Strony

wtorek, 27 stycznia 2015

XIX

Oho, ale miałam kopa weny xD
Widzę, że znowu brak komentarzy. No trudno. Zresztą czego się spodziewać po jednym dniu? Oj, nie ważne...
Miłego czytania! :D




  Aranei otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. W komnacie panował półmrok. Jedyne światło w pomieszczeniu bez okien dawały pochodnie, przytwierdzone do ścian. Posadzka była ciemna i wyglądała na wypolerowaną , chodź dziewczyna była pewna, że to kwestia zaklęcia, bo przecież kto by się zapuszczał w tę część zamku? Na pewno nie Filch... Ściany były puste, białego koloru, co odbijało światło od pochodni i nieco bardziej rozjaśniało pomieszczenie. Sala była pusta, tylko na środku pomieszczenia stało… lustro. Piękne, ogromne lustro. Brunetka ze zdziwieniem zastanowiła się, co też może ono robić na środku pustego pomieszczenia, o którym nikt nie wie. Postanowiła przyjrzeć się lustrze z bliska. Podeszła niepewnie do niego i pierwszym, co jej się rzuciło w oczy, to wygrawerowany na nim napis „AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ BIDO” . Aranei przez chwilę spróbowała sobie przypomnieć, jaki język jej to przypomina. Doszła do wniosku, że żaden. Albo to jakiś zapomniany, starożytny język, albo… Brunetka przyjrzała się napisowi jeszcze raz i postanowiła przeczytać go od tyłu. Tak… Teraz to miało sens. ODBIJAM NIE TWĄ TWARZ ALE TWEGO SERCA PRAGNIENIA”. Callidus nie wiedziała, co ma o tym pomyśleć. Jej wzrok powędrował ku odbiciu, w którym spodziewała się ujrzeć osobę tak bardzo uwielbianą przez nią samą, czyli siebie, więc aż podskoczyła kiedy w odbiciu ujrzała owszem siebie, ale nie tylko. Obok niej stał… mężczyzna? Dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy to w ogóle człowiek. Nazwałaby go pół-człowiekiem, pół-wężem. Stał jak człowiek, miał ludzką posturę, ale nie posiadał nosa, a jego oczy były koloru czerwieni. Aranei domyśliła się, kim był owy pół-mężczyzna. Był to Lord Voldemort – jej ojciec. Na jego twarzy malowała się duma i dopiero teraz Ślizgonka zrozumiała dlaczego. W zwierciadle u jej stóp leżał nieruchomo… Harry Potter.
Draco podniósł wzrok, gotów zbyć intruza, którym okazała się być Hermiona Granger.
-Czego chcesz? –zapytał nieuprzejmie Malfoy. Hermiona lekko się skrzywiła, słysząc jego ton, ale przywykła do tego i nie przejęła się zbytnio.
-Zwykle siadam tu i czytam książkę. Jest tu doskonałe światło. –oznajmiła, pokazując Ślizgonowi opasły tom, który trzymała w rękach. Blondyn pokiwał ze zrozumieniem głową, pozwolił dziewczynie usiąść na drugim końcu ławki i znów spojrzał na drzewa, gotów ponownie pogrążyć się w swoich myślach.
Gryfonka odchrząknęła głośno. Draco spojrzał na nią pytająco.
-Wyglądasz na zdenerwowanego… -oznajmiła niepewnie. –Coś się stało?
Ślizgon prychnął. Co jej do tego?
-Nie twoja sprawa. –odparł opryskliwie, po czym wstał.
-Przepraszam. Nie chciałam być natarczywa. Ja po prostu…
-Tak, wiem. Fochasz się na swoich przyjaciół, więc bez nich nie masz życia i interesuje cię moje. To zrozumiałe. –przerwał jej blondyn, po czym odszedł. Hermiona zaniemówiła. Co on powiedział? Postanowiła się tym nie przejmować. Po tym, jak dzisiaj Edd zaprosił ją na bal, utwierdziła się w przekonaniu, że jednak ktoś może się nią interesować i żaden Malfoy nie będzie psuł jej nastroju swoimi głupimi docinkami.
  Blondyn sam nie wiedział, dlaczego był taki niemiły dla Gryfonki. Może przez te przeprosiny, poczuł się z nią zbyt spoufalony i potrzebował utwierdzeniu siebie samego w przekonaniu, iż Granger jest dla niego nic nie wartą szlamą, którą można obrażać, nie licząc na konsekwencje? A może musiał po prostu sam siebie przekonać, że dalej jest Draconem Malfoy’em, bez względu na to, jak bardzo zmienił się tam wewnątrz?

