Strony

poniedziałek, 26 stycznia 2015

XVIII


Słodki Salazarze, ale walnęłam nudny rozdział! I do tego krótki! Moje. Opowiadanie. Jest. Nudne. Nie to, żebym się użalała, ale zdaje mi się, że piszę je jakoś dziwnie i mdło. 18 rozdział, a tu praktycznie nic wielkiego się nie dzieje. Tak być nie będzie. Chyba zacznę pisać od nowa, ale jeszcze nie wiem. Może uda mi się jakoś wykopać z tej nudnej dziury i pobrnąć dalej, bez zaczynania od nowa. Nie mam pojęcia, co z tym zrobić....

Pod poprzednim postem nie zastałam ANI JEDNEGO komentarza. Trochę zrobiło mi się przykro, ale z drugiej strony to dosyć zrozumiałe. No trudno. Postaram się niedługo wpędzić trochę akcji i Was zachęcić!
Miłego czytania! :D


   Gdy Hermiona weszła do pokoju wspólnego, poczuła na sobie kilka spojrzeń. Zignorowała je jednak i już miała skierować się do swojego dormitorium, gdy ktoś chwycił ją za ramię. Brunetka obróciła się i rozpoznała Edda Lewisa - Gryfona o brązowych włosach i zielonych oczach, o rok od niej młodszego. Patrzył na nią niepewnie i spróbował się uśmiechnąć, ale strach zrobił swoje.
-Cześć Hermiona… -powiedział cicho, po czym odchrząknął. –Chciałbym cię o coś spytać.
Brunetka spojrzała w stronę kanapy, na której siedział Ron i Harry. Okularnik uśmiechał się lekko, natomiast Ron piorunował wzrokiem Edda. Hermionę ucieszył ten widok.
-Cześć Edd. –odparła uprzejmie. –O co chodzi?
-Ja chciałem zapytać… Czy masz z kim iść na bal? –zapytał po chwili brunet, uciekając wzrokiem gdzieś poza Hermioną. Dziewczynę rozbawiło jego zmieszanie. Równocześnie poczuła, jak triumfuje. Pieprzcie się wszyscy! Jednak ktoś chce ze mną iść na bal! I w dodatku nie byle kto. W Eddzie bowiem durzyło się wiele dziewczyn, a on wybrał akurat ją, jako swoją partnerkę na bal.
-Nie. Nikt mnie jeszcze nie zaprosił… -powiedziała Gryfonka, uśmiechając się pod nosem.
-A poszłabyś ze mną? –zapytał z nadzieją Lewis. Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
-Oczywiście, że tak.
-Super. –brunetka zauważyła, jak chłopak wypuszcza powietrze z płuc w chwili ulgi. –To do zobaczenia. –powiedział zadowolony z siebie.
-Do zobaczenia. –odparła z uśmiechem dziewczyna, kątem oka dostrzegając, jak Ron płonie z zazdrości. Kierując się do dormitorium dziewcząt, miała ochotę pokazać mu środkowego palca, ale to byłoby niegrzeczne.

