Strony

czwartek, 1 października 2015

Dla fanów DA!

Mój nowy-stary (zaczęłam go pisać rok temu i siedział sobie w zakurzonym folderze) ff o Darach Anioła. Zapraszam na prolog ;)

________
rozdział na Aranei się pisze ;)

poniedziałek, 7 września 2015

XXIII


There were times in my life
When I was goin' insane
Tryin' to walk through
The pain 



 Aranei spacerowała po błoniach Hogwartu, rozkoszując się ciszą i wilgotnym powietrzem po deszczu. Tej nocy padało naprawdę sporo, co dało się zauważyć po mokrej trawie i wilgoci, wyczuwanej przez nozdrza brunetki. Ślizgonka stąpała po mokrej trawie, mocząc sobie buty, ale nie dbała o to. Zatrzymała się w pół kroku, gdy poczuła, jak pierwsza kropla spływa po jej nagim ramieniu. Spojrzała w górę na zachmurzone niebo. Kolejna kropla wylądowała na jej nosie. Aranei zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, rozkoszując się mżawką, która już po chwili przerodziła się w ostrą ulewę. Brunetka słyszała już tylko swój oddech i szum deszczu. Obróciła się wokół własnej osi, czując się jak pomylona. Wykonała obrót raz jeszcze i jeszcze, by po chwili stracić równowagę i upaść na mokrą trawę. Zachichotała, nadal nie otwierając oczu.
-Aranei? –usłyszała głos nad sobą. Otworzyła niechętnie oczy, by ujrzeć pochylającą się nad nią Hermionę Granger. Miała naprawdę dziwną minę. Na głowę nałożony miała kaptur od płaszcza, który miała na sobie, podczas gdy Aranei ubrana była w zaledwie bezrękawnik. –Co ty robisz? Wstawaj. –rozkazała, tak jakby Ślizgonka zamierzała jej słuchać. Callidus zachichotała.
-Zmuś mnie. –odparła z rozbawieniem, przeturlając się na bok i przyglądając się najbliższemu źdźbłu trawy.
-Będziesz chora… Już jesteś. Muszę cię zabrać do pani Pomfrey. –orzekła Hermiona, dziwiąc się samej sobie, że chce pomóc Ślizgonce. Ale co innego miałaby zrobić? Zostawić ją tak? Nie była nią.
-Jestem… -zaczęła dziewczyna, ale usłyszała jakiś szept. Aranei… Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej. –Timore?
-Jesteś Timore? O czym ty mówisz? –zdziwiła się Gryfonka.
Aranei… Zróbmy to… Teraz.
-Timore, potrzebuję horkruksa. Nie zabiję na darmo. –Aranei nawet nie zauważyła, kiedy jej wypowiedź przerodziła się w syk.
-Aranei… -zaczęła Hermiona.
Jestem głodny… Potrzebuję krwi… MY potrzebujemy krwi… Harry’ego Pottera.
-NIE!
Aranei…
Aranei…
-NIE! –
Aranei zakryła uszy i zamknęła oczy, gdy zdała sobie sprawę, że głos nie wydobywa się z zewnątrz.
-Callidus! Co się dzieje? Otrząśnij się! Masz się otrząsnąć! Natychmiast! –krzyczała Hermiona, nie wiedząc co począć.
-Nie… -wydusiła z siebie Aranei, oddychając płytko. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest jej zimno. Jak cała drży. Jak krople deszczu sprawiły, że była cała mokra, a jej ubrania i włosy kleiły się do niej. Jakie to było niewygodne.
Zabijmy… Harry’ego Pottera…
-Nie…
Aranei nie miała już siły. Zamknęła oczy i odpłynęła.


-Miała wysoką gorączkę. –usłyszała jakiś głos. –Dałam jej odpowiedni eliksir i niedługo powinna wrócić do siebie.
-Co ona do kurwy robiła o tej porze i w taką pogodę na błoniach?! –warknął Draco.
-Język, panie Malfoy.
-Parkinson! A ty gdzie kurwa byłaś?!
-Ja… Spałam… -wymamrotała niepewnie Pansy.
-Na Salazara, przestańcie się kłócić. Próbuję spać. –bąknęła Aranei, przewracając się na drugi bok. Blondyn otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął i podszedł do łóżka przyjaciółki.
-Aranei… Jak się czujesz? –zapytał z troską. Brunetka spojrzała na niego leniwym wzrokiem.
-Cudownie. A jak mam się czuć? To tylko mugolska gorączka, a ty zachowujesz się, jakbym oberwała Sectumsepmrą. –wymamrotała, podnosząc się na łokciach. Blondyn spojrzał na nią niepewnie, ale po chwili pocałował ją delikatnie w czoło. Aranei się skrzywiła. –Nic mi nie jest. –warknęła, odsuwając się.
-Granger mówiła, że… -zaczął Ślizgon.
-Nie chcę o tym rozmawiać. –przerwała mu natychmiast Callidus, odwracając wzrok. –Już w porządku.
Pani Pomfrey podeszła do Aranei, by podać jej jakiś eliksir o nieprzyjemnym zapachu. Dziewczyna bez zbędnych ceregieli po prostu go wypiła i usiadła na brzegu łóżka.
-Posiedzisz tu jeszcze pół godzinki i będziesz mogła iść na lekcje, kochanieńka. –oznajmiła uprzejmie Poppy. Aranei odpowiedziała jej uśmiechem, po czym znów przybrała pokerową twarz.
-Ktoś jeszcze wie? –skierowała się do Draco. Chłopak pokręcił głową.
-Granger powiedziała tylko mi.
-Och, więc wkrótce dowie się też Potter, Weasley, a zaraz po nich cała szkoła. –bąknęła dziewczyna, upijając łyka wody ze szklanki, która stała na szafce przy jej łóżku.
-Nie sądzę. –Ślizgon pokręcił głową. –Jeśli Granger miałaby komuś powiedzieć, to ewentualnie Potterowi, bo z Weasley’em ostatnio są w separacji.
Brunetka spojrzała na niego z uśmiechem znad szklanki.
-Cóż, a kiedy nie są? Tak czy inaczej, Potter może mu powiedzieć.
-Wbrew wszystkiemu, jestem przekonany, że jednak nie. –odparł Draco pewnym tonem.
-Tak właściwie to gdzie poszła Pansy? –zainteresowała się Ślizgonka.
-Spać? Nie wszyscy mają w zwyczaju błąkać się po Hogwacie o czwartej nad ranem, jak ty czy Granger.
Nastąpiła krótka cisza, która wcale nie wydała się żadnemu z nich niezręczna.
-Właściwie nie wiem, co się wtedy stało. –orzekła Aranei. Draco spojrzał na nią z konsternacją. –Nie śniło mi się nic. A może jednak… Ja chyba wciąż spałam… -zaczęła, nie wiedząc jak to ubrać w słowa.
-Lunatykowałaś? –zapytał Ślizgon.
Aranei spojrzała na blondyna z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Nie wiem. Nigdy wcześniej to mi się nie zdarzało. Kiedy już byłam na błoniach, byłam rozbudzona, a może i nawet coś więcej. Chciałam dotknąć powietrza, otulić się nim, a nie było mi zimno. I… chciałam w nim zatańczyć, wiesz. I być sama i tak już zawsze. To było takie piękne, że schowałam się przed światem… -brunetka zamknęła oczy z rozmarzeniem. Draco patrzył na nią ze zdziwieniem. Nie rozumiał o czym mówiła. Nie rozumiał jej zachowania. Jak można się zmienić aż tak bardzo w ciągu dwóch dni? Aranei była dla niego wielką, tajemniczą niewiadomą, którą nie wiedzieć czemu chciał poznać, nawet jeśli ona nie znała sama siebie.
-To uczucie, kiedy tańczysz w deszczu… -kontynuowała dziewczyna, mając wciąż zamknięte oczy. –Kiedy lawirujesz między kroplami, wiesz… Pokochałbyś to.
-Pokaż mi. –nakazał krótko Draco, oddając się bez reszty tej szalonej wersji jego przyjaciółki. Aranei otworzyła oczy i uśmiechnęła się przebiegle. Wstała raptownie z łóżka i chwyciła Dracona za rękę, ciągnąc go w stronę drzwi.
-Już się lepiej czujesz, kochanie? –zapytała Poppy, widząc ją zmierzającą w stronę drzwi.
-Znacznie lepiej. –Aranei posłała kobiecie uśmiech, po czym wybiegła z pomieszczenia, ciągnąc oniemiałego Dracona za sobą.
-Może weź sweter, czy coś… -powiedział, ale dziewczyna tylko się roześmiała, biegnąć przed siebie. Po chwili oboje wylądowali znów na błoniach, gdzie lało jak z cebra, ale brunetce wcale to nie przeszkadzało.
-Spójrz. –Aranei puściła jego rękę, po czym pobiegła kilka metrów dalej i spojrzała w niebo. –Widzisz? –wskazała palcem w górę. Blondyn spojrzał we wskazanym przez nią kierunku. Były tam tylko ciemne chmury. Nie podobała mu się ta pogoda. Było mu zimno i był cały mokry, lecz jakaś cząstka jego sprawiła, że nie miał zamiaru protestować.
-Nie. –odparł szczerze.
-Są wszędzie. –oznajmiła brunetka, rozpościerając ręce i zamykając oczy. Wykonała obrót wokół własnej osi, po czym ponownie otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela.
-Poczuj je… –wyszeptała, lawirując. Blondyn patrzył na nią jak zaczarowany. Wyglądała nieziemsko, kiedy tak tańczyła w deszczu. Ciężkie krople sprawiły, że była cała mokra, włosy przylepiły jej się do twarzy, a jej oczy wyrażały czyste szaleństwo, ale i tak dla niego wyglądała pięknie. Draco bez zastanowienia podszedł do niej i złapał ją za rękę.
-Umiesz tańczyć?
-A nie widać? –zachichotała brunetka, wyrywając mu rękę i znów się obracając. Draco zaśmiał się.
-Nie tak… -pouczył, po czym znów złapał ją za rękę, potem drugą i ustawił odpowiednio. –Tak. –oznajmił, robiąc krok, potem drugi, a brunetka podążyła za jego śladem, tańcząc niby-walca. Aranei spojrzał w stalowoniebieskie oczy Ślizgona. On także się jej bacznie przyglądał.
-Nie mamy muzyki. –stwierdziła, nie przestając tańczyć.
-Nie słyszysz jej? –zapytał blondyn, puszczając jej jedną rękę, a drugą obracając dziewczynę. Aranei wsłuchała się w szum deszczu.
-Teraz tak. –odparła, zamykając oczy, lecz nie przestając tańczyć. Po chwili znów je otworzyła. Draco nadal się w nią wpatrywał. Jego oczy lśniły jakimś blaskiem, którego nie potrafiła zrozumieć, ale coś ją przyciągnęło, coś spowodowało, że uczyniła to, co uczyniła. Bez namysłu podniosła się na palcach i złapała za szyję Ślizgona, by mógł się do niej nachylić i przyciągnęła go do siebie, łącząc ich usta w pocałunku. Draco podrzucił ją, a Aranei oplotła nogi wokół jego talii, żeby nie musiał się już nachylać. Ich pocałunek był delikatny, a jednak dynamiczny i na swój sposób pałał jakąś dziwną magią. Po chwili oderwali się od siebie.
-Kocham cię. –wyparował Ślizgon. Aranei odchyliła głowę do tyłu, dając upust rozbawieniu, po czym znów spojrzała na zdziwionego Dracona.
-Nie, nie prawda. –oznajmiła pewnie, kręcąc głową. Malfoy nie wiedział co odpowiedzieć. Przez chwilę patrzył na nią w osłupieniu.
-Jestem tego pewien.
-A… -Callidus chwilę się zastanowiła. -…zabiłbyś dla mnie?
Blondyn chwilę patrzył w jej oczy, z których nie mógł nic wyczytać. Po chwili pokiwał głową.
-Tak… -oznajmił, przyciągając ją z powrotem do pocałunku.