-*-

  Dziewczyna zaczerpnęła głośno tchu z zaskoczenia i rozejrzała się wokół. Nie było ani Voldemorta, ani martwego Pottera. W pomieszczeniu nie było nikogo, prócz niej. Chwila… Nagle z powietrza wyłoniła się ręką… noga… a tuż potem cały i zdrowy Harry Potter we własnej osobie. Brunetka patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Skąd on się tu wziął? Czy widział to, co ona zobaczyła w lustrze? Po chwili opamiętała się i dotarła do niej pewna informacja.
-Czy… Czy ty mnie śledziłeś? –zapytała podejrzliwie, unosząc jedną brew. Harry zdał sobie sprawę, że to rzeczywiście musiało tak wyglądać. A może rzeczywiście tak było? Co miał odpowiedzieć? „Nie. Po prostu poszedłem za tobą, schowawszy się pod peleryną-niewidką, bo byłem ciekawy, dokąd idziesz”? To chyba jednoznaczne ze śledzeniem jej.
-Nie… Ja po prostu… Schody… -zaczął się tłumaczyć.
-Dobrze już. Nie musisz się tłumaczyć. Śledziłeś mnie? Okay. Rozumiem, że jestem bardzo interesująca, ale nie sądzisz, że to nieco… obłąkane? Mógłbyś mnie zaprosić na piwo kremowe, albo…
-Po prostu też byłem ciekawy, co jest na końcu tego korytarza, a nie chciałem cię przestraszyć, okay? –powiedział Harry w geście obronnym. Aranei uśmiechnęła się lekko.
-Nie przestraszyłbyś. –oznajmiła pewnie. Potter pokiwał głową.
-Nie wątpię. –oznajmił, chociaż nie do końca był tego pewien. –Co zobaczyłaś w lustrze? –zapytał z czystej ciekawości, mając nadzieję, że to nie jest jakiś szczególny sekret. Aranei spojrzała w lustro, - gdzie nadal widziała to samo –potem znów na Harry’ego i pokręciła głową.
-Rozumiem… -mruknął okularnik zrozumiawszy, że Ślizgonka nie chce powiedzieć mu, co widziała. –To lustro pokazuje największe tęsknoty naszych serc. Ludzie jednak tracą przy nim czas, zatracając się w marzeniach…
Brunetka zastanowiła się chwilę, wpatrując się w posadzkę. Czyżby największą tęsknotą jej serca było zabicie Harry’ego? A może chodzi tu o dumę ojca? Albo o… zemstę.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę
-Co ty w nim widzisz? –zapytała po chwili. Harry spojrzał w lustro i ujrzał w nim to, co poprzednio: swoich krewnych i rodziców, którzy uśmiechali się do niego radośnie. Również się lekko uśmiechnął.
-Moich krewnych… chyba… I moich rodziców. Nigdy ich nie poznałem. Zabił ich Lord Voldemort… -oznajmił okularnik, chodź spodziewał się, że Callidus o tym wie. I wiedziała. Ale jednak nie dawało jej to spokoju. Skoro jej ojciec zabił rodziców Harry’ego, to chłopak mógł go zabić z zemsty. A wtedy Aranei zabiłaby Harry’ego z zemsty, a może wtedy ktoś ją też by zabił, z zemsty za Harry’ego? To byłoby bezsensowne. Tak to ciągnąć... To niemożliwe, żeby jej serce najbardziej tego pragnęło. Aranei ponownie spojrzała w lustro, wciąż widząc to samo.
-A jeśli ja nie widzę w lustrze tego, czego pragnę? –zapytała niepewnie.
-Może jeszcze o tym nie wiesz, ale tego pragniesz. Tam w środku… -oznajmił spokojnie Harry, pierwszy raz spotkawszy się z taką reakcją na odbicie w tym lustrze. Kiedy Harry ujrzał w nim za pierwszym razem swoich rodziców, mało nie zwariował ze szczęścia. Ron także wyglądał na bardzo mile zaskoczonego, widząc w odbiciu siebie, zdobywającego sukcesy o jakich marzył. Co więc mogła w nim ujrzeć Aranei, jeśli nie uważała tego za upragnione?
-Jak to jest? –zapytała po chwili dziewczyna, przerywając niezręczną ciszę. Harry spojrzał na nią pytająco, nie mając pojęcia, o czym ona mówi. –No wiesz… Wychować się bez rodziców…
-Och… Wychowała mnie ciotka z wujkiem… Nie byli tacy źli, ale… -zaczął, chodź nie brzmiał pewnie i chyba Ślizgonka to dostrzegła, bo uniosła jedną brew. –No dobra. Byli koszmarni. –poddał się. –Rozpieszczali swojego syna, a mnie trzymali w komórce pod schodami. Dawali mi za duże ciuchy, które były już za małe na ich syna, nie karmili należycie i do tego wysługiwali się mną.
Aranei zdziwiła się.
-Nie mieli skrzatów? –zapytała z niedowierzaniem. Harry pokręcił głową.
-Są mugolami. –oznajmił. Brunetka pokiwała głową. Więc to na to skazał Harry’ego jej ojciec: nie dość, że pozbawił go rodziców, to jeszcze skazał na życie z okrutnymi mugolami… Okropność. Wnioskując z opowieści Harry’ego, ona nie wytrzymałaby z jego krewnymi nawet jednego dnia. Ba! Wyniosłaby się po kilku minutach, może nawet i szybciej! Nie pozwalała nigdy, by ktoś się nią wysługiwał. Czasem robiła coś dla innych, ale tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Nie lubiła być do niczego zmuszana i zawsze lubiła być najlepiej traktowana. Uwielbiała mieć drogie, szyte na miarę ubrania, które były uszyte specjalnie dla niej i nie były wcześniej noszone przez kapryśnego, opasłego kuzyna. Przez chwilę współczuła Harry’emu, a nawet poczuła się lekko zdołowana, że poczuła chwilową nienawiść do Wybrańca, przez to, że zabił jej ojca. Bóg jeden wie, co stałoby się z nią, gdyby chłopiec go nie zabił. Na pewno nie przyjechałaby do Hogwartu. Do tak cudownej szkoły. Brunetka właśnie zdała sobie sprawę, jak wiele zawdzięcza Porterowi. Nagle zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, co robi. Przecież nie może go zabić. Jest za dobry. Chwila… co to takiego? Współczucie? Docenienie dobroci i poświęcenia w ludziach? Co się z nią działo? Zaczęła czuć! Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, więc postanowiła uznać to uczucie za neutralne.
-Harry? –zapytała Aranei.
-Hm? –mruknął rozkojarzony Potter, który zapatrzył się na rozmyślającą do tej pory Ślizgonkę.
-Czy ty też widzisz te drzwi? –zapytała. Okularnik spojrzał w stronę, gdzie utkwił wzrok Aranei. Rzeczywiście. Były tam brązowe, dębowe drzwi, które przysiągłby, że nie znajdowały się tam wcześniej.
-Uhm… -mruknął.
-Ciekawe dokąd prowadzą… -zaciekawiła się dziewczyna, zmierzając w tamtą stronę. Harry pierwsze co powędrował instynktownie za nią, ale po chwili uznał, że powinien zachować się, jak na Gryfona… jak na mężczyznę przystało.
-Ja pójdę pierwszy. –oznajmił, wyprzedzając ją. Ślizgonka się oburzyła.
-Zwariowałeś? Nie boję się. Chcę iść pierwsza. –obwieściła pewnie dziewczyna, mijając go z dumnie uniesioną głową. Chłopak rozbawił się lekko, ale postanowił, że należy ustąpić kobiecie.
Aranei nacisnęła delikatnie na najprawdopodobniej złotą klamkę i uchyliła drzwi.


-*-



  Blaise szedł właśnie korytarzem, podążając w kierunku błoni, gdzie miał się spotkać z Ginny. Gdy tylko wyszedł na chłodne powietrze, dopadła go drobna, ruda osóbka.
-Nie uwierzysz, czego się właśnie dowiedziałam! –powiedziała z zapałem, odrywając się od chłopaka. Blaise uniósł brwi.
-Słucham. –oznajmił.
-Właśnie spotkałam Lunę. Dowiedziałam się od niej – nie wiem oczywiście, czy to prawda – że Cho jej się pochwaliła, że jeszcze przed chwilą Harry Potter przyjął jej zaproszenie na bal! –oznajmiła z przejęciem, a jej oczy wyglądały jak spodki od filiżanek.
Zabini jeszcze nie domyślił się, o co może chodzić dziewczynie.
-I?
-I przecież Harry najpierw zgodził się pójść na Bal Wiosenny z Aranei! –sprostowała. Blaise zasyczał.
-Uuu… Współczuję chłopakowi. –oznajmił ze zrozumieniem. –Chociaż… Nie. Już mi przeszło.
Ginny dźgnęła go w żebra.
-To mój były chłopak.
-No i co z tego? –zapytał Blaise, unosząc ręce w geście obrony. –Skoro jest taki dwulicowy, to chcę zobaczyć, jak Ar spuszcza mu lanie. –zachichotał. Weasley’ówna ponownie dźgnęła go w żebra, ale po chwili podniosła się na palce i pocałowała go delikatnie w usta.
-Nie potrafię zrozumieć tych twoich nagłych zmian nastrojów. –stwierdził ciemnoskóry.
-Nigdy nie zrozumieć kobiet. Jesteśmy, jak alkohol. Trochę mącimy w głowie, ale…
-Niszczycie zdrowie? –próbował dokończyć za nią Zabini. Gryfonka przewróciła oczami.
-Nie. Można się od nas uzależnić. –oznajmiła z lekkim uśmiechem, na co Ślizgon musiał się zgodzić. 

-*-


  Aranei uchyliła drzwi i zaglądnęła do pomieszczenia. Pierwszym co ujrzała, były znane jej umywalki, rozmieszczone dookoła słupa. Weszła do pomieszczenia i rozejrzawszy się po nieczynnej, zaniedbanej łazience, zrozumiała, że te drzwi doprowadziły ją i Harry’ego do Łazienki Jęczącej Marty. Gdy tylko Harry wkroczył do łazienki i zamknął za sobą drzwi, oboje usłyszeli głośne świśnięcie i zaskoczeni obrócili się z rozdziawionymi ustami, ale po drzwiach nie pozostało ani śladu.
-Okej… To było dziwne. –stwierdziła dziewczyna, chodź musiała przyznać, że ją to zaintrygowało. Czyżby drzwi celowo doprowadziły ją do miejsca, do którego zmierzała, czy był to też bardzo dziwny zbieg okoliczności? Brunetka uznała, że musi to zbadać.
-Musisz przyznać, że Hogwart jest dziwny, -oznajmił Potter.
-Jasne, że tak, ale bez tego nie byłby taki ekscytujący. –stwierdziła Ślizgonka z szerokim uśmiechem, dochodząc do wniosku, że dzisiaj już nie odwiedzi Timore’a, bo jakżeby miała się teraz pozbyć ciekawskiego Pottera?
Idąc we dwoje korytarzem, nie odzywali się do siebie przez jakiś czas. Nagle odezwał się Pan-Jak-Zawsze-Ciekawski-Potter.
-A tak w ogóle to gdzie tak szłaś? –zapytał z czystej ciekawości.
-Em… zdawało mi się, że zobaczyłam na górze Pansy i chciałam ją zapytać, co mamy zadane z transmy. –wymyśliła w biegu, Harry pokiwał głową.
-Nie widziałem jej… -stwierdził.
Aranei przewróciła oczami, co na szczęście umknęło uwadze Gryfona. Jakiż on był drobiazgowy!
-Pewnie mi się zdawało. Może to była jakaś dziewczyna podobna do Pansy. Mniejsza z tym…
-Nie przypominam sobie, żeby tam była jakaś dziewczyna…
-Ojej! Tu musimy się rozstać! –przerwała mu Aranei, widząc dwa korytarze, biegnące w różne strony. –Którędy idziesz?
-Tędy… –wskazał palcem Potter.
-Och, jaka szkoda. A ja tędy. –wskazała drugi korytarz, nie mając pojęcia, dokąd prowadzi. –No to cześć! –rzuciła szybko i pognała korytarzem, ciesząc się, że wreszcie się od niego uwolniła.


-*-



  Następnego dnia na zajęciach eliksirów cała klasa rozrabiała, więc profesor Slughorn wszystkich poprzestawiał tak, że przy każdym stanowisku pracowała para – jeden Ślizgon i jeden Gryfon. Aranei akurat przypadł Harry, Blaise’owi - Ron Weasley, Pansy – Lavender Brown, a Draconowi – Hermiona Granger. Mieli przyrządzać Amortencję.
-Para, która odda mi prawidłowo sporządzony eliksir do końca lekcji, otrzyma po 20 punktów dla domu. Powodzenia i zabierajcie się do pracy! –obwieścił Slughorn i momentalnie wszyscy uczniowie się poderwali.
-Ja pójdę po składniki, a ty przygotuj miejsce pracy. –rozkazała Aranei, na co Harry posłusznie zareagował.

-Ja przygotuję kociołek, a ty idź po składniki, Malfoy. –nakazała Hermiona, władczym tonem.
-Ej, dlaczego to ty wydajesz rozkazy? Może to ja przygotuję kociołek, a ty pójdziesz po składniki, hm? –zapytał Dracon, czując się nieprzyjemnie, że kobieta – i do tego szlama – mu rozkazuje, chodź wiedział, że jest bardziej rozgarnięta w tych sprawach.
-No dobra. Niech ci będzie. –zgodziła się od razu Gryfonka, co nieco zaskoczyło blondyna. Hermiona nie miała ochoty teraz na kłótnię. Chciała zdobyć punkty dla domu i nie potrzebowała zbędnych sprzeczek z Malfoy’em.

-Nie idioto! Powinieneś to mieszkać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara! –warknął Blaise do Rona, który nieporadnie mieszał miksturę, która zaczęła przybierać brązowawy kolor, co nie podobało się nauczycielowi, który przechadzał się po klasie, sprawdzając postępy uczniów.
-Zrób to sam, jak jesteś taki mądry, Zabini! –bąknął Ron.
-Spróbuję. Ale chyba już tego nie naprawię. Trzeba było zostawić to mnie, skoro nie potrafisz czytać. Widzisz? –wskazał mu palcem na jakieś zdanie w podręczniku. –„Mieszkaj KONIECZNIE  ruchem zgodnym do ruchu wskazówek zegara”. –przeczytał na głos. -Zjebałeś cały eliksir, Weasley!
-Język, panie Zabini. –upomniał go Slughorn. –Jeszcze jeden taki wyczyn, a będę zmuszony odjąć punkty pańskiemu domowi. –oznajmił nauczyciel, chodź nie zadowolony z wizji odejmowania punktów domowi, którego jest opiekunem.
-Nie zrobiłem przecież tego specjalnie! –oburzył się Rudzielec.
-No jasne! Po prostu nic ci nie wychodzi, bo jesteś rudy!
-PANIE ZABINI! JESTEM ZMUSZONY ODJĄĆ 5 PUNKTÓW SLYTHERINOWI! –fuknął zdenerwowany profesor.
-CO? –obruszył się Blaise, ale widząc karcące spojrzenie Horacego, opanował się.
-Przepraszam, panie profesorze. –burknął.

-Ty idź po składniki! –rozkazała Lavender.
-Ty idź! Ja mam świeżo pomalowane paznokcie! –warknęła Pansy.
-No i co z tego?! Ja mam nowe buty i nie chcę ich wybrudzić! Widzisz, jaki jest tłum przy stanowisku! Jeszcze ktoś coś na nie wyleje, albo wysypie! Ty idź!
-Nie! Ty idź!
-Nie! Ty!
-Panie profesorze, ja nie będę z nią pracować! –poskarżyła się Ślizgonka, wskazując palcem Gryfonkę. Slughorn złapał się ze zrezygnowaniem za głowę. Poprzesiadanie ich to było większą męką dla niego, niż dla uczniów.

-Wiesz co? Ciągle mnie obrażasz! –warknął Rudzielec. –I jak ty się w ogóle wyrażasz? Mam nadzieję, że nie robisz tego przy mojej siostrze! –przejął się.
-Oj, przestań już zgrywać opiekuńczego, starszego brata. –splunął Blaise.
-Nie zasługujesz na kogoś takiego, jak moja młodsza siostra! Jesteś aroganckim, nadętym… -w tym momencie Zabiniemu puściły nerwy i chwycił w ręce kocioł, po czym wylał całą jego gnijącą za

-Całkiem dobrze nam idzie. –stwierdził Draco ze zdziwieniem. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.
-A czego żeś się spodziewał? –zapytała, zaciekawiona, dodając ostatni składnik.
-No nie wiem… że pokłócimy się, a cała mikstura wyląduje na…

W tym momencie w klasie rozległ się głośny śmiech, więc Draco i Hermiona spojrzeli na dwie osoby, w które teraz wzrok wbijał każdy uczeń w klasie. Granger zakryła ręką usta, widząc Rudzielca z wiadrem na głowie. Jego szata była pokryta jakąś śmierdzącą mazią –zapewne nieudanym eliksirem – której swąd było teraz czuć w całej Sali eliksirów.
-Panie Zabini! Panie Weasley! –wzburzył się nauczyciel. –Odejmuję obu domom po dziesięć punktów, a panowie mają się stawić u mnie po lekcji. –warknął. –A teraz… Posprzątajcie tutaj! –rozkazał, pokazując ich zdemolowane stanowisko. –A wy na co czekacie? Wracajcie do swoich eliksirów! –ofuknął resztę uczniów, na co ci grzecznie spełnili polecenie.

-Gotowe. –oznajmiła dumnie Hermiona, gdy eliksir był już gotowy.-Wystarczy tylko przelać eliksir do fiolki, zanieść Slughornowi i mamy po dwadzieścia punktów! –uśmiechnęła się z satysfakcją. Nagle do jej nosa wpłynął przyjemny zapach pergaminu, skoszonej trawy i… jeszcze jakiegoś zapachu, którego zapachu bliżej nie potrafiła rozpoznać. Czując się lekko zmieszana tym, iż nie wie, skąd pochodzi ów zapach, odsunęła się od kociołka i zmieniła temat. –Brawo, Malfoy. Przez całą lekcję współpracowałeś ze szlamą i ani trochę nie byłeś opryskliwy! –pochwaliła go brunetka. Ślizgon uniósł brew.
-Nie byłem? Przepraszam. Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony. Z pewnością nadrobię straty w najbliższym czasie. –obiecał. Granger pokręciła głową z dezaprobatą.
-Oczywiście…
  Draco nachylił się ku kociołkowi, aby przelać część jego zawartości do szklanej fiolki, gdy do jego nozdrzy wlał się przyjemny zapach perfum matki, wilgotnego powietrza po deszczu, coś zapach jakby na kształt tego, który czuł szybując na swojej miotle i… jakiś inny, przyjemny zapach. Był to mocny, różany zapach drogich perfum, które Draco pamiętał z Gwiazdki, kiedy miał czternaście lat, a jego ojciec podarował matce pod choinkę takie właśnie perfumy. Blondyn był zdziwiony, dlaczego czuł ich zapach. Przecież nie lubił tamtego klimatu, tamtych czasów, czwartej klasy, kiedy to Harry Potter dostał się do Turnieju Trójmagicznego i wszyscy go podziwiali. No… Może nie wszyscy. On i reszta Ślizgonów kpili z niego.

 
  Aranei przelewając ostrożnie eliksir do fiolki, wchłonęła przyjemny zapach, który był połączeniem, wszystkiego, co kocha: zapach fiołkowych perfum Elizy, akwarium Timore’a i coś jeszcze… był to przyjemny, ciepły zapach, który kojarzył jej się z bezpieczeństwem, ale i strachem… Nie mogła sobie jednak przypomnieć, skąd on pochodził. 

-*-


-Niestety, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem pewien, że co najmniej połowa uczniów wywiąże się z powierzonego im zadania. Zawiodłem się, widząc na swoim biurku jedynie trzy fiolki z eliksirem, z którego tylko dwa były do użytku. Tak więc po dwadzieścia punktów dla swoich domów otrzymują: Pan Malfoy, Panna Granger, Pan Potter i Panna Callidus. Gratulację. –uśmiechnął się pokrzepiająco. Lavender pisnęła. Aranei spojrzała w tamtą stronę zauważając, że Pansy pociągnęła ją za włosy.
-To twoja wina. –syknęła do Gryfonki Mopsica, na co ta poczerwieniała ze złości.
-Nie prawda, bo twoja. Przepraszam bardzo, ale to nie ja całą lekcje gapiłam się na Mafloy’a! –warknęła.
-Dziękuję za lekcję. Możecie już iść. –oznajmił Slughorn, zasiadając za biurkiem. –Pan Panie Weasley zostaje. –rozkazał Ronowi, który opuścił głowę, po czym podążył do biurka profesora. –Pan także, panie Zabini. –dodał widząc, że ciemnoskóry zamierzał się ulotnić. Ślizgon westchnął z poirytowaniem, po czym przeprosił Malfoy’a i ruszył w kierunku profesora.
Gdy wszyscy wyszli z klasy, odezwał się Horacy.
-Czy któryś z was wyjaśni mi, dlaczego na mojej lekcji miało dzisiaj miejsce wasze tak zabawne a zarazem tak szczeniackie i bezmyślne zachowanie? –zapytał, unosząc jedną brew. Ron spurpurowiał na twarzy i wpatrzył się w milczeniu w swoje buty.
Blaise przewrócił oczami, zrozumiawszy, że to on musi pierwszy zabrać głos, bo ten durny Gryfon nic nie wyduka.
-Wkurzył mnie. –odparł ciemnoskóry, opierając się nonszalancko o biurko i nie wyrażając jakiejkolwiek skruchy. –Och, czy możemy już dostać ten szlaban i iść? Mamy lekcje, panie profesorze.
-Miałem zamiar poprzestać na razie jedynie na upomnieniu, ale skoro panu tak bardzo się rwie do szlabanu, panie Zabini…
-Och, nie. Nie to miałem na myśli! –obruszył się Blaise. –Mówiłem już panu, jakim wspaniałym jest pan dla mnie autorytetem? Staram się brać z pana przykład, jak tylko mogę, ale nigdy nie będę mógł się równać z pańską osobą… -zaczął się podlizywać, na co Ron przewrócił oczami.
-Zejdź mi z oczu, Zabini. –rzucił z lekkim uśmiechem Horacy, machając lekceważąco ręką, a ciemnoskóry od razu niemalże wybiegł z gabinetu. –Ty także, Weasley. –mruknął, wyciągając z szuflady swojego biurka jakieś papiery i zaczynając je przeglądać. –No już. –ponaglił go, widząc, że ten nie jest do końca pewien, czy Slughorn rzeczywiście im odpuścił, ale na to przecież wyglądało. Ron wyszedł powoli z klasy. Stanął jeszcze tylko w drzwiach, by mruknąć „Dziękuję, panie profesorze”, ale Horacy już go nie słyszał, pochłonięty swoim zajęciem. 

-*-

   Hermiona razem z całą klasę przepchała się do drzwi. Obok niej przepychał się Dracon Malfoy, który przez chwilę nieumyślnie się o nią otarł i wtedy dziewczyna rozpoznała, co było trzecim zapachem, jaki poczuła poprzez wdychanie Amortencji. Był to zapach perfum Dracona Malfoy’a.




poniedziałek, 26 stycznia 2015

XVIII


Słodki Salazarze, ale walnęłam nudny rozdział! I do tego krótki! Moje. Opowiadanie. Jest. Nudne. Nie to, żebym się użalała, ale zdaje mi się, że piszę je jakoś dziwnie i mdło. 18 rozdział, a tu praktycznie nic wielkiego się nie dzieje. Tak być nie będzie. Chyba zacznę pisać od nowa, ale jeszcze nie wiem. Może uda mi się jakoś wykopać z tej nudnej dziury i pobrnąć dalej, bez zaczynania od nowa. Nie mam pojęcia, co z tym zrobić....

Pod poprzednim postem nie zastałam ANI JEDNEGO komentarza. Trochę zrobiło mi się przykro, ale z drugiej strony to dosyć zrozumiałe. No trudno. Postaram się niedługo wpędzić trochę akcji i Was zachęcić!
Miłego czytania! :D


   Gdy Hermiona weszła do pokoju wspólnego, poczuła na sobie kilka spojrzeń. Zignorowała je jednak i już miała skierować się do swojego dormitorium, gdy ktoś chwycił ją za ramię. Brunetka obróciła się i rozpoznała Edda Lewisa - Gryfona o brązowych włosach i zielonych oczach, o rok od niej młodszego. Patrzył na nią niepewnie i spróbował się uśmiechnąć, ale strach zrobił swoje.
-Cześć Hermiona… -powiedział cicho, po czym odchrząknął. –Chciałbym cię o coś spytać.
Brunetka spojrzała w stronę kanapy, na której siedział Ron i Harry. Okularnik uśmiechał się lekko, natomiast Ron piorunował wzrokiem Edda. Hermionę ucieszył ten widok.
-Cześć Edd. –odparła uprzejmie. –O co chodzi?
-Ja chciałem zapytać… Czy masz z kim iść na bal? –zapytał po chwili brunet, uciekając wzrokiem gdzieś poza Hermioną. Dziewczynę rozbawiło jego zmieszanie. Równocześnie poczuła, jak triumfuje. Pieprzcie się wszyscy! Jednak ktoś chce ze mną iść na bal! I w dodatku nie byle kto. W Eddzie bowiem durzyło się wiele dziewczyn, a on wybrał akurat ją, jako swoją partnerkę na bal.
-Nie. Nikt mnie jeszcze nie zaprosił… -powiedziała Gryfonka, uśmiechając się pod nosem.
-A poszłabyś ze mną? –zapytał z nadzieją Lewis. Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
-Oczywiście, że tak.
-Super. –brunetka zauważyła, jak chłopak wypuszcza powietrze z płuc w chwili ulgi. –To do zobaczenia. –powiedział zadowolony z siebie.
-Do zobaczenia. –odparła z uśmiechem dziewczyna, kątem oka dostrzegając, jak Ron płonie z zazdrości. Kierując się do dormitorium dziewcząt, miała ochotę pokazać mu środkowego palca, ale to byłoby niegrzeczne.

-*-

  Po rozmowie z Hermioną, Draco wracał do lochów przez pusty korytarz. Przeprosił ją. Tak, zrobił to. Chciał stać się kimś lepszym, ale nie wychodziło mu to zbytnio, więc mógł zrobić chociaż tyle. Nie chciał do końca rezygnować ze Ślizgońskich nawyków, ale chwila dobroci raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zwłaszcza Śmierciożercy, który tak wiele zawdzięcza Gryfonom. Do tej pory tak na to nie patrzył, ale po chwili uznał, że powinien im kiedyś podziękować, jednak nie wiedział, jak się do tego zabrać. Przecież nie mógłby podejść do nich i po prostu to zrobić. W końcu Draco Malfoy to wciąż Draco Malfoy i nic tego nie zmieni. Szedł spokojnie, gdy nagle wpadł na kogoś, kto znikąd się przed nim pojawił. Rozjuszony blondyn spojrzał na swojego napastnika, którym okazała się być Aranei.
-Skąd ty tu…-zaczął Ślizgon, ale dziewczyna mu przerwała.
-Schowałam się za rogiem. –sprostowała dziewczyna. Widząc pytający wzrok przyjaciela, machnęła lekceważąco ręką. -Mniejsza o to… Czekałam na ciebie… Chciałam porozmawiać o sytuacji z wczoraj…
-Nie ma o czym mówić. –przerwał jej Malfoy, gotów ją wyminąć i pójść dalej, ale brunetka złapała go za ramię i zatrzymała.
-Właśnie, że jest o czym mówić. Chodzi o to, że… Chciałam ci powiedzieć, że… Nie chcę żebyś… Eh…
-No wyduś to z siebie. –ponaglił ją Draco, wywracając oczami. Naprawdę chciał z nią porozmawiać, ale bał się, co ma mu do powiedzenia, zwłaszcza, że nienawidził odrzucenia i wolałby sobie tego oszczędzić.
-Chciałam ci powiedzieć, że jesteś dobrym przyjacielem…
-Ale nic więcej. –dokończył za nią Malfoy, rozjuszony tak błahą wymówką.
-Nie w tym rzecz. Chodzi mi o to, żebyś nie skreślał mnie, jako przyjaciółki, okay? Bardzo cię lubię, ale nie w ten sposób… –oznajmiła niepewnie, odgarniając włosy za ucho. Nie czuła się niepewnie, ale wiedziała, że Draco łagodniej to odbierze, jeśli uda niewiniątko.
Blondyn milczał przez chwilę.
-Niech będzie… -odparł po chwili. –To wszystko?
-Właściwie to… Tak. –odparła Aranei spokojnie. Draco skinął głową i ruszył w stronę lochów. Widząc, że brunetka nie podąża za nim, obrócił się.
-Nie idziesz? –zapytał, unosząc wysoko brwi. Dziewczyna pokręciła głową.
-Mam coś do załatwienia. –oznajmiła. Blondyn pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym poszedł w głąb korytarza, a Ślizgonka ruszyła w swoją stronę.

-*-

   Gdy Draco wszedł do dormitorium, od razu naskoczył na niego Blaise.
-Stary, gdzieś ty był?! Miałeś być pół godziny temu na boisku do Quidditcha, jak przystało na kapitana! –warknął czarnoskóry. Blondyn znieruchomiał i po chwili sobie przypomniał, że miał się spotkać z Blaisem, gdy załatwi sprawę z Granger i mieli razem pójść na boisko do Quidditcha, żeby omówić sprawy organizacyjne z drużyną i ustalić treningi w tym roku. Akurat w tym roku szkolnym stanowisko kapitana drużyny przypadło Draconowi, co – nie ukrywał – było dla niego niemałym powodem do dumy. Dobra, nie owijając w bawełnę, puszył się jak paw, gdy tylko się dowiedział.
-Wybacz Diable. Na śmierć zapomniałem…
-Och, śmierć to masz, jak w banku! Musiałem wszystko załatwiać za siebie! –krzyczał Zabini, wymachując rękami. Szczerze powiedziawszy, to on chciał być kapitanem, ale wypadło na Dracona, czego przyjaciel mu zazdrościł, ale postanowił, że będzie mu wytykać, jeśli tylko ten nie będzie wykonywał swoich obowiązków i może po którymś błędzie przyjaciela zajmie jego miejsce.
Malfoy poklepał go po ramieniu.
-Jak dobrze, że mam ciebie. –powiedział spokojnie, nie zwracając uwagi na złość kumpla, po czym minął go i runął na łóżko. Blaise spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Żartujesz?! Było tyle roboty… Musiałem ustalić z tymi idiotami termin kwalifikacji na nabór do drużyny! Nikomu nie pasowało w tym samym dniu. Myślałem, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok…
-Dzięki. –rzucił krótko Ślizgon, otwierając książkę do eliksirów na jakiejś stronie, byle by okazać przyjacielowi, że go ignoruje.
-Dzięki?! Tyle? –zapytał z niedowierzaniem czarnoskóry. Przyjaciel spojrzał na niego znad książki, z uniesioną jedną brwią.
-Liczyłeś na coś więcej?
-Tak? Na przykład: „Jak dobrze mieć takiego przyjaciela, jak ty Blaise! Będę ci czyścił buty do końca życia”, albo…
-Nie będę ci czyścił butów, Blaise. –warknął Draco, powracając do czytania o eliksirze na ból głowy, którego receptura nie była zbytnio ciekawa. Czarnoskóry zrozumiał.
-Oj… Ktoś tu jest chyba nie w humorze…
-Spadaj. –warknął Malfoy, przewracając kartkę mimo, że wcale nie przeczytał całej strony.
Ślizgon uniósł ręce w geście niewinności.
-Spokojnie, Smoku. Opowiadaj. –powiedziawszy to, usiadł na łóżku przyjaciela. Ten spiorunował go wzrokiem, po czym przerzucił kartkę. Blaise przewrócił oczami.
-I tak oboje wiemy, że tego nie czytasz. –oznajmił. Draco zamknął książkę.
-Nie ma o czym. –warknął. –Po prostu pogodziłem się z Aranei.
Blaise uniósł brew.
-‘Pogodziłeś’? –zapytał, nie wiedząc, jak zinterpretować to słowo.
-Będziemy przyjaciółmi.
Blaise prychnął z rozbawieniem.
-Haha! Taka prymitywna wymówka! –zakpił.
-Zamknij się. –warknął Draco.
-Kiedy mnie to bawi! W co ona gra? W „jak wytresować Smoka”?  Zgadzasz się na wszystko, co ona powie. Weź się jej postaw. Powiedz jej, że ci się podoba i że nie zniesiesz bycia tylko jej przyjacielem.  –oznajmił czarnoskóry. Draco podniósł się do pozycji siedzącej.
-A może ja właśnie chcę być jej przyjacielem?! Nie pomyślałeś o tym?! –fuknął. Zabini uniósł brwi.
-Jeśli tak, to wcale tego nie okazujesz…
Blondyn wstał z łóżka i podszedł do drzwi.
-A ty dokąd? –zapytał czarnoskóry z uniesioną brwią.
-Idę się przejść, mamusiu. –zakpił blondyn, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Tylko wróć na kolację! –zawołał za nim czarnoskóry, głosem troskliwej matki. 

-*-

   Aranei szła spokojnie po schodach, próbując uzbierać myśli. Nie da się. Draco jest kolejnym, przystojnym idiotą, który uległ jej urokom. Ale naprawi to. Musi się postarać, żeby wrócić z blondynem do przyjacielskich stosunków. Jej rozmyślania przerwało nagłe szarpnięcie pod nogami. Mało co nie straciła równowagi, więc złapała się poręczy. Schody sunęły w prawo, dając tym samym nieprzyjemny efekt dla pechowca, który właśnie przechodził po stopniach. W pewnym momencie coś znów szarpnęło i schody się zatrzymały. Brunetka niemal zeskoczyła ze schodów i chciała ucałować podłogę, gdy tylko dotknęła posadzki czubkiem buta. Otrząsnęła się jednak i szybko oswoiła z sytuacją. Jest sama. W ogromny zamku, którego nie zna. W dodatku nie wie, gdzie się znajduje. Nie jest źle. Poradzi sobie, prawda? Zawsze sobie radziła w trudnych sytuacjach, więc czemuż teraz miałoby być inaczej?
  Callidus rozejrzała się po ciemnym korytarzu. Ściany, z których schodziła biała farba miały widoczne oznaki wilgoci. Posadzka wyglądała, jak ta w pozostałych częściach zamku, nie licząc tego, że była mocno zakurzona. Czując nieprzyjemny zapach wilgoci, zmieszany z odorem spalenizny, dziewczyna zakryła nos i usta ręką i starała się ograniczyć wchłanianie niezdrowego powietrza, po czym ruszyła przed siebie w głąb korytarza. Bo cóż by innego mogła zrobić? Czekać, aż schody wrócą? To mogłoby potrwać wieczność! A przecież Hogwart pełen jest tajemniczych przejść. Kto wie, może nawet znajdzie jakiś zaginiony korytarz, który prowadzi do Łazienki Jęczącej Marty?
  Na ścianach nie było żadnych pochodni, ni obrazów. Było po prostu pusto i nieprzyjemnie. Brunetka jednak uparcie sunęła przed siebie w miarę, jak w korytarzu robiło się coraz ciemniej. Gdy wreszcie zrobiło się tak ciemno, że dziewczyna nie widziała własnych stóp, Ślizgonka poczuła się zmuszona, by wyciągnąć różdżkę i użyć zaklęcia „Lumos”. Szła i szła w głębokiej ciszy, którą przerywał odgłos jej butów stukających o podłogę. Dziewczynę cisza ta wprawiła w napięcie i wzmocniła czujność. Po kilku minutach drogi, które zdawały się być dla brunetki wiecznością, dziewczyna usłyszała dziwny dźwięk, dobiegający z pewnej odległości. Jej różdżka jednak nie oświetlała tamtego punktu, więc Aranei, podsycona tym, że coś wreszcie znalazła, pobiegła kilka metrów. Dźwięk – jakby odgłos czyichś kroków – ciągle rozbrzmiewał z oddali, mimo iż Aranei powinna już dawno dotrzeć do źródła głosu. Zirytowana dziewczyna w końcu westchnęła z irytacji i zwolniła kroku. Czyżby to była jakaś pułapka? Jeśli tak, musi jednak zbadać, cóż to za pułapka i dlaczego znajduje się w Hogwacie – miejscu, które powinno być bezpieczne dla każdego ucznia. Po kilku sekundach głos ucichł, a Ślizgonka zaczęła się zastanawiać, czy jej się nie przesłyszało. Jednak po kolejnych kilku krokach, Aranei dostrzegła, że kilkadziesiąt metrów dalej było coś jasnego. Czyżby koniec korytarza? Zaintrygowana dziewczyna pobiegła w tamtą stronę, zastanawiając się, co mogłoby się tam znajdować. Jasność była coraz bliżej. Aranei przyspieszyła i dobiegła do… białych drzwi. Zaskoczona brunetka stwierdziła, iż jasność, którą wzięła za światło dzienne, okazała się być kratką u dołu drzwi, przez które wlewały się jasne promienie słońca.
 

-*-


  Harry był zły na Hermionę za to, że nie odzywała się do niego i Rona. Był przez to zmuszony sam pisać trudny esej z transmutacji. Nie mniej jednak, nie chciał tego odwlekać tak jak Ron i po śniadaniu postanowił udać się do biblioteki. Gdy szedł korytarzem, poczuł czyjąś rękę na ramieniu.
-Harry?
 Okularnik obrócił się i ujrzał przed sobą… Cho Chang.
-Och… Cześć Cho. –powiedział uprzejmie Gryfon. Krukonka mruknęła cicho „Cześć, Harry”, po czym spuściła wzrok. Wyglądała na zdenerwowaną.
-O co chodzi? –spytał delikatnie Potter. Cho zaczęła bawić się końcówką koszulki, którą miała na sobie.
-Ja chciałam cię spytać… Czy nie poszedłbyś ze mną na Bal Wiosenny? –zapytała niepewnie, unosząc wzrok i przeszywając spojrzeniem swoich czarnych oczu Harry’ego. Gryfon lekko się zmieszał. Co się stało z tymi dziewczynami w roku? Dlaczego to one MNIE zapraszają? myślał ze zdenerwowaniem, nie wiedząc, jak odmówić Krukonce.
-Wiesz Cho… -zaczął niepewnie, a ona spuściła wzrok, podejrzewając już, co chłopak odpowie. –Ee… Bardzo chętnie. –powiedział po chwili, nie zdążywszy ugryźć się w język i od razu tego pożałował. Jeżeli Aranei się dowie… Nie będzie miło. A jeśli Cho się dowie, że okularnik wcześniej zgodził się na zaproszenie Aranei… Gryfon wiedział już, że czekają go nieprzyjemne konsekwencje. Nim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, zadowolona Cho podskoczyła, pocałowała go w policzek i odeszła zadowolona z siebie.
-To do zobaczenia, Harry. –rzuciła na odchodne. Gdy oddaliła się na pewną odległość, Harry złapał się za głowę. Co on właśnie dobrego zrobił?
  Idąc do biblioteki zauważył parę zgrabnych nóg, zmierzających po schodach. Aranei. Gryfon zastanowił się chwilę, po czym ruszył w jej stronę. Uznał, że ma jeszcze czas na zrobienie eseju, więc może go zrobić jutro.
  Gdy tylko dotknął pierwszego schodka, wszystkie się zatrzęsły. Gryfon już wiedział, co to znaczy. W pierwszej chwili chciał odskoczyć od nich i dać im gdzieś powędrować, ale przypomniał sobie, że jest na nich Aranei, która mogłaby się przecież zgubić, więc skoczył w ostatniej chwili na schody i przytrzymał się poręczy. Gdy schody wreszcie się zatrzymały, Aranei wręcz z nich zeskoczyła, co Harry’ego lekko rozbawiło, jak również fakt, że jeszcze go nie zauważyła. Po chwili brunetka podążyła w głąb korytarza, a okularnik zdał sobie sprawę, że powinien opuścić schody, zanim postanowią powędrować dalej.
  Gdy Harry wylądował w nieznanej mu dotąd części Hogwartu, rozejrzał się podejrzliwie w poszukiwaniu Aranei, jednak ujrzał tylko długi, ciemny korytarz, ciągnący się w nieskończoność i gdzieś w oddali słabe światełko, co oznaczało, że dziewczyna już się trochę oddaliła. Nie zastanawiając się dwa razy, Potter wyciągnął z torby pelerynę-niewidkę, którą z niewiadomych przyczyn cały czas nosił ze sobą w tym roku szkolnym i narzucił ją na siebie, po czym - najciszej jak potrafił - podążył za Ślizgonką. 

-*-

  Draco wyszedł na błonia, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po chwili usiadł na jednej ławce, ustawionej idealnie pod słońce, które tego dnia rozświetlało całe błonia, nadając dniu ciepłą, przyjemną, jesienną atmosferę. Opierając brodę na ręce, Malfoy spojrzał na przeciwległe drzewa. Nic w tym roku nie szło po jego myśli. Aranei nawet lepiej go nie poznała, a już na wstępie mówi, że chce się tylko z nim przyjaźnić, w dodatku zaprosiła Pottera na bal; Blaise nawet nie potrafi, a może i nie chce go zrozumieć, w dodatku przez ostatnią akcję z Granger, kiedy posprzeczał się z nią na błoniach na oczach sporej grupy uczniów, cała szkoła gada o tym, że Ślizgoni w ogóle nie zmienili się po bitwie. Nie to, żeby nie lubił swojej opinii zimnego dupka, bo przez to nie przyciągał idiotów, chodź nie zawsze to działało, jeśli chodzi o pewne puste uczennice, zadurzone w nim. Nie mniej jednak nie chciał robić takiej akcji. Jakaś jego część chciała, by chociaż mała grupa uczniów wierzyła, że się zmienił, a jego ostatnie zachowanie zdecydowanie to wykluczyło.
-Nie przeszkadzam? –wyrwał Dracona z zamyślenia głos pewnej Gryfonki.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

XVII

Hejka! 
Wiedziałam, że jak postraszę trochę moją wenę tym, że zawieszam bloga, to się podda i wróci, więc oto przedstawiam Wam świeżutki nowy rozdzialik.
Życzę szczęścia w Nowym Roku i miłego czytania.
Zachęcam do brania udziału w ankiecie na wygląd bloga. Waham się, więc postanowiłam, iż zapytam Was o zdanie. ;)



  Aranei leżała w swoim łóżku w dormitorium i czytała książką – jedną z tych, które bez pozwolenia wypożyczyła z Działu Ksiąg Zakazanych. Przejechała bez zaciekawienia wzrokiem po literach i już miała z rutyny przewrócić kartkę, gdy w oczy rzucił jej się pewien wyraz. „Nieśmiertelny”. Dziewczyna natychmiast się ożywiła i zaczęła czytać kilka zdań, które były zamieszczone do krótkiej informacji o tajemniczym eliksirze. Nie było jednak sposobu wykonania, ani składników. Było jedynie napisane, że owy eliksir istnieje. Brunetka zawinęła na palec kosmyk włosów i zaczęła nim szarpać nerwowo. Po chwili uznała, że plan z horkruksem może nie wypalić, a dobrze byłoby mieć w zanadrzu plan B. Postanowiła, że musi dowiedzieć się więcej o tajemniczym eliksirze. Jej rozmyślania przerwała Pansy, która właśnie wbiegła w podskokach do pokoju.. Aranei podskoczyła i w pośpiechu schowała książkę pod kołdrę, jednak czarnowłosa i tak nie zwróciłaby na książkę uwagi, ze względu na stan, w jakim się znajdowała. Brunetka spojrzała na nią badawczo.
-Co jest? –zapytała z zaciekawieniem. Pansy usiadła na łóżku, obok Ślizgonki i spojrzała na nią z promiennym uśmiechem, jakby właśnie znalazła koniec tęczy.
-Draco zaprosił mnie na bal! –pisknęła. Aranei uśmiechnęła się na samą myśl, że Pansy była nagrodą pocieszenia dla Dracona.
-Tak? –zapytała, unosząc jedną brew i nagle zachciało jej się zgasić zapał dziewczyny mówiąc, że ją pierwszą zaprosił, ale nagle ogarnęło ją dziwne uczucie w żołądku, jakby blokada, że nie powinna tego robić. Sumienie? –To cudownie. –odparła uprzejmie. –Ja idę z Hardym. –dodała z dumą. Pansy chyba zbytnio się tym nie przejęła, bo zaczęła ględzić.
-…Widziałam, że już dawno dawał mi znaki. Po prostu był nieśmiały i nie chciał mi tego pewnie powiedzieć. Och, mój słodki Dracuś. Ale teraz już wszystko będzie piękne. Pójdziemy razem na bal… Wyobrażasz sobie mnie w tej pięknej, zielonej sukni i Dracona obok mnie w garniturze? Jak na balu w czwartej klasie! A nawet i jeszcze lepiej. Będziemy wyglądać tak przepięknie! Wprost idealna para. Jak myślisz, on też tak uważa? –zapytała. Aranei na chwilę się wyłączyła i patrzyła w zamyśleniu na ścianę. Po chwili zrozumiała, że Pansy o coś ją zapytała i oczekuje odpowiedzi.
-Tak, tak… -odparła, nie do końca pewna, czy czarnowłosa spodziewała się takiej odpowiedzi, ale najwyraźniej była zadowolona, bo zaczęła paplać dalej.

-*-


-Haha. Co? Dała ci kosza?! –zaśmiał się Blaise, leżąc na swoim łóżku i kuląc się ze śmiechu. Draco patrzył na niego sfrustrowany, opierając się o barek i popijając Ognistą. –Brawo, stary! I do tego odrzuciła cię dla Pottera! HA! –czarnoskórego najwyraźniej bawiły problemy przyjaciela.
-Wiesz co? Chyba mamy wspólnego wroga… -powiedział po chwili blondyn, upijając łyk trunku. Blaise przerwał chichot i spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.
-Jakiego? Że Pottera niby?
-Mhm. –Draco pokiwał głową. –Były twojej… dziewczyny… -powiedział, przypominając sobie, że teraz Diabeł chodzi z Weasley’ówną. –Na Salazara! Ten świat schodzi na psy! –warknął po chwili, chwytając się za głowę. Blaise spojrzał na niego, mrużąc oczy.
-Co chciałeś przez to powiedzieć?
Draco nadal sobie znów Whisky do szklanki i upił porządny łyk.
-„Nigdy nie dotknąłbym ten zdrajczyni krwi” –zacytował. –Ciekawe czyje to słowa. Nie przypominasz sobie? –zapytał z kpiną.
-To było zanim…
-Zanim co? –przerwał mu z rozbawieniem blondyn. –Zanim straciłeś rozum?
Zabini wstał z łóżka i spiorunował wzrokiem szarookiego.
-Ja straciłem rozum?! Dla twojej informacji, właśnie przeciwnie. Zmądrzałem, dojrzałem. A ty?! Zabujałeś się w dziewczynie, która nawet nie ma szacunku do innych, nawet do ciebie! Idzie na bal z twoim wrogiem, a kiedy ty ją zaprosiłeś, to cię wyśmiała! I kto tu stracił rozum?! Bo na pewno nie ja.
-Nie pozwalaj sobie… -zagroził Draco, powoli wychodząc z równowagi. Upił kolejny, długi łyk, czując pieczenie w gardle i opróżniając tym samym szklankę.
-Trzeba było nie zaczynać. –warknął czarnoskóry. –Zresztą to tylko sama prawda. I powinieneś się z nią pogodzić. Aranei to nie twoja bajka.
Blondyn upuścił szklankę, a ta z trzaskiem rozbiła się na podłodze.
-Coś ty powiedział?
-Pogódź się z tym wreszcie! –fuknął Blaise, który miał już dość tego, że Draco sam sobie robi głupie nadzieje.
Draco zacisnął dłonie w pięści po bokach.
-Jeszcze słowo… -ostrzegł.
-Proszę bardzo. –powiedział czarnoskóry ze spokojem, rozkładając ręce w geście poddania. –Uderz mnie. Widzę, że aż cię świerzbi. Wyżyj się. Nie mam nic przeciwko.
-Skoro tak nalegasz… -powiedział Draco, unosząc ręce, po czym podszedł do przyjaciela i zamachnąwszy się, przysadził mu z pięści w twarz. Czarnoskóry zatoczył się i złapał za policzek. Po chwili spojrzał na blondyna z zaskoczeniem.
-Szczerze? Nie spodziewałem się, że to zrobisz. –oznajmił oszołomiony, kręcąc głową.
-To się przeliczyłeś. –warknął Draco, odwracając się i ruszając do drzwi.
-A ty, za przeproszeniem, dokąd? –warknął Blaise, mrużąc oczy.
-A to, za przeproszeniem, nie twój zasrany interes. –odpyskował Ślizgon, po czym wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Trafił do pustego już pokoju wspólnego i usiadł na kanapie przed kominkiem, wpatrując się w skaczące płomienie. Musiał ochłonąć, a umysł miał nieco zamroczony przez Ognistą. Co on wyprawia? Nigdy nie uderzyłby przecież Diabła. Musiał zacząć panować nad gniewem i postarać się przestać wyżywać na ludziach, którzy są w pobliżu. Nagle w głowie pojawił mu się obraz Granger z dzisiejszego dnia. Zdenerwowanej, ale wciąż zdeterminowanej Granger. Ona również dzisiaj wylała na nim swoją złość, ale Gryfonka zrobiła to słowami. W tamtym wypadku jednak to była tylko i wyłącznie jego wina, bo to on zaczął sprzeczkę. Tym razem to również była jego wina, a Bogu ducha winien Blaise oberwał za jego głupotę. Draco postanowił, że musi przeprosić przyjaciela. I nie tylko jego…

-*-




  Rano Aranei razem z Pansy zeszła na śniadanie. Przy stoliku zastały Blaise’a i Dracona, siedzących ramię w ramię i naśmiewających się głośno z jednego, bezwartościowego Gryfona. Aranei uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko chłopaków.
-Cześć, Draco. –przywitała się z uśmiechem Pansy. –I Blaise. –dodała, przypominając sobie o istnieniu przyjaciela.
-Ciebie też miło widzieć, Pansy. –burknął Blaise. Aranei zachichotała.
-Blaise, pytałeś już swojej dziewczyny, czy nie ma nic przeciwko naszym lekcjom latania? –zapytała brunetka. Czarnoskóry musiał przyznać, że wcześniej o tym nie pomyślał. Pokręcił przecząco głową.
-Jeszcze nie. Później ją zapytam… -odparł Ślizgon. Aranei pokiwała głową i nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Obróciła się i zobaczyła, że pewna Gryfonka o kręconych, brązowych włosach patrzy na nią z nienawiścią. Brunetka uśmiechnęła się do niej słodko i wróciła do jedzenia.
-*-

  Hermiona przed zaśnięciem przemyślała kilka spraw. Po pierwsze: Musi dać sobie spokój z Ronem i zacząć normalnie żyć. Po drugie: Musi zacząć o siebie dbać i pokazać wszystkim, tak jak w czwartej klasie na balu, że potrafi być piękna. Po trzecie: Zdała sobie sprawę, że przyczyną, dla której Ron ją odrzucił, było odrzucenie przez Harry’ego zaproszenia Hermiony na bal. A dlaczego Harry odrzucił jej zaproszenie i dlaczego w ogóle Gryfonka była zmuszona do takiego posunięcia? Przez Aranei!
  Na śniadaniu świdrowała ją wzrokiem, wyobrażając sobie jej nagłą śmierć, która wcale by jej nie przejęła. Z pewnością Gryfonka tańczyłaby nad jej grobem. Nigdy nie myślała w ten sposób o ludziach, zwykle nie czuła do nikogo nienawiści, ale ta dziewczyna naprawdę zalazła jej za skórę. W pewnym momencie Ślizgonka chyba wyczuła jej spojrzenie i oglądnęła się na brunetkę, uśmiechając się szeroko. Hermiona spuściła wzrok, zdając sobie sprawę, że wbija mocno widelec w swoje bezbronne śniadanie.
-*-

-Patrzcie, jak się odpicowała. –zaśmiała się Aranei, wskazując przyjaciołom skinieniem głowy Hermionę Granger. Draco przyjrzał się Gryfonce. Na pierwszy rzut oka nic nie zauważył, jednak gdy się przyjrzał, dostrzegł, że Hermiona ma pomalowane rzęsy, ładnie ułożone włosy i ubrała się… Bardziej dziewczęco. Zwykle nosiła najzwyczajniejsze bluzy, albo swetry i jeansy, a dziś miała na sobie szary sweterek i wąskie rurki. Blondyn przechylił głowę.
-Wygląda…
-Nie dokańczaj. –uprzedziła go Pansy, widząc po jego wyrazie twarzy, że zamierza powiedzieć, iż dziewczyna wygląda dziś całkiem ładnie. Malfoy spojrzał na nią, marszcząc brwi.
-Nie mów mi, co mam robić. –warknął. –Chciałem powiedzieć, że wygląda lepiej, niż zwykle, co nie zmienia faktu, że jest szlamą.
-Draco! –warknęła Aranei z przyzwyczajenia, pierwszy raz odzywając się do niego od ich wczorajszej kłótni. Blondyn spojrzał na nią zirytowany i przewrócił oczami.
-Mugolaczką. Dlaczego masz taką obsesję? Przecież prawie każdy Ślizgom tak mówi!
Aranei poprawiła się na prześle i uniosła dumnie brodę.
-Nie znoszę niewychowanych ludzi, a czarodziej, który używa takiego języka, tak właśnie się zachowuje.
Draco uniósł brwi.
-Uważasz, że jestem… niewychowany?
Blaise zagwizdał, dając do zrozumienia Aranei, że nieco przegięła, co dało Dragonowi ostrzeżenie. Przypomniał sobie, co postanowił poprzedniego wieczoru. Rozkazał sobie być opanowanym, więc policzył w głowie do dziesięciu i spojrzał na brunetkę, która spoglądała na niego ze zdziwieniem.
-Okay. Nie powinienem  był tak się wyrażać przy tobie, skoro sobie tego nie życzysz. -powiedział spokojnie. Blaise i Pansy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, a Aranei uśmiechnęła się z zadowoleniem. –Lepiej?
-Znacznie lepiej. –odparła brunetka.


-*-

 

-Draco, przejdziesz się ze mną po błoniach? Jest ładna pogoda i pomyślałam, że… -zaczęła Pansy po śniadaniu, ale Ślizgom jej przerwał.
-Nie dzisiaj. Mam coś do załatwienia. –odparł, minął ją, po czym ruszył w stronę pokoju wspólnego Gryfonów, mając nadzieję, że spotka Granger, wracającą do dormitorium ze śniadania. Przyspieszył kroku, gdy minąwszy grupkę Gryfonów, ujrzał brązowe włosy, które dziś były starannie ułożone. Postanowił, że na dzień dobry nie obejdzie się bez kąśliwej uwagi. Przechodząc, niby przez przypadek obok niej, zagwizdał głośno. Hermiona spojrzała na niego ze zdziwieniem, a gdy zauważyła, że to Malfoy, przewróciła oczami, nie zwalniając kroku.
-No proszę, proszę… -powiedział z łobuzerskim uśmiechem. –Granger, ale się odstawiłaś. To dla Weasley’a? Wróciliście do siebie? –uniósł jedną brew. Hermiona już miała na odfuknąć, ale uspokoiła się w myślach.
-Nie twoja sprawa, Malfoy. Zacznij zajmować się swoimi sprawami, zamiast ciągle wtykać nos w moje. –burknęła, siląc się na opanowany ton. –I jeśli to wszystko, to proszę, nie zawracaj mi głowy. Nie mam ochoty na durne sprzeczki. –powiedziała, przypomniawszy sobie ich kłótnię poprzedniego dnia.
-Masz na myśli takie, jak na przykład ta wczoraj? –upewnił się blondyn.
Hermiona zatrzymała się, a Ślizgom uczynił to samo.
-Czego ty chcesz? –zapytała poirytowana.
Blondyn rozejrzał się wokół. Wyprostował się i rozglądnął, pogwizdując, jak gdyby nigdy nic, kiedy minęła ich grupka uczniów. Hermiona zmarszczyła brwi.
-Chciałem… -zaczął Draco, rozglądając się ponownie, żeby sprawdzić, czy nikt tego nie widzi. Gdy uznał, że nikt się nie zbliża, powiedział ściszonym głosem: -Chciałem przeprosić…
-Co? –zapytała Granger, nie będąc pewną, czy dobrze usłyszała.
-Chciałem przeprosić, okay?! –krzyknął blondyn. –Za wczoraj. –dodał, już ciszej. Hermionę wmurowało w ziemię. Czy on, Draco Malfoy, przeprosił właśnie ją, Hermionę Granger, za to, ze na nią naskoczył bez konkretnego powodu, jak to miał w zwyczaju? Co jest z nim nie tak?!
-To jakiś żart? –zapytała z niedowierzaniem, unosząc jedną brew. Draco podrapał się po karku, spoglądając gdzieś poza nią.
-Nie… -mruknął.
Gryfonka pokręciła głową.
-Dlaczego mnie przepraszasz?
-Nie twoja sprawa. –warknął, a Hermiona aż podskoczyła. Okay… Czyli wystarczy dobroci na dzień dzisiejszy? –Po prostu przyjmij grzecznie przeprosiny i się ciesz. Miłego dnia. –powiedział Draco, z udawaną uprzejmością, po czym odszedł. Brunetka pokręciła głową, próbując się otrząsnąć. „To było dziwne” –pomyślała. Jednak przechodząc przez portret Grubej Damy, uśmiechnęła się do siebie, gdy stwierdziła, że Malfoy zauważył jej zmianę wizerunku.