-*-

  Po rozmowie z Hermioną, Draco wracał do lochów przez pusty korytarz. Przeprosił ją. Tak, zrobił to. Chciał stać się kimś lepszym, ale nie wychodziło mu to zbytnio, więc mógł zrobić chociaż tyle. Nie chciał do końca rezygnować ze Ślizgońskich nawyków, ale chwila dobroci raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zwłaszcza Śmierciożercy, który tak wiele zawdzięcza Gryfonom. Do tej pory tak na to nie patrzył, ale po chwili uznał, że powinien im kiedyś podziękować, jednak nie wiedział, jak się do tego zabrać. Przecież nie mógłby podejść do nich i po prostu to zrobić. W końcu Draco Malfoy to wciąż Draco Malfoy i nic tego nie zmieni. Szedł spokojnie, gdy nagle wpadł na kogoś, kto znikąd się przed nim pojawił. Rozjuszony blondyn spojrzał na swojego napastnika, którym okazała się być Aranei.
-Skąd ty tu…-zaczął Ślizgon, ale dziewczyna mu przerwała.
-Schowałam się za rogiem. –sprostowała dziewczyna. Widząc pytający wzrok przyjaciela, machnęła lekceważąco ręką. -Mniejsza o to… Czekałam na ciebie… Chciałam porozmawiać o sytuacji z wczoraj…
-Nie ma o czym mówić. –przerwał jej Malfoy, gotów ją wyminąć i pójść dalej, ale brunetka złapała go za ramię i zatrzymała.
-Właśnie, że jest o czym mówić. Chodzi o to, że… Chciałam ci powiedzieć, że… Nie chcę żebyś… Eh…
-No wyduś to z siebie. –ponaglił ją Draco, wywracając oczami. Naprawdę chciał z nią porozmawiać, ale bał się, co ma mu do powiedzenia, zwłaszcza, że nienawidził odrzucenia i wolałby sobie tego oszczędzić.
-Chciałam ci powiedzieć, że jesteś dobrym przyjacielem…
-Ale nic więcej. –dokończył za nią Malfoy, rozjuszony tak błahą wymówką.
-Nie w tym rzecz. Chodzi mi o to, żebyś nie skreślał mnie, jako przyjaciółki, okay? Bardzo cię lubię, ale nie w ten sposób… –oznajmiła niepewnie, odgarniając włosy za ucho. Nie czuła się niepewnie, ale wiedziała, że Draco łagodniej to odbierze, jeśli uda niewiniątko.
Blondyn milczał przez chwilę.
-Niech będzie… -odparł po chwili. –To wszystko?
-Właściwie to… Tak. –odparła Aranei spokojnie. Draco skinął głową i ruszył w stronę lochów. Widząc, że brunetka nie podąża za nim, obrócił się.
-Nie idziesz? –zapytał, unosząc wysoko brwi. Dziewczyna pokręciła głową.
-Mam coś do załatwienia. –oznajmiła. Blondyn pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym poszedł w głąb korytarza, a Ślizgonka ruszyła w swoją stronę.