  Harry siedział na parapecie w dormitorium i przyglądał się kroplom deszczu, spływającym po szybie.
-Co jest, stary? –szepnął Ron, przysiadając się obok. Reszta ich współlokatorów jeszcze spała.
-Nic. Po prostu nie mogłem spać. –odparł Harry, patrząc jak kolejna pojedyncza kropla znika pod oknem.
-Ja też. To chyba ta pogoda…
Okularnik spojrzał na łóżka ich współlokatorów, którzy nadal smacznie spali.
-Im chyba nie przeszkadza. –stwierdził Harry. Za oknem wyłoniła się postać Aranei, która zaczęła lawirować. Chwilę później podszedł do niej Draco. Harry w dalszym ciągu patrzył na śpiących Gryffonów.
-Zazdroszczę im. –oznajmił Ron, wpatrując się z utęsknieniem w śpiących kolegów. –Jak ja dzisiaj będę funkcjonował? Przecież na historii magii to ja zasnę! –oburzył się. Draco i Aranei zaczęli tańczyć, podczas gdy Weasley się użalał.
-Nie oszukujmy się, Ron. I tak to robisz. –odparł Harry. Blondyn obrócił Ślizgonką wokół jej własnej osi.
-Tym razem akurat miałem zamiar uważać. Muszę się przykładać do nauki, odkąd Hermiona nie pisze za mnie esejów. –bąknął z niesmakiem. W tym samym czasie Aranei przyciągnęła Dracona do pocałunku. Harry prychnął.
-Taa.. Już to widzę…
-Naprawdę. To nasz ostatni rok, stary. Muszę go ukończyć z jak najlepszymi stopniami.
-Wiesz, że i tak masz załatwioną posadę w Ministerstwie za zasługi dla Świata Magii? –zapytał z ironią czarnowłosy.
-Wiem, ale chciałbym, żeby to nie było takie… wiesz… wykorzystywanie przywilejów.
-Wybacz Ron, ale z twoimi stopniami, wykorzystywanie przywilejów jest konieczne. –oznajmił Harry, odwracając się w stronę okna w tym samym czasie, co Aranei i Draco zawinęli się z powrotem do zamku.
-Nie mniej jednak. –bąknął oburzony Rudzielec. 

___________________________________________________
Były momenty w moim życiu,
kiedy popadałem w szaleństwo,
starając się przebrnąć przez ból.

Tak, ja żyję xD
Wiem, że rozdział krótki i może trochę niezrozumiały. Wiecie, zachowanie Aranei... Ale nie myślcie sobie, że jest to zachowanie "nienaturalne", czy wymuszone. Po prostu dziewczyna jest zagubiona i bipolarna. ;)
No to życzę miłego czytania.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

XXII

I know but I can't change
Tried to tell you, but you look at me like
Maybe I'm an angel underneath





  Draco Malfoy wracał od dyrektorki spokojnym krokiem. Zastanawiał się, co nim kierowało, kiedy rzucił się w Hogsmeade na Aranei. Czuł do siebie odrazę za to, że potraktował ją w ten sposób. Nie mógł jednak zapomnieć tego momentu, gdy dziewczyna wypowiedziała zaklęcie, a jego przepełnił wszechogarniający, niezapomniany ból. Chodź trwało to tylko chwilę, nadal był w szoku, mimo że tego nie okazywał. Nie chciał sprawić Ślizgonce kłopotów, których właściwie on był sprawcą. Gdyby się na nią wtedy nie rzucił, Chris nie musiałby interweniować, a Aranei rzucać klątwy. Jak mógł posunąć się do tak karygodnego czynu? Gdyby nie Scott, nie wiadomo co by się jeszcze wydarzyło. Wbrew wszystkiemu był mu teraz coś winien. Nie miał zamiaru jednak spłacać tego długu w najbliższym czasie.
 Blondyn wracał pustym korytarzem, gdy nagle usłyszał dochodzące z oddali głosy.
-Harry, czekaj! –dosłyszał głos Hermiony Granger. Schował się za zagłębieniem w ścianie i nadstawił uszu. Lubił plotki, zwłaszcza jeśli chodziło o Świętą Trójcę, a tutaj właśnie szykowało się coś ciekawego, sądząc po błaganiu w głosie Granger.
-Chciałeś mi coś powiedzieć? –Mhm, zapowiada się ciekawie. Draco upewnił się, że jest dobrze schowany, po czym wytężył słuch.
-To ona płakała, prawda? –usłyszał głos Granger. Potter w dalszym ciągu milczał. Uhm, pewnie chodzi o jakąś tępą, małolatę z Gryffindoru.. Draco już miał się wyłonić z ukrycia i ruszyć dalej korytarzem, ale zaniepokoiła go dalsza część wypowiedzi Gryfonki. –To była Aranei, prawda?
CO DO… Chyba nie mówi o MOJEJ Aranei?
-Rozmawiałeś z nią?
Draco nie usłyszał odpowiedzi Pottera, jeśli ten cokolwiek odpowiedział. Miał w głowie mętlik. Na pewno nie mogli mówić o jego Aranei. Ona nigdy nie płakała.
-Więc co zrobiłeś, Harry?
Draco nieco oprzytomniał, by móc znów nadstawić uszu.
- Nic. Też ją przytuliłem. Była taka krucha. Pierwszy raz ją taką widziałem… A potem zadała mi dziwne pytanie.
-Jakie pytanie, Harry?
-„Dlaczego jestem, jaka jestem?”. Nawet nie wiem, czy pytała mnie, czy samą siebie…
Blondyn zmarszczył czoło. Co do…?! Potter musi kłamać. Niemożliwe, żeby Aranei się tak zachowywała!
-Harry?
-Tak, Hermiono?
-Mogę ci zadać jedno pytanie?
 -Zadawaj, ile chcesz.
-Czy… Czy ty co coś czujesz do Aranei?
Draco wstrzymał oddech. Głowa go bolała od tysiąca myśli, które nasunęły mu się po tym pytaniu.
Dlaczego ona go o to pyta?
Przecież to niemożliwe.
Jeśli odpowie „tak”, to go zabiję.
A co jeśli ona też coś do niego czuje? Niemożliwe.
Ale jak to się mogło stać?
Czyli jednak miałem rację…


  Harry spojrzał na Hermionę z zaskoczeniem. Czy dobrze usłyszał? Czy Hermiona właśnie zapytała go, czy on coś czuje do Aranei? A czuje? Harry nigdy się nad tym nie zastanawiał, a teraz kiedy przyjaciółka zadała mu to pytanie, nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
-Ja… Sam nie wiem. –odparł okularnik szczerze. Draco wypuścił głośno powietrze z ust, by za chwilę znów je wstrzymać, gdy zdał sobie sprawę, że Gryfoni mogli to usłyszeć.
Hermiona rozejrzała się nerwowo, gdy dźwięk wypuszczanego powietrza rozszedł się po korytarzu. Wyciągnęła różdżkę.
-Kto tu jest? –warknęła w przestrzeń. Harry zmarszczył brwi.
-Co ty robisz, Hermiono? –zapytał ze zdziwieniem. Przyglądał się przyjaciółce uważnie.
-Nie słyszałeś tego? –zdziwiła się brunetka. Draco poczuł lekką ulgę, że Potter go nie usłyszał. Harry pokręcił z zaprzeczeniem głową. –Być może mi się zdawało. –oznajmiła, chodź nie była tego do końca pewna.
-Może wrócimy już do pokoju wspólnego? Ron pewnie się martwi. -zaproponował okularnik. Hermiona spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Idź. Zaraz do was dojdę. –rzuciła krótko, ruszając w korytarz. Potter przytaknął, po czym ruszył w kierunku portretu Grubej Damy, by przeprosić Weasley’a za swoje zachowanie. Hermiona ruszyła w kierunku zagłębienia w ścianie. Draco wstrzymał oddech, słysząc nadchodzące kroki i przyciskając mocniej ciało do ściany. Na próżno. Chwilę później stanęła przed nim Hermiona Granger. Na jej widok aż podskoczył.
-Malfoy! –warknęła Hermiona, zdając sobie sprawę, że blondyn podsłuchiwał. Coś się aż w niej zagotowało na myśl o tym, że podsłuchał jej prywatną rozmowę z Harrym.
Może podsłuchał przez przypadek? – odezwał się głosik w jej głowie.
Draco patrzył na Hermionę oniemiały, nie wiedząc jak się wytłumaczyć.
-Tak, schowany za ścianą. –bąknęła Hermiona, oburzając się, że głosik w jej głowie padł na tak głupie wytłumaczenie dla Ślizgona. Gdy zobaczyła zdziwioną minę chłopaka, zdała sobie sprawę, że wypowiedziała to zdanie na głos. –Co ty tu robisz, Malfoy? –warknęła, próbując zatuszować fakt, że się tak zbłaźniła.
-Właśnie wracałem od McGonagall. –odparł spokojnie Draco, lekko się rozluźniając. –I… Wpadłem na ścianę. –Cholera, co to było, Malfoy? Nie stać cię na nic lepszego?
Hermiona zrobiła pobłażliwą minę, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
-Mam rozumieć, że szedłeś sobie spokojnie korytarzem, a nagle ściana weszła ci w drogę i na nią wpadłeś? –zapytała z uniesioną brwią. Draco spojrzał na nią z przymrużonymi oczami, jakby się nad czymś zastanawiał.
-Bardzo zabawne, Granger. Nie muszę ci się tłumaczyć. –odparł z pewnością siebie blondyn. –A teraz zejdź mi łaskawie z drogi. –oznajmił, patrząc na Hermionę ze skrzywioną miną. Gryfonka jednak nie odpuściła.
-Podsłuchiwałeś Malfoy. Jeśli myślisz, że nie powiem o tym Harry’emu, to się grubo mylisz. –orzekła brunetka, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej i unosząc brwi.
-Ale jeżeli powiesz Potterowi, ja powiem Aranei, że Potter ci wszystko wypaplał. –wyparował blondyn, uśmiechając się z przekąsem. Hermionie trochę zżęła mina.
-Więc jeśli nie powiem Harry’emu, że podsłuchiwałeś, zostawisz to, co tu usłyszałeś dla siebie? –zapytała niepewnie. Ślizgon zachichotał.
-Tego nie powiedziałem.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem, jednak po chwili na jej twarz wpłynął uśmiech.
-W takim razie Harry się pewnie ucieszy… -zaczęła, odwracając się na pięcie. Malfoy złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego przez ramię, mając nadzieję, że się nie zarumieniła.
-Zaraz, czekaj… Ty myślisz, że ja się boję Pottera?! –zapytał z niedowierzaniem. Hermiona spuściła spojrzenie z jego stalowoszarych tęczówek na ich dłonie. Ślizgon powędrował za jej wzrokiem, po czym natychmiast puścił rękę mugolaczki.
-A tak nie jest? –zapytała brunetka z lekko uniesionymi brwiami. Draco przyjrzał jej się uważnie. Coś się zmieniło w jej spojrzeniu. –Mówisz o Chłopcu Który Przeżył, Zbawicielu Świata Czarodziejów, o tym samym czarodzieju, który zabił samego Lorda Voldemorta. –orzekła Hermiona z uniesioną brodą i ważną miną. Draco nie skomentował tego.
-Nie powiesz mu. –oznajmił z przekonaniem blondyn. –Chcesz, żeby Aranei straciła do niego zaufanie? –zapytał i od razu pożałował, że to powiedział. Przecież to by było cudowne zagranie. Nie powiedziałby tego wprost, ale zaaranżował wszystko tak, żeby Granger sama powiedziała Ślizgonce o czym Potter jej powiedział. Wtedy Aranei nie miałaby wątpliwości, co do tego, kto opowiedział o jej histerii Gryfonce, a wtedy straciłaby zaufanie do Pottera. –Zresztą nie ważne. –bąknął blondyn, zbijając brunetkę z tropu. –Nie powiem jej o tym, ale wypuść mnie wreszcie Granger, albo będę zmuszony użyć czarów. –warknął, lustrując ją od stóp do głów, gdyż ta nadal zagradzała mu przejście.
-Ta, jasne Malfoy. Wypuszczę cię, a ty od razu do niej polecisz i… -zaczęła Hermiona, ale Malfoy jej przerwał.
-Zapewniam, że nie dowie się o niczym ode mnie. –orzekł krótko. Granger wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, więc blondyn wyciągnął w jej stronę swoją różdżkę. -Odejdziesz sama, albo będę zmuszony cię do tego zmusić.
-Nie boję się ciebie, Malfoy. –odparła beztrosko dziewczyna. Draco przewrócił oczami. Miał już tego dość.
-Pójdziesz teraz grzecznie do dormitorium Gryffonów… -zaczął, zbliżając się o krok i nie spuszczając różdżki. –Powiesz swoim durnym przyjaciołom, że zatrzymał cię Irytek i nic nie wspomnisz, że mnie tu widziałaś, jasne?
Hermiona patrzyła w skupieniu w jego stalowoszare oczy, z których nie mogła nic wyczytać. Zaczęła podejrzewać, że Ślizgon zaczyna powoli tracić cierpliwość, a jej podejrzenia się potwierdziły, kiedy poczuł różdżkę, przyciskającą się do jej gardła. Przełknęła delikatnie ślinę. Nie bała się Malfoy’a. Bała się tego, co Malfoy mógłby zrobić i jakie byłyby tego konsekwencje.
-Hermiona?
Obydwoje podskoczyli, kiedy usłyszeli głos Weasley’a w oddali. Ślizgon natychmiast schował różdżkę i przycisnął z powrotem do ściany, natomiast Hermiona otrzepała się z niewidzialnego kurzu i ruszyła w stronę Rudzielca.
-Harry się martwił. –wyjaśnił szybko Ron. –Długo nie wracałaś i…
-Zatrzymał mnie… Irytek. –oznajmiła brunetka niepewnie. Draco zachichotał pod nosem, czując satysfakcję. –Ale już w porządku. Przegoniłam go. –zapewniła. Ron pokiwał głową, nie patrząc na nią.
-No to…
-Tak…
Na tym zakończyła się ich niezręczna wymiana zdań. Hermiona ruszyła bez słowa w kierunku wieży, a Ron podążył za nią. Gdy się oddalili Draco prychnął pod nosem, po czym nareszcie wyszedł z ukrycia.


-*-


  Aranei siedziała na łóżku w dormitorium i patrzyła na swoje stopy.
-Myślisz, że zadziałało? –zapytała niepewnie, przyglądając się czarnym paznokciom. Pansy pokiwała głową znad gazety.
-Sprawdź to. –zachęciła.
Brunetka przechyliła głowę na bok, zastanawiając się chwilę, po czym niepewnie wyciągnęła rękę w stronę dużego palca u stopy. Z początku lekko musnęła koniuszek paznokcia palcem wskazującym, lecz po chwili przycisnęła paznokieć pewniej do już wyschniętego lakieru.
-Bezbłędne! –ucieszyła się, klaskając w dłonie, po czym chwyciła różdżkę, by zaklęciem z gazety pomalować też paznokcie u dłoni na ten sam kolor. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę! –krzyknęła czarnowłosa, przekładając stronę gazety dla młodych czarownic. Po chwili do ich dormitorium weszła niepewnie Astoria. Aranei spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
-Tak? –zachęciła ją, bo ta najwyraźniej miała coś do powiedzenia.
-McGonagall wzywa cię do gabinetu. –oznajmiła krótko dziewczyna. Brunetka westchnęła głośno ze znużeniem, wznosząc oczy ku niebu, po czym spojrzała na Pansy, a ta na nią.
-No to czeka nas chwila prawdy. Życz mi szczęścia.
Pansy skrzyżowała palce u dłoni na znak, że życzy jej szczęścia. Aranei założyła buty, po czym wyszła razem z Astorią z dormitorium.
-Zanim pójdziesz… -zaczęła niepewnie Ślizgonka, gdy zamknęła za sobą drzwi. Aranei spojrzała na nią przez ramię, gdyż wyprzedziła ją już o dwa metry, po czym obróciła się na pięcie i spojrzała pytającym wzrokiem na dziewczynę. –Chciałam zapytać… Wiesz… Jesteś dosyć blisko z nim w relacjach… Przyjaźnicie się, nie? To.. Czy on już kogoś zaprosił na bal? –wyparowała. Brunetka domyślała się o kogo chodzi, ale tylko uśmiechnęła się przebiegle i dociekała.
-O kim mowa? –zapytała głośno, aby najbliżej nich przebywający Ślizgoni ją usłyszeli. Kilka osób skierowało głowy w ich stronę. Do pokoju wspólnego właśnie wszedł Draco, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi z wyjątkiem Astorii, która wskazała go Aranei dyskretnie skinieniem brody. Aranei obróciła się przez ramię, po czym znów spojrzała na Greengrassównę. Blondyn właśnie ruszył w ich kierunku. –Coś mówiłaś?
-Pytałam czy… Cześć, Draco. –przywitała się, gdy chłopak stanął obok brunetki. Callidus nie schodził z twarzy przebiegły uśmiech. Cała sytuacja sprawiała jej dużą frajdę. –Dyrektor McGonagall wzywa was do swojego gabinetu. Może ja już…
-Zaczekaj, chciałaś o coś mnie zapytać. –zatrzymała ją Aranei. Astoria spojrzała dyskretnie na Draco, po czym porozumiewawczym spojrzeniem na brunetkę.
-Może później…
-A może jednak nie.
-Aranei…
-Nie wstydź się. Pytaj. –zachęciła ją Aranei, nadal uśmiechając się w tej sam sposób.  
-Och, daj spokój. Draco, pójdziesz ze mną na bal? –wyparowała w końcu dziewczyna, lecz po chwili zrobiła minę, jakby wcale nie zamierzała tego powiedzieć. Blondyn spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na Aranei, która zakrywała usta ręką, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
-Już zaprosiłem Pansy. –oznajmił spokojnie. Nie miał wyrzutów sumienia, ale lubił Astorię i było mu jej trochę szkoda, zwłaszcza, że patrzyła wprost na Aranei, która mało co nie zanosiła się śmiechem.
-Prawdopodobnie im dłużej powstrzymujesz, tym bardziej chce ci się śmiać. –stwierdził Malfoy z lekkim uśmiechem.
-To aż takie zabawne? –zapytała poirytowana Astoria.
-Nie. –odparła z prychnięciem Aranei, kręcąc głową. –Zabawne jest to, że słucha nas cały dom.
Oczy wszystkich mieszkańców domu Węża przebywających w salonie wpatrzone były w ich trójkę. Większość dziewcząt patrzyła pobłażliwie na Ślizgonkę, nie próbując ukryć rozbawienia jej odrzuceniem, natomiast chłopcy patrzyli tępo to na nią, to na Aranei.
-Nie ważne. –bąknęła Astoria, odwracając się na pięcie, by po chwili zniknąć za drzwiami dormitorium.


-Nie musiałaś być taka wredna. –stwierdził Chris, kiedy szli korytarzem. Draco tego nie skomentował. Wiedział, że nie warto pouczać Aranei, bo ona i tak będzie robiła swoje i będzie robiła to zajebiście dobrze.
-Nie byłam wredna. –oznajmiła Aranei, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Nie lubiła, gdy ktoś ją pouczał, zwłaszcza, gdy nie miał racji.
-Owszem, trochę byłaś. –ciągnął czarnowłosy. Malfoy przewrócił oczami.
-A przypomnisz mi co zrobiłam? –zapytała pewnym tonem dziewczyna. Scott zastanowił się chwilę.
-Śmiałaś się…
-Wow, powinni mnie za to zamknąć w Azkabanie. –stwierdziła brunetka.
-Wymusiłaś, żeby Astoria to zrobiła.
-Chciała to zrobić. –odparła, nadal pewnym tonem Callidus, patrząc pusto przed siebie. –Gdyby nie chciała, nie zrobiłaby tego. Czyż nie?
-Nie sądzę…
-Zna ktoś hasło? –wyparowała brunetka, stając przed chimerą.
-Myślę, że Astoria… -zaczął Draco, ale w tym samym momencie chimera się odsunęła. Aranei rozejrzała się po towarzyszach, po czym pewnym krokiem postąpiła przed siebie. Chłopcy ruszyli za nią w ciszy.

-…Jako, że wasze „wersje” owego zdarzenia się pokrywały, a pan Malfoy nie zamierza wnieść oskarżenia…-mówiła dyrektorka opanowanym głosem. -…postanowiłam, że przystaniemy na razie tylko na szlabanie. Cała wasza trójka ma się stawić w moim gabinecie jutro po lekcjach. Dam wam karę, którą wymyślę wraz z gronem pedagogicznym. A teraz, życzę wam miłej nocy. –oznajmiła kobieta, po czym usiadła za biurkiem.
-Dziękuję pani profesor. –cała trójka spojrzała na Aranei, która mówiła spokojnie, patrząc na Minerwę z lekkim - pierwszy raz widzianym przez obecnych – uprzejmym uśmiechem. –Również życzę miłej nocy. –dodała. Dyrektorka przez chwilę patrzyła na nią lekko zaskoczonym wzrokiem, lecz nic się nie odezwała.

______________________________
*Wiem, lecz nie umiem się zmienić
Próbowałam ci powiedzieć, ale ty patrzysz na mnie
Jakbym gdzieś wewnątrz była aniołem

~Meredith Brooks - Bitch 

Cześć! Rozdział krótki i taki "przejściowy". Flaki z olejem... No ale takie też są potrzebne, prawda? W następny postaram się dać więcej życia. Jako, że aktualnie jest druga w nocy, może coś jeszcze dzisiaj napiszę. ;) Za trzy dni urodziny Aranei, jak i również moje. Postaram się dodać coś jeszcze przed nimi, albo w ich dniu. :)

środa, 5 sierpnia 2015

Zwiastun

Rozdział dwudziesty drugi powolutku się pisze, a w międzyczasie mam dla Was krótki zwiastun mojego opowiadania, który zrobiłam sama ;)


 

sobota, 11 lipca 2015

XXI


*Smutna twarz, czy to już jestem ja
Czy to ten kogo ty tylko znasz
Ja i tak przecież nie zmienię się
Choćbym nie wiem naprawdę jak chciał







   Draco siedział w Skrzydle Szpitalnym na jednym z łóżek. Wokół niego kręciła się ciągle pani Pomfrey, sprawdzając, czy nie odniósł poważnych obrażeń. Co jakiś czas skakała od niego do Chrisa.
  Blondyn zaczął się lekko niecierpliwić.
-Nic mi nie jest, do cholery. –bąknął, gdy stanęła nad nim Poppy. Wstał, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Blaise i Pansy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-Panie Malfoy… -zaczęła Poppy.
-Gdzie ci się tak, do cholery, śpieszy? –warknął Scott. Blondyn zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na czarnowłosego.
-Do Munga, sprawdzić, jak się miewa twój ojciec. –warknął Ślizgon. Chris zacisnął dłonie w pięści. –Do McGonagall wyjaśnić całą tą chorą sytuację. A myślałeś że gdzie?
-Daj spokój, Draco. McGonagall powiedziała, że wezwie nas, kiedy będzie taka potrzeba. Na razie przesłuchuje Aranei i Weasley’a. –oznajmił spokojnie Blaise, podchodząc do przyjaciela. –Wszystko się wyjaśni. Nie masz się co martwić, okay?
Malfoy spojrzał na przyjaciela z zagadkowym wyrazem twarzy, ale po chwili odpuścił i usiadł.
-Draco… Co się właściwie tam stało? –zapytała po chwili Pansy, siadając obok Ślizgona. Malfoy wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Chrisem.
 
-*-

   Aranei ujrzała, jak Ron Weasley wychodzi z gabinetu dyrektorki, po czym odetchnęła głęboko. Brunetka napotkała wzrok mijającego ją rudzielca. W jego oczach krył się lęk. Cóż, wygląda na to, że powiedział prawdę. Ślizgonka ostatni raz odetchnęła głęboko, po czym ruszyła do gabinetu dyrektorki.
-Znowu ty. –przywitała ją Minerwa, spoglądając z niesmakiem na dziewczynę znad okularów.
-Mi też bardzo miło panią widzieć, pani dyrektor. –Aranei wyszczerzyła zęby w wymuszonym uśmiechu. Dyrektorka puściła ten komentarz mimo uszu, po czym wstała zza biurka i spojrzała na uczennicę z góry.
-Ma mi pani coś do powiedzenia, panno Callidus?
Aranei przyjrzała się McGonagall ostrożnie.
-Nowa fryzura?
Kobieta wzniosła oczy ku niebu, modląc się w duchu o cierpliwość do tej smarkuli. Aranei uśmiechnęła się lekko, widząc, że kobieta traci powoli nerwy.
-Aranei. Eliza. Callidus.
-Oho, zna pani moje drugie imię. –odparła z dumą Ślizgonka. Chciała się trochę podroczyć, by chodź trochę zyskać na czasie i dopracować w głowie odpowiednią wersję zdarzeń.  
-Pomińmy te niezwykle dojrzałe, niepotrzebne wstępy i przejdźmy do sedna. –orzekła cierpliwie Minerwa. –Opowiedz mi moją wersję wydarzenia, które miało dzisiaj miejsce w Hogsmeade i znikaj mi z oczu.
-Jest pani bardzo nieuprzejma. Pani gabinet jest bardzo przytulny i gdybym mogła…
-Cóż, w takim razie grozi pani usunięcie ze szkoły i sprawa w Ministerstwie. –oznajmiła ze stoickim spokojem McGonagall, siadając i kładąc złożone dłonie na biurku. Brunetka poczuła lekki lęk, ale starała się go nie okazywać. Co by pomyśleli rodzice, gdyby takie wydarzenia miały miejsce? Z pewnością byliby źli, ale przekonałaby ich, że to nie jej wina. Nie mniej jednak chodziło o coś więcej. Chodziło między innymi o jej dumę. Jakby się czuła, stojąc przed Ministrem Magii, w dodatku słusznie oskarżona o używanie zaklęć niewybaczalnych wobec bezbronnego przyjaciela.
-Spacerowałam spokojnie z Draconem Malfoyem… -zaczęła. Minerwa uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że ją złamała. –Rozmawialiśmy. W pewnym momencie… -urwała, starannie dobierając w głowie kolejne słowa i zastanawiając się, ile właściwie widział Ronald.  –Dracon coś krzyknął. Usłyszałam huk i gdy tylko się obróciłam, ujrzałam Chrisa Scotta, w bardzo mugolski sposób okładającego pięściami Dracona, który nie potrafił się bronić. Pewnie chodziło o jakąś ich starą sprawę, ale ja nie dbałam o to. Chciałam obronić przyjaciela. Byłam spanikowana i chciałam rzucić inne zaklęcie, ale w przestrachu to właśnie zaklęcie wypowiedziałam. Nie trafiłam. Zaklęcie trafiło w Dracona i gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę, przerwałam klątwę. To wszystko. –oznajmiła. Spuściła wzrok, żeby wyglądać wiarygodnie. –Naprawdę żałuję. I nawet gdyby klątwa trafiła w Chrisa Scotta, również bym żałowała…
-Och… -wymsknęło się dyrektorce. Nie takiej historii się spodziewała. Nie mniej jednak ta była bardziej wiarygodna, niż jej wyobrażenia, więc przystała na nią. –Jako że zdecydowałaś się wyjawić prawdę i przyznać do winy… Dam ci jeszcze jedną, OSTATNIĄ szansę.
Aranei podniosła głowę, starając się, aby jej twarz nie miała wyrazu „Naprawdę jestem tak dobrą aktorką?”.
-Dziękuję pani profesor…
-Jeszcze nie skończyłam. Pani wersja pokrywa się z wersją zdarzeń pana Weasley’a. Nie mniej jednak muszę przesłuchać jeszcze pozostałych świadków, to jest Christophera Scotta i Dracona Malfoy’a. Jeżeli ich wersje będą się pokrywać z twoją, cała wasza trójka dostanie jedynie szlaban. Ale jeśli nie… -tu McGonagall spojrzała na Ślizgonkę, jakby chciała ją przejrzeć na wylot. –Niech się pani przygotuje na poważne konsekwencje, panno Callidus. Za używanie zaklęć niewybaczalnych wobec innego czarodzieja grozi dożywociem z Azkabanie.
-Jestem tego świadoma. –odparła z powagą brunetka.
-Czy to wszystko co masz mi do powiedzenia? –upewniła się dyrektorka. Callidus pokiwała głową. –W takim razie, do zobaczenia. –orzekła kobieta, prostując się na krześle.
-Do widzenia. –odparła Aranei, po czym wyszła spokojnie z gabinetu dyrektorki. Gdy tylko wyszła na korytarz, odetchnęła głęboko. I jeszcze raz. I znowu. Nagle jej oddech stał się płytki i urywany. Zaczęła za całych sił biec przed siebie, niemal potykając się o własne stopy. Nie wiedziała gdzie biegnie. Chciała wyciszyć myśli. Chciała zmęczyć się do nieprzytomności. W pewnym momencie potknęła się o własne nogi i upadła ciężko na posadzkę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że brakuje jej tchu. Chciała wziąć głęboki oddech, ale gdy tylko otworzyła usta, wydobył się z nich jęk, który po chwili przeobraził się w szloch. Płakała. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak płakała. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek płakała, ale teraz poczuła się taka bezsilna w stosunku do swojego życia, samej siebie. Może… Może nie chciała taka być. Może chciała być jak wszyscy. Skończyć Hogwart, poznać kogoś, dożyć dziewięćdziesiątki, jako szczęśliwa czarownica. Może…
-Aranei? –usłyszała zaskoczony głos, dobiegający z głębi korytarza. Momentalnie poderwała się do pozycji siedzącej, rozglądając się za źródłem głosu. Ten ktoś musiał usłyszeć, jak płakała. Okazała słabość… Czuła się z tym okropnie. Patrzyła, jak Potter z zatroskanym wyrazem twarzy podchodzi do niej pospiesznym krokiem.
-Ron powiedział mi, co się stało. –wyjaśnił okularnik, kucając przy Ślizgonce. Zauważył jej łzy i rozmazany tuż do rzęs. –Czy ty…
Wiedziała, o co chce ją zapytać. Ale nie chciała odpowiadać. Odpowiedzią okazał się czyn. Przyciągnęła chłopaka mocno do siebie i wtuliła się w jego klatkę piersiową, wciąż oddychając ciężko. Potter w pierwszej chwili nie wiedział co zrobić, więc po prostu poklepał ją po plecach, ale po chwili przytulił ją mocno do siebie i zaczął głaskać delikatnie jej włosy.
-Już. Już w porządku… -okularnik był pewien, że dziewczyna rozpacza, bo żałuje tego co zrobiła. I po części to była prawda, ale to nie był jedyny powód. Chciała się zmienić, ale nie potrafiła. „Nie, nie jest w porządku”, chciała krzyknąć, ale chłopiec wydawał się taki zatroskany, że Aranei nie miała serca teraz się na nim wyżywać. Zaraz, jakiego serca?
-Dlaczego jestem, jaka jestem? –sama nie wiedziała, dlaczego powiedziała to na głos. Nadal wtulała twarz w klatkę piersiową Harry’ego. Okularnik odsunął ją od siebie na chwilę, aby móc spojrzeć na jej twarz.
-Ja… Nie do końca rozumiem pytanie… -odparł po chwili. Aranei pokręciła z lekkim uśmiechem głową, wpatrując się w ziemię.
-Nieważne. –odparła po chwili, podnosząc się z posadzki. Znów poczuła się sobą. Oddychała równomiernie, czuła lód w sercu, Delikatnie przetarła dłonią jeszcze mokre policzki, zostawiając na swojej ręce czarne smugi od tuszu, po czym ruszyła korytarzem. Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła jeszcze raz do Harry’ego. –Dziękuję. –powiedziała cicho - chodź Harry i tak usłyszał - po czym ruszyła dalej.
Ruszyła do Łazienki Jęczącej Marty, aby obmyć twarz z tuszu i przejrzeć się w lustrze. Gdy już uznała, że wygląda bardziej idealnie, niż przed chwilą, chciała ruszyć do wyjścia, ale zatrzymał ją jakiś głos.
-Kto tu jest? –usłyszała głos Jęczącej Marty. –Och, to ty… Zaraz, jak ci było?
-Aranei. –odparła beznamiętnie Ślizgonka.
-Aranei… Czy ty płakałaś? –zapytał duch, przechylając głowę na bok.
-Skąd ten pomysł?
Marta wzruszyła ramionami.
-Masz zapuchnięte oczy. –oznajmiła. Aranei szybko rzuciła się do lustra, ale jej oczy nie wyglądały na zapuchnięte. Obejrzała się za siebie, na chichoczącego ducha.
-Wiedziałam! –rzekła chytrze Marta, zawodząc jak to zwykła robić. Brunetka wzruszyła ramionami.
-No i co z tego?
-Może mogłabym jakoś pomóc… -zaczęła Marta, ale Aranei wybuchła głośnym śmiechem.
-Rozumiem, że za życia marzyłaś o karierze mugolskiego pedagoga, ale ja nie jestem zainteresowana twoimi usługami. Tak więc żegnam. –brunetka ruszyła w stronę wyjścia. Nagle tuż przed nią zmaterializowała się Marta. Ślizgonka nie wydała się być zaskoczona.
-Jesteś w mojej toalecie. Jeśli sądzisz, że możesz tak po prostu…
-A co mi zrobisz? Przelecisz przez mnie? –brunetka zachichotała. –Och, a może będziesz mnie nawiedzać! Ratunku, pani profesor, z kibla wystaje głowa jakiejś zawodzącej, martwej okularnicy! –udała przerażenie, po czym ponownie ryknęła śmiechem. Po chwili się opamiętała i przeszła przez ducha, w kierunku wyjścia. Wychodząc, słyszała zawodzenia i krzyki Marty, ale nie obejrzała się nawet na chwilę. Uśmiechnęła się sama do siebie. 

-*-

-No i Chris do nas podszedł… I ja mu coś wytknąłem o jego ojcu, to on się na mnie rzucił…
-A ty nie potrafiłeś się bronić… -dodał z rozbawieniem Chris.
-Tak, bo okładanie się pięściami to bardzo mugolski sposób. Gdyby to był pojedynek na zaklęcia, to bym cię pokonał z zamkniętymi oczami…
-Chcesz się przekonać?
-Och, przestańcie. I co było dalej? –gorączkowała się Pansy.
-Chciałam obronić Dracona, ale nie trafiłam. –dobiegł ich głos Aranei. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi, w których stała brunetka, patrząca na nich z lekką skruchą. –Nie chciałam tego, nawet gdybym trafiła w Chrisa. Byłam po prostu spanikowana. To wszystko… -dodała, podchodząc do łóżka Dracona i siadając obok niego. –Przepraszam.
Blondyn uśmiechnął się lekko. Z jego spojrzenia mogła wyczytać, że jemu też jest przykro, ale nie mógł jej przepraszać przy wszystkich, bo przecież według utrzymywanej przez nich wersji, nie miałby za co jej przepraszać. Aranei skierowała swój wzrok na Chrisa, rzucając mu spojrzenie „jesteśmy świetnymi aktorami”. Sama nie była pewna, dlaczego Scott także zgodził się kłamać w tej sprawie. Ona była coś winna Draconowi, Draco był coś winien jej, ale Chris? On mógł powiedzieć prawdę… I chociaż jego wersja różniłaby się od pozostałych, McGonagall z pewnością uwierzyłaby właśnie jemu. Callidus zapisała sobie w pamięci, że musi mu za to kiedyś podziękować.
-Panie Malfoy, proszę… -zaczęła dyrektorka, wchodząc do Skrzydła Szpitalnego, jednak zamilkła, gdy zobaczyła Aranei. Wymieniła z nią puste spojrzenie. Miała podejrzenia, co do powodu odwiedzin dziewczyny. Na pewno ustalali wspólną wersję. Byłą tego w stu procentach pewna, ale nie mogła im tego udowodnić. Mogła tam pójść od razu po przesłuchaniu ten smarkuli. Wtedy nie dałaby im czasu na ustalanie wspólnej wersji. Ale przynajmniej pozostała jej nadzieja, że któryś z chłopców powie jej prawdę, co było jednak mało prawdopodobne, bo dziewczyna omotała sobie wszystkich wokół palca. –Proszę za mną, panie Malfoy.
Draco wstał i ruszył za dyrektorką. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, aby spojrzeć na Aranei, która tylko puściła mu oczko. Ślizgon uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.

-*-

  Harry wszedł do pokoju wspólnego jakby nieobecny. Mignął mu Ron, siedzący na dywanie i otoczony przez grono ciekawskich Gryfonów. Pewnie po raz tysięczny opowiadał im ubarwioną wersję tego, co zobaczył w Hogsmeade. Czarnowłosy usiadł na jednej z kanap w głębi salonu i spojrzał na swoje buty.
-I wtedy Malfoy przywalił temu Scottowi. Tak mu krew ciekła z nosa! I ja krzyknąłem „Malfoy, uspokój się, albo będę zmuszony użyć wobec ciebie siły!” i on się wtedy spojrzał na mnie, jakby miał się zesrać w gacie.
-I co dalej? Co dalej? –ponaglała go jakaś trzecioklasistka.
-I wtedy łup…
Hermiona przewróciła oczami, mijając Rona. Przez jakiś czas zastanawiała się, gdzie jest Harry, ale po chwili dostrzegła go w głębi pomieszczenia, siedzącego na jednej z kanap i wpatrującego się pusto w swoje buty. Gryfonka pospiesznie usiadła obok niego tak, że ten aż podskoczył.
-Och… Cześć, Hermiono. –przywitał się, przypominając sobie o tym, że odnowił z przyjaciółką kontakt.
-Wszystko w porządku Harry?
 Okularnik spojrzał znów na swoje buty, by nie kłamać przyjaciółce w twarz.
-Oczywiście, że tak, Hermiono. –odparł, starając się brzmieć przekonywująco. Dlaczego jestem taka, jaka jestem? Co to mogło znaczyć? Jaka tak naprawdę była Aranei? Jaka nie chciała być? I dlaczego po prostu się nie zmieni, skoro tego nie chce? Te wszystkie pytania i wiele więcej krążyły ciągle w głowie Harry’ego, a odpowiedzi jakoś się nie nasuwały.
-Właśnie widzę. –rzekła Hermiona z lekkim uśmiechem, po czym znów przybrała poważną minę. –Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć, Harry. –oznajmiła z przekonaniem. Potter spojrzał na nią badawczo. Mogę?
-Chodzi o to, że… Po tym, jak opuściliśmy Hogsmeade ja szłem do pokoju wspólnego…
-Szedłem, Harry. –poprawiła go Hermiona.
-Jasne. Szedłem do pokoju wspólnego i usłyszałem, że ktoś płacze… I to nie był zwykły płacz…
-Co tam ludziska? –zapytał Ron, siadając obok Harry’ego. –Cześć, Hermiono. –dodał mniej entuzjastycznie.
-Witaj Ronald. –odparła Hermiona, nie patrząc na niego. Wiedziała, że na tym na razie musi skończyć swoją rozmowę z Harrym.
-To o czym tak rozmawiacie? –zapytał rudzielec, patrząc na Harry’ego.
-Aa takie tam… -zaczął Harry.
-Właściwie o niczym. –odezwała się Hermiona, nadal nie patrząc na Gryfona. –Harry opowiadał mi, co mówiłeś o Aranei. –postanowiła zaryzykować i zmienić temat. -To prawda, że użyła cruciatusa na Malfoy’u? –zapytała, tym razem patrząc na Ronalda.
-Tak! Na moich oczach! –Ron nagle się ożywił, jakby opowiadanie o tym było jego ulubioną czynnością. –Normalnie wyciągnęła różdżkę i nawet się nie zastanawiała! Ale opowiem ci od początku…
-Nie trzeba, Ronald. –bąknęła Hermiona. –Ona z pewnością wie, że to zaklęcie niewybaczalne. Użycie jej przeciwko innemu czarodziejowi grozi dożywociem w Azkabanie. Ciekawe co McGonagall z tym zrobi…
-Myślę, że McGonagall boi się Aranei i jej rodziców, więc pewnie nic. –odparł smutno Ron. –Każdy inny miałby już sprawę w Ministerstwie.
-Ale ona nie uczęszczała do Hogwartu… -zaczął Harry. Pozostała dwójka spojrzała na niego ze zdziwieniem. Dlaczego on jej broni? –Mogła nie wiedzieć…
-To żadne wytłumaczenie, Harry. Prawdopodobnie rodzice uczyli jej magii w domu, poza tym niedawno zaliczyła cały materiał z wybitnymi wynikami. Nie mogła nie wiedzieć…
-Poza tym, dlaczego jej tak bronisz, Harry? –warknął Ron. –To tylko głupia, pusta Ślizgonka. Taki Malfoy, tylko że wersja damska! A może i nawet gorsza! Pamiętasz jak odzywała się do Hermiony?!
-A ty pamiętasz, jak śliniłeś się do niej na dworcu Kings Cross? –odparował okularnik. Ronald zrobił naburmuszoną minę.
-Nie śliniłem się… Poza tym to nie ma nic do rzeczy! Wtedy jeszcze jej nie znaliśmy, więc miałem prawo!
-Na Merlina, natychmiast przestańcie! –próbowała ich uciszyć Hermiona.
-A teraz wydaje ci się, że ją znamy?! –Harry puścił słowa Hermiony mimo uszu. –Ona nawet nie zna samej siebie, więc jak może ci się wydawać…
-O czym ty mówisz, Harry? –przerwała mu nagle brunetka. –Ona…
-Och, a może masz nam coś do powiedzenia? –ożywił się Ron. –Słuchamy, Harry. Jeśli chcesz nam coś powiedzieć, zrób to teraz.
Okularnik spojrzał na Rona ze złością. Czy on uważał, że on coś przed nim ukrywa? A ukrywa?
-Nieważne. –odparł spokojniej Harry, wstając z kanapy i ruszając do dziury w portrecie. Nawet się nie obracał. Wyszedł z pokoju wspólnego i ruszył przed siebie. Chciał trochę pospacerować po korytarzach Hogwartu, ochłonąć, przemyśleć parę spraw.
-Harry, czekaj! –usłyszał za sobą głos Hermiony. Zatrzymał się, ale się nie odwrócił. Słyszał za sobą kroki, kiedy Gryfonka do niego podeszła.
-Chciałeś mi coś powiedzieć?
Potter nadal się nie odwracał. Patrzył w pusty korytarz przed sobą. Pusty?
-To ona płakała, prawda? –zapytała, chodź już była pewna odpowiedzi. Milczenie przyjaciela tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. –To była Aranei, prawda?
Gryfon odwrócił się i pokiwał głową.
-Rozmawiałeś z nią?
Harry spojrzał na kamienną posadzkę. Czy oni właściwie rozmawiali?
-Nie wiem… -Potter pokręcił głową. –Płakała tak histerycznie. Przytuliła się do mnie… Ja nie wiedziałem, co mam robić…
-Więc co zrobiłeś, Harry?
-Nic. –chłopak wzruszył ramionami. –Też ją przytuliłem. Była taka krucha. Pierwszy raz ją taką widziałem… A potem zadała mi dziwne pytanie.
-Jakie pytanie, Harry? –zainteresowała się Gryfonka. Harry nie wiedział, czy powinien jej mówić. Może powinien zostawić to dla siebie? Nie mniej jednak Hermiona to jego przyjaciółką i skoro już zaczął mówić, musi dokończyć.
-„Dlaczego jestem, jaka jestem?”. Nawet nie wiem, czy pytała mnie, czy samą siebie… -oznajmił czarnowłosy, kręcąc głową. Hermiona spojrzała na niego z troską. Widziała, że bardzo go to przejęło.
-Harry…
-Tak, Hermiono?
-Mogę ci zadać jedno pytanie? –zapytała Hermiona niepewnie. Gryfon spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Zadawaj, ile chcesz. –odparł.
-Czy… -zaczęła niepewnie, nie będąc pewną, czy powinna o to pytać. -Czy ty co coś czujesz do Aranei?

________________________
*cytat z piosenki "Myslovitz - Wieża Melancholii". Zauważyłam, że w wielu opowiadaniach autorki dają na początku, bądź na końcu rozdziału cytat, a że i mi spodobał się ten pomysł, postanowiłam, że też to będę robić.

Witajcie! Wróciłam po długiej przerwie, ale zmartwychwstałam i jestem ;) Mam nadzieję, że ktoś tu jescze czeka na rozdział... Nie chciałam nic pisać na siłę, bo wiecie pewnie, jak to jest z weną. Odpływa, przypływa. Z czasem i chęciami też różnie bywa. Ale opowiadania nie zamierzam porzucać, także nie macie się co martwić.
No to miłego czytania życzę. Przypominam, chodź pewnie wszyscy Wam to mówią, że komentarze motywują. ;)

niedziela, 15 marca 2015

XX

  Cześć!
Jejku, co ja robię? Dawno mnie tu nie było... Prawie dwa miesiące nie dawałam znaku życia. Toż to powinno być karalne!
Jednak dziękuję Wam, że tu jesteście!
Wpadła dzisiaj zobaczyć, co się tu zmieniło. 7 komentarzy pod postem! Postanowiłam więc, że muszę dzisiaj dokończyć ten rozdział i oto jestem!
Przepraszam za tak długą przerwę. Postaram się dodawać rozdziały jak najczęściej.
Miłego czytania. ;)



   Aranei czuła wszędzie wokół siebie zapach krwi. Wdychała go pełną piersią, rozkoszując się przyjemnością chwili. Szła boso, odziana w długi, czarny płaszcz z ogromnym kapturem, jednak nie zarzuconym na głowę. Włosy spływały jej kaskadami na plecy. Na stopach czuła lepką ciecz, zapewne krew jej ofiary, do której właśnie się zbliżała, by zadać ostateczny cios. Gdy jednak spojrzała na marmurową posadzkę, nie ujrzała osoby, której się spodziewała. Nie ujrzała Pottera. Ujrzała siebie, leżącą w kałuży własnej krwi w Komnacie Tajemnic.


  Brunetka obudziła się, dysząc ciężko. Zamrugała i rozejrzała się po pokoju. Jej współlokatorka spała. Aranei westchnęła głęboko, podnosząc się do pozycji siedzącej, by po chwili delikatnie i cicho wyjść z łóżka, narzucić na siebie zielony, puchaty szlafrok – nie lubiła tych szkolnych, bo wszyscy mieli takie same, dlatego ona wolała mieć swój własny – i wyjść do pokoju wspólnego, który w środku nocy, jak można było się spodziewać, był pusty. Callidus usiadła na dywanie, naprzeciwko kominka - mimo że kanapa była pusta, jak aktualnie każdy mebel w pomieszczeniu – i spojrzała na skaczące w nim wesoło płomienie. Zastanawiała się, co też mógł znaczyć jej sen. Zabijała samą siebie? Dlaczego? Jak? To było nie do pomyślenia. A może to był jeden z tych koszmarów, które po prostu są i nie mają żadnego znaczenia? Po co szukać we wszystkim ukrytego sensu?
  Ślizgonka nawet nie zauważyła, że ktoś usiadł obok niej na dywanie, dopóki nie objął jej swoim mocnym, przyjaznym ramieniem. Draco. Aranei nie miała ochoty go teraz zbywać. Potrzebowała przyjaciela i to bardzo. Nawet takiego, który się w niej podkochiwał.
  Dziewczyna schowała głowę w jego klatce piersiowej i wchłonęła zapach perfum Dracona, których woń nie schodziła z niego nawet, kiedy był w piżamie.
-Dlaczego nie śpisz? –zapytał po chwili.
-Miałam zły sen. –odparła krótko Aranei, odrywając się od klatki piersiowej chłopaka, a kładąc tym razem głowę na jego ramieniu i zamykając oczy. Po chwili poczuła, jak blondyn delikatnie głaszcze jej ramię.
-Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Jestem tu… -odparł, tak jakby Aranei właśnie tego teraz potrzebowała. Ale ona nie potrzebowała tego. Nie była już małą dziewczynką, która płacze z powodu złych snów. Uścisk przyjaciela i jego opiekuńczość była jednak tak przyjemna, że Callidus postanowiła nie mówić mu tym razem, że się myli.
-Wiem. I cieszę się z tego powodu. –oznajmiła, uśmiechając się lekko. Draco odwzajemnił uśmiech.
-Już mi lepiej… -oznajmiła po chwili, podnosząc się z dywanu.
-Na pewno? –upewnił się przyjaciel, również wstając. –Wiesz, że zawsze mogę tu z tobą przesiedzieć nawet i całą noc.
Aranei uśmiechnęła się szeroko, nie mogąc ukryć rozbawienia. To było urocze z jego strony.
-Wiem to. –oznajmiła, po czym wspięła się na palce i pocałowała blondyna w policzek. –Dobranoc, Draco. –szepnęła mu do ucha, by zaraz wrócić do swojego dormitorium. Gdy runęła na łóżko, rzeczywiście poczuła się lepiej. Dając nadzieję Malfoy’owi, miała pewność, że ten będzie przy niej zawsze i w ten sposób zyska prawdziwego przyjaciela.

-*-


  Hermiona nie spała całą noc. Rozmyślała nad tym, jak to się mogło stać. Przecież nie mogła… To było niemożliwe. Może to jakaś pomyłka? Albo to nie eliksir, tylko zapach mocnych perfum Dracona dostał się wtedy do jej nozdrzy? Granger wmawiała to samej sobie, chodź gdzieś tam w środku wiedziała, że prawda była inna. Zawsze bacznie go obserwowała, próbowała go rozgryźć, odkryć jego prawdziwe ja, ale nigdy nie zdołała. Nie wiedziała jednak, że te obserwacje obudzą w jej sercu mały płomyczek, który rozpalił się jeszcze jaśniej tamtego wieczoru, kiedy Hermiona płakała w pustej klasie – kiedy Draco wyjawił jej sekret, za sekret. A potem chciał ją pocałować. Brunetka była pewna, że ją pocałuje. Zawiodła się, kiedy po prostu się zaśmiał i wyszedł – i musiała to przyznać przed samą sobą. 

-*-



  Mijał dzień za dniem, a drużyna Ślizgonów surowo przygotowywała się do nadchodzącego meczu z Gryfonami. Aranei musiała zaakceptować fakt, iż przez treningi Quidditcha, Blaise nie może jej już udzielać lekcji latania. Zdenerwowało ją to, ale wiedziała, że musi się z tym pogodzić, bo głupotą byłoby obwinianie Diabła za coś, na co nie miał wpływu.
  Brunetka siedziała na trybunach i obserwowała trening Ślizgonów. Obok niej siedziała Pansy, podskakując raz za razem, kiedy Draco się do nich zbliżał i dopingując go z całych sił mimo, iż to tylko trening. Aranei zaczęła się irytować.
-On nie zwraca na ciebie uwagi. –uświadomiła jej, ale czarnowłosa tylko przewróciła oczami.
-To żadna nowość. –oznajmiła niby od niechcenia, chodź Ślizgonka odnalazła w jej oczach ból.
-Dlaczego jeszcze nie odpuściłaś? –zapytała zaintrygowana dziwnym uczuciem Pansy do Dracona. Ona nie mogłaby latać za kimś, kto ją olewa w dodatku od kilku lat.
-Nie zrozumiesz. –bąknęła czarnowłosa, obserwując bacznie Malfoy’a, który śmigał wysoko na miotle.
-Daj mi chociaż spróbować. –ciągnęła dalej Callidus. Pansy westchnęła.
-To coś, czego nie rozumiesz. To właśnie jest miłość moja droga. Nieodwzajemniona, ale… miłość. –powiedziała smutno. Aranei spojrzała na nią z uniesioną brwią. Czy ona znała ją aż tak dobrze, że stwierdziła iż dziewczyna tego nie zrozumie? Ślizgonkę martwił fakt, że miała rację. Nie rozumiała, jak można darzyć tak mocnym uczuciem kogoś, kto jest dla ciebie taki opryskliwy. To było nie do pomyślenia!
-Dobra, nie rozumiem. –przyznała dziewczyna.
-Wiedziałam. –odparła Parkinson ze smutnym uśmiechem. 

    Po treningu czwórka przyjaciół zmierzała do pokoju wspólnego.
-Jutro nareszcie wypad do Hogsmeade! –ucieszył się Blaise.
-Gdzie? –zdziwiła się Aranei.
-To taka magiczna wioska. –oznajmił Draco zdziwiony faktem, iż Callidus nie wie o Hogsmeade. –Wybierają się tam co miesiąc uczniowie od czwartego roku wzwyż. Rodzice nie napisali ci zgody? –zapytał. Chciał, żeby Aranei poszła do Hogsmeade. Zakładał, że oprowadzi ją po wiosce. 
-Ach, t o Hogsmeade! Mama mi coś o nim wspominała, ale zapomniałam. Jasne, że mam zgodę. –odparła z uśmiechem, a blondynowi kamień spadł z serca.
  Chwilę później Aranei skręciła w inny korytarz, rzucając przyjaciołom, że zobaczą się potem. 

-*-


-Jak to dalej nic nie wiesz o tym eliksirze?! –warknęła Callidus.
-Wybacz. Robię wszystko, co w mojej mocy, Aranei. Ale żadne z leśnych stworzeń nic nie słyszało o żadnym eliksirze na nieśmiertelność. –syknął gad. Brunetka złapała się za głowę.
-Nie chcę zabijać Pottera, okay? –wysyczała w końcu. –Lepiej się postaraj… Muszę mieć przepis na ten eliksir do Balu Wiosennego. Inaczej wcielam w życie plan B. Ale muszę wcześniej wybrać inną ofiarę…
-Czyżby sumienie? –zastanowił się na głos gad. –A może coś innego?
-Sama nie wiem… I nie chcę wiedzieć. Po prostu to nie może być on.
–oznajmiła sucho brunetka.

-Niech będzie… Nie wnikam. –odparł wąż po chwili zastanowienia. –Więc może jest w tej szkole ktoś, kogo nienawidzisz? Albo kto wie o czymś, o czym nie powinien wiedzieć? –podsunął wąż. Brunetka uśmiechnęła się szeroko.
-Hermiona Granger.– syknęła z zadowoleniem. 

-*-


  Następnego dnia  pod szkołą zebrali się niemal wszyscy uczniowie od trzeciej klasy wzwyż. Po oddaniu zgód od rodziców i bezowocnych błaganiach kilku uczniów, którzy zapomnieli o zgodach, o to, aby mogli pójść do Hogsmeade, wszyscy wreszcie wyruszyli do wioski.
-Zobaczysz, spodoba ci się. –mówił Draco, a Aranei słuchała z zaciekawieniem. –Pokażę ci Miodowe Królestwo, Wrzeszczącą Chatę, Sklep Zonka... A potem spotkamy się z Pansy i Blaisem w pubie Pod Trzema Miotłami.
-Proszę?! –zdziwiła się Pansy.
-Myślałem, że oprowadzamy Aranei razem. –oznajmił Blaise, również nie mogąc ukryć zdziwienia.
-To źle myślałeś… -bąknął Malfoy. Callidus milczała, chodź uśmiechała się pod nosem, rozbawiona całą tą sytuacją.
-Dlaczego nie możemy jej oprowadzić razem? –warknęła Parkinson, którą zżerała zazdrość.
-Po co jej cała świta? –Draco wywrócił oczami. –Wystarczy jedna osoba.
-W takim razie, to ja ją oprowadzę. –uparła się czarnowłosa. –Albo Blaise!
-A może ja też mam w tym temacie coś do powiedzenia? –zapytała Aranei, unosząc jedną brew. Cała trójka na nią spojrzała wyczekująco. –Będę bardzo zaszczycona, jeśli Draco mnie oprowadzi. –oznajmiła, uśmiechając się szeroko. Wyraz twarzy Pansy po wypowiedzianych przez nią słowach był w mniemaniu Callidus bezcenny. 

-*-


 -Mówię ci Ron, ona coś ukrywa… -mówił ściszonym głosem Harry, upijając łyk piwa kremowego. Razem z przyjacielem siedzieli przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach i rozmawiali. Właściwie to od dłuższego czasu Harry wygłaszał Rudzielcowi monolog o tym, co wydarzyło się w komnacie na „tajemniczym piętrze”, jak Harry zwykł go od niedawna zwać. Weasley jednak w połowie wypowiedzi przyjaciela uznał, że się nudzi, więc po prostu przytakiwał i udawał zaciekawionego. Potter już od dłuższego czasu nie zajmował się niczym innym, jak gadaniem o Aranei i o tym, że musi odkryć, co ona ukrywa.
-Harry! –wkurzył się w końcu Gryfon, zirytowany zachowaniem okularnika. Potter spojrzał na rudego wyczekująco. –Mógłbyś wreszcie przestać?! Jedyne co ostatnio słyszę to „Aranei to…” , „Aranei tamto…”! Rozumiem, że jej zachowanie może ci się wydawać podejrzane, ale człowieku… Ile można! Powiedziałeś jej chociaż o tym, że przyjąłeś zaproszenie na bal od Cho?
Harry prychnął, na co jego towarzysz uniósł brwi.
-Proszę cię! Chcę jeszcze trochę pożyć… -zaśmiał się czarnowłosy. Ron schował twarz w dłoniach w geście rezygnacji. Według niego zachowanie Harry’ego w stosunku do obu dziewczyn było po prostu nie fair. Powinien odmówić delikatnie jednej, bo w innym wypadku obie będą wściekłe, a to dla jego przyjaciela z pewnością dobrze by się nie skończyło.
-Harry… Ja mówię poważnie. Odmów jednej.
-Ja też mówię całkowicie poważnie, Ron. Jeśli odmówię Cho, będę miał wyrzuty sumienia, a jeśli odmówię Aranei, to w najlepszym wypadku skończę w szpitalu Świętego Munga w stanie krytycznym…
-A jeśli nie odmówisz żadnej, a obie się o tym dowiedzą, to skutki będą gorsze niż śmierć. Jedno ci powiem: Nigdy nie denerwuj kobiety.
-Myślisz, że Hermiona się nie zdenerwowała, jak zobaczyła ciebie całującego się z Sarą w Paryżu? –wyparował Harry, ale natychmiast tego pożałował. Jego przyjaciel poczerwieniał ze złości i zacisnął dłonie w pięści. Kiedy wstał zbyt raptownie, jego kufel z piwem przewrócił się, sturlał ze stolika i roztrzaskał na podłodze, rozlewając po drodze całą swoją zawartość.
-Stary… Nie chciałem… -zaczął się tłumaczyć okularnik, ale Rudzielec już wstał od stołu i wyszedł w pośpiechu z baru. Harry w pierwszej chwili miał zamiar pobiec za nim, jednak po chwili doszedł do wniosku, że jego przyjaciel musi nieco ochłonąć i pobyć sam. Przeprosić go może później, kiedy Ron już się nieco uspokoi. 

-*-



    Hermionę ani trochę nie cieszył już wypad do Hogsmeade.  Zwykle wybierała się tam z Harrym i Ronem, ale tym razem nie miała takiej możliwości, po kłótni z Ronem, co niestety niszczyło także jej niegdyś niezerwalną więź z Harrym. Postanowiła więc, że sama wypije piwo kremowe w Trzech Miotłach. Usiadła w pustym stoliku gdzieś w kącie baru i zamówiła piwo kremowe, które po pewnym czasie trafiło na jej stolik. Granger podziękowała grzecznie, po czym chwyciła kufel piwa w dwie ręce i rozejrzała się po barze. Kilka stolików dalej napotkała znajomą rudą czuprynę i nie mogła powstrzymać się od zawieszenia wzroku. Ron siedział wraz przy stoliku wraz z Harrym. Rudzielec podtrzymywał brodę na ręce, którą zaś opierał o stolik. W drugiej ręce trzymał kufel z piwem kremowym. Harry z zapałem wygłaszał jakiś monolog, podczas gdy jego przyjaciel wyglądał na znudzonego. Hermiona chwilę przyglądała się znudzonemu Weasley’owi i aż podskoczyła, kiedy ten nagle się zerwał i zaczął mówić coś do okularnika podniesionym głosem. Chwilę jej przyjaciele się spierali, aż wreszcie okularnik najwyraźniej powiedział coś nieodpowiedniego. Weasley wstał i bez słowa wyszedł z baru, co było niemałym osiągnięciem w jego przypadku. Ron zawsze wybuchał z byle powodu i wyrzucał wszystkim wprost, co mu nie pasuje. Tym razem po prostu zacisnął dłonie w pięści i… wyszedł. Hermiona nie mogła wyjść z podziwu. „A więc on też się zmienił” –pomyślała. Upiła łyk piwa i spojrzała na Harry’ego. Ostatnio w ogóle się do siebie nie odzywali. I to wszystko przez jej sprawy sercowe z Ronem. Tak nie mogło być! Zawsze przyjaźń jej i Harry’ego była tak silna… Nie mogła tego zepsuć. Chwilę się zastanowiła, po czym chwyciła swój kufel z piwem i ruszyła do stolika okularnika.
-Cześć Harry. –przywitała się, podczas gdy okularnik zaklęciem sprzątnął napój, który rozlał jego przyjaciel. Czarnowłosy podniósł wzrok i zobaczywszy Gryfonkę, zmarszczył brwi.
-Hermiona… -powiedział niepewnie. –Cześć…
Granger uśmiechnęła się lekko.
-Pokłóciłeś się z Ronem. –bardziej stwierdziła, niż spytała. Harry pokiwał głową, spuszczając wzrok.
-Widziałaś?
Hermiona pokiwała głową. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
-To… O co poszło? –zapytała, nie wiedząc jak inaczej wszcząć konwersację z przyjacielem.
-Nie… Nie ważne. –okularnik pokręcił głową. Normalnie odpowiedziałby wprost Hermionie na takie pytanie, ale teraz wszystko wydało mu się inne.
-Wiesz, że mi możesz powiedzieć. –oznajmiła brunetka z lekkim uśmiechem. Okularnik na chwilę się zamyślił.
-Przyjąłem zaproszenie Aranei na bal… -odparł w końcu. –Wiesz o tym. Przecież też tam byłaś… -na chwilę zamilkł.
Gryfonka uniosła jedną brew.
-I co?
-A potem… Zaprosiła mnie Cho…
Hermiona pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Tylko nie mów, że jej zaproszenie też przyjąłeś?! –zapytała zszokowana. Milczenie jej przyjaciela zwiastowało tylko potwierdzenie tej tezy. –Nie wierzę… Harry! Jak mogłeś?! Nie lubię Aranei, ale nawet ja uważam, że to niesprawiedliwe w stosunku do niej! I do Cho!
Harry przewrócił oczami.
-Wiem, Hermiono. –odparł zirytowany. Wiedział, że źle zrobił, ale już mu się słabo robiło, kiedy kolejna osoba mu to uświadamiała. 
-Skoro wiesz, że to niesprawiedliwe, to po co przyjmowałeś zaproszenie Cho, skoro już zgodziłeś się pójść na bal z Aranei?! –oburzyła się Hermiona. Harry westchnął głośno.
-Nie wiem, Hermiono. Okay? Nie wiem, co mną wtedy kierowało!
Chwilowo nastała krępująca cisza, którą wreszcie przerwała niepewnie Gryfonka.
-Więc… Co zamierzasz z tym zrobić?
Harry złapał się za głowę i spojrzał w blat stołu.
-Nie mam pojęcia…

-*-

-To chyba mój ulubiony sklep. –stwierdziła Aranei, gdy razem z Draconem wychodziła z Miodowego Królestwa. Zakupiła tam wiele smakołyków o których nigdy wcześniej nie słyszała, takich jak czekoladowe kociołki, kandyzowane ananasy, czy super guma do żucia Drooblesa. Niektóre z nich zdążyła już nawet skosztować.
-Cieszę się, że ci się podoba. –odparł z uśmiechem blondyn. –Pewnie zmarzłaś. Chodź, napijemy się czegoś ciepłego w herbaciarni u pani Puddifoot.
Brunetka zatrzymała się w pół kroku.
-Nie mieliśmy dołączyć do Blaise’a i Pansy w barze pod Trzema Miotłami? –zapytała z uniesioną brwią. Ślizgon przewrócił oczami.
-Dołączymy, ale później.
Aranei pokręciła głową.
-Jeśli chciałeś pobyć ze mną sam na sam… -zaczęła, podchodząc do niego wolnym krokiem. -…trzeba było powiedzieć od razu. –oznajmiła, zatrzymując się kilka centymetrów od chłopaka. Ten patrzył na nią z góry i chodź czuł, jak jego serce zaczyna szalenie galopować, starał się tego nie okazywać. Uniósł brwi.
-A wtedy byś się zgodziła?
Callidus prychnęła, odsuwając się o pół metra.
-Jasne, że nie, idioto! Już ci mówiłam, że jesteśmy przyjaciółmi i nic więcej. -zaśmiała się dziewczyna, kręcąc głową z dezaprobatą.
-Dlaczego?
-Po prostu nie. Rozumiesz? -zapytała Callidus. Ten chłopak już zaczął ją naprawdę denerwować.
-Aranei…
-Skończ już wreszcie te swoje durne bezowocne podchody! -warknęła w końcu. -Daj sobie wreszcie spokój