieża Melancholii". Zauważyłam, że w wielu opowiadaniach autorki dają na początku, bądź na końcu rozdziału cytat, a że i mi spodobał się ten pomysł, postanowiłam, że też to będę robić.
Witajcie! Wróciłam po długiej przerwie, ale zmartwychwstałam i jestem ;) Mam nadzieję, że ktoś tu jescze czeka na rozdział... Nie chciałam nic pisać na siłę, bo wiecie pewnie, jak to jest z weną. Odpływa, przypływa. Z czasem i chęciami też różnie bywa. Ale opowiadania nie zamierzam porzucać, także nie macie się co martwić.
No to miłego czytania życzę. Przypominam, chodź pewnie wszyscy Wam to mówią, że komentarze motywują. ;)