-*-

   Gdy Draco wszedł do dormitorium, od razu naskoczył na niego Blaise.
-Stary, gdzieś ty był?! Miałeś być pół godziny temu na boisku do Quidditcha, jak przystało na kapitana! –warknął czarnoskóry. Blondyn znieruchomiał i po chwili sobie przypomniał, że miał się spotkać z Blaisem, gdy załatwi sprawę z Granger i mieli razem pójść na boisko do Quidditcha, żeby omówić sprawy organizacyjne z drużyną i ustalić treningi w tym roku. Akurat w tym roku szkolnym stanowisko kapitana drużyny przypadło Draconowi, co – nie ukrywał – było dla niego niemałym powodem do dumy. Dobra, nie owijając w bawełnę, puszył się jak paw, gdy tylko się dowiedział.
-Wybacz Diable. Na śmierć zapomniałem…
-Och, śmierć to masz, jak w banku! Musiałem wszystko załatwiać za siebie! –krzyczał Zabini, wymachując rękami. Szczerze powiedziawszy, to on chciał być kapitanem, ale wypadło na Dracona, czego przyjaciel mu zazdrościł, ale postanowił, że będzie mu wytykać, jeśli tylko ten nie będzie wykonywał swoich obowiązków i może po którymś błędzie przyjaciela zajmie jego miejsce.
Malfoy poklepał go po ramieniu.
-Jak dobrze, że mam ciebie. –powiedział spokojnie, nie zwracając uwagi na złość kumpla, po czym minął go i runął na łóżko. Blaise spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Żartujesz?! Było tyle roboty… Musiałem ustalić z tymi idiotami termin kwalifikacji na nabór do drużyny! Nikomu nie pasowało w tym samym dniu. Myślałem, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok…
-Dzięki. –rzucił krótko Ślizgon, otwierając książkę do eliksirów na jakiejś stronie, byle by okazać przyjacielowi, że go ignoruje.
-Dzięki?! Tyle? –zapytał z niedowierzaniem czarnoskóry. Przyjaciel spojrzał na niego znad książki, z uniesioną jedną brwią.
-Liczyłeś na coś więcej?
-Tak? Na przykład: „Jak dobrze mieć takiego przyjaciela, jak ty Blaise! Będę ci czyścił buty do końca życia”, albo…
-Nie będę ci czyścił butów, Blaise. –warknął Draco, powracając do czytania o eliksirze na ból głowy, którego receptura nie była zbytnio ciekawa. Czarnoskóry zrozumiał.
-Oj… Ktoś tu jest chyba nie w humorze…
-Spadaj. –warknął Malfoy, przewracając kartkę mimo, że wcale nie przeczytał całej strony.
Ślizgon uniósł ręce w geście niewinności.
-Spokojnie, Smoku. Opowiadaj. –powiedziawszy to, usiadł na łóżku przyjaciela. Ten spiorunował go wzrokiem, po czym przerzucił kartkę. Blaise przewrócił oczami.
-I tak oboje wiemy, że tego nie czytasz. –oznajmił. Draco zamknął książkę.
-Nie ma o czym. –warknął. –Po prostu pogodziłem się z Aranei.
Blaise uniósł brew.
-‘Pogodziłeś’? –zapytał, nie wiedząc, jak zinterpretować to słowo.
-Będziemy przyjaciółmi.
Blaise prychnął z rozbawieniem.
-Haha! Taka prymitywna wymówka! –zakpił.
-Zamknij się. –warknął Draco.
-Kiedy mnie to bawi! W co ona gra? W „jak wytresować Smoka”?  Zgadzasz się na wszystko, co ona powie. Weź się jej postaw. Powiedz jej, że ci się podoba i że nie zniesiesz bycia tylko jej przyjacielem.  –oznajmił czarnoskóry. Draco podniósł się do pozycji siedzącej.
-A może ja właśnie chcę być jej przyjacielem?! Nie pomyślałeś o tym?! –fuknął. Zabini uniósł brwi.
-Jeśli tak, to wcale tego nie okazujesz…
Blondyn wstał z łóżka i podszedł do drzwi.
-A ty dokąd? –zapytał czarnoskóry z uniesioną brwią.
-Idę się przejść, mamusiu. –zakpił blondyn, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Tylko wróć na kolację! –zawołał za nim czarnoskóry, głosem troskliwej matki. 

-*-

   Aranei szła spokojnie po schodach, próbując uzbierać myśli. Nie da się. Draco jest kolejnym, przystojnym idiotą, który uległ jej urokom. Ale naprawi to. Musi się postarać, żeby wrócić z blondynem do przyjacielskich stosunków. Jej rozmyślania przerwało nagłe szarpnięcie pod nogami. Mało co nie straciła równowagi, więc złapała się poręczy. Schody sunęły w prawo, dając tym samym nieprzyjemny efekt dla pechowca, który właśnie przechodził po stopniach. W pewnym momencie coś znów szarpnęło i schody się zatrzymały. Brunetka niemal zeskoczyła ze schodów i chciała ucałować podłogę, gdy tylko dotknęła posadzki czubkiem buta. Otrząsnęła się jednak i szybko oswoiła z sytuacją. Jest sama. W ogromny zamku, którego nie zna. W dodatku nie wie, gdzie się znajduje. Nie jest źle. Poradzi sobie, prawda? Zawsze sobie radziła w trudnych sytuacjach, więc czemuż teraz miałoby być inaczej?
  Callidus rozejrzała się po ciemnym korytarzu. Ściany, z których schodziła biała farba miały widoczne oznaki wilgoci. Posadzka wyglądała, jak ta w pozostałych częściach zamku, nie licząc tego, że była mocno zakurzona. Czując nieprzyjemny zapach wilgoci, zmieszany z odorem spalenizny, dziewczyna zakryła nos i usta ręką i starała się ograniczyć wchłanianie niezdrowego powietrza, po czym ruszyła przed siebie w głąb korytarza. Bo cóż by innego mogła zrobić? Czekać, aż schody wrócą? To mogłoby potrwać wieczność! A przecież Hogwart pełen jest tajemniczych przejść. Kto wie, może nawet znajdzie jakiś zaginiony korytarz, który prowadzi do Łazienki Jęczącej Marty?
  Na ścianach nie było żadnych pochodni, ni obrazów. Było po prostu pusto i nieprzyjemnie. Brunetka jednak uparcie sunęła przed siebie w miarę, jak w korytarzu robiło się coraz ciemniej. Gdy wreszcie zrobiło się tak ciemno, że dziewczyna nie widziała własnych stóp, Ślizgonka poczuła się zmuszona, by wyciągnąć różdżkę i użyć zaklęcia „Lumos”. Szła i szła w głębokiej ciszy, którą przerywał odgłos jej butów stukających o podłogę. Dziewczynę cisza ta wprawiła w napięcie i wzmocniła czujność. Po kilku minutach drogi, które zdawały się być dla brunetki wiecznością, dziewczyna usłyszała dziwny dźwięk, dobiegający z pewnej odległości. Jej różdżka jednak nie oświetlała tamtego punktu, więc Aranei, podsycona tym, że coś wreszcie znalazła, pobiegła kilka metrów. Dźwięk – jakby odgłos czyichś kroków – ciągle rozbrzmiewał z oddali, mimo iż Aranei powinna już dawno dotrzeć do źródła głosu. Zirytowana dziewczyna w końcu westchnęła z irytacji i zwolniła kroku. Czyżby to była jakaś pułapka? Jeśli tak, musi jednak zbadać, cóż to za pułapka i dlaczego znajduje się w Hogwacie – miejscu, które powinno być bezpieczne dla każdego ucznia. Po kilku sekundach głos ucichł, a Ślizgonka zaczęła się zastanawiać, czy jej się nie przesłyszało. Jednak po kolejnych kilku krokach, Aranei dostrzegła, że kilkadziesiąt metrów dalej było coś jasnego. Czyżby koniec korytarza? Zaintrygowana dziewczyna pobiegła w tamtą stronę, zastanawiając się, co mogłoby się tam znajdować. Jasność była coraz bliżej. Aranei przyspieszyła i dobiegła do… białych drzwi. Zaskoczona brunetka stwierdziła, iż jasność, którą wzięła za światło dzienne, okazała się być kratką u dołu drzwi, przez które wlewały się jasne promienie słońca.
 

-*-


  Harry był zły na Hermionę za to, że nie odzywała się do niego i Rona. Był przez to zmuszony sam pisać trudny esej z transmutacji. Nie mniej jednak, nie chciał tego odwlekać tak jak Ron i po śniadaniu postanowił udać się do biblioteki. Gdy szedł korytarzem, poczuł czyjąś rękę na ramieniu.
-Harry?
 Okularnik obrócił się i ujrzał przed sobą… Cho Chang.
-Och… Cześć Cho. –powiedział uprzejmie Gryfon. Krukonka mruknęła cicho „Cześć, Harry”, po czym spuściła wzrok. Wyglądała na zdenerwowaną.
-O co chodzi? –spytał delikatnie Potter. Cho zaczęła bawić się końcówką koszulki, którą miała na sobie.
-Ja chciałam cię spytać… Czy nie poszedłbyś ze mną na Bal Wiosenny? –zapytała niepewnie, unosząc wzrok i przeszywając spojrzeniem swoich czarnych oczu Harry’ego. Gryfon lekko się zmieszał. Co się stało z tymi dziewczynami w roku? Dlaczego to one MNIE zapraszają? myślał ze zdenerwowaniem, nie wiedząc, jak odmówić Krukonce.
-Wiesz Cho… -zaczął niepewnie, a ona spuściła wzrok, podejrzewając już, co chłopak odpowie. –Ee… Bardzo chętnie. –powiedział po chwili, nie zdążywszy ugryźć się w język i od razu tego pożałował. Jeżeli Aranei się dowie… Nie będzie miło. A jeśli Cho się dowie, że okularnik wcześniej zgodził się na zaproszenie Aranei… Gryfon wiedział już, że czekają go nieprzyjemne konsekwencje. Nim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, zadowolona Cho podskoczyła, pocałowała go w policzek i odeszła zadowolona z siebie.
-To do zobaczenia, Harry. –rzuciła na odchodne. Gdy oddaliła się na pewną odległość, Harry złapał się za głowę. Co on właśnie dobrego zrobił?
  Idąc do biblioteki zauważył parę zgrabnych nóg, zmierzających po schodach. Aranei. Gryfon zastanowił się chwilę, po czym ruszył w jej stronę. Uznał, że ma jeszcze czas na zrobienie eseju, więc może go zrobić jutro.
  Gdy tylko dotknął pierwszego schodka, wszystkie się zatrzęsły. Gryfon już wiedział, co to znaczy. W pierwszej chwili chciał odskoczyć od nich i dać im gdzieś powędrować, ale przypomniał sobie, że jest na nich Aranei, która mogłaby się przecież zgubić, więc skoczył w ostatniej chwili na schody i przytrzymał się poręczy. Gdy schody wreszcie się zatrzymały, Aranei wręcz z nich zeskoczyła, co Harry’ego lekko rozbawiło, jak również fakt, że jeszcze go nie zauważyła. Po chwili brunetka podążyła w głąb korytarza, a okularnik zdał sobie sprawę, że powinien opuścić schody, zanim postanowią powędrować dalej.
  Gdy Harry wylądował w nieznanej mu dotąd części Hogwartu, rozejrzał się podejrzliwie w poszukiwaniu Aranei, jednak ujrzał tylko długi, ciemny korytarz, ciągnący się w nieskończoność i gdzieś w oddali słabe światełko, co oznaczało, że dziewczyna już się trochę oddaliła. Nie zastanawiając się dwa razy, Potter wyciągnął z torby pelerynę-niewidkę, którą z niewiadomych przyczyn cały czas nosił ze sobą w tym roku szkolnym i narzucił ją na siebie, po czym - najciszej jak potrafił - podążył za Ślizgonką. 

-*-

  Draco wyszedł na błonia, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po chwili usiadł na jednej ławce, ustawionej idealnie pod słońce, które tego dnia rozświetlało całe błonia, nadając dniu ciepłą, przyjemną, jesienną atmosferę. Opierając brodę na ręce, Malfoy spojrzał na przeciwległe drzewa. Nic w tym roku nie szło po jego myśli. Aranei nawet lepiej go nie poznała, a już na wstępie mówi, że chce się tylko z nim przyjaźnić, w dodatku zaprosiła Pottera na bal; Blaise nawet nie potrafi, a może i nie chce go zrozumieć, w dodatku przez ostatnią akcję z Granger, kiedy posprzeczał się z nią na błoniach na oczach sporej grupy uczniów, cała szkoła gada o tym, że Ślizgoni w ogóle nie zmienili się po bitwie. Nie to, żeby nie lubił swojej opinii zimnego dupka, bo przez to nie przyciągał idiotów, chodź nie zawsze to działało, jeśli chodzi o pewne puste uczennice, zadurzone w nim. Nie mniej jednak nie chciał robić takiej akcji. Jakaś jego część chciała, by chociaż mała grupa uczniów wierzyła, że się zmienił, a jego ostatnie zachowanie zdecydowanie to wykluczyło.
-Nie przeszkadzam? –wyrwał Dracona z zamyślenia głos pewnej Gryfonki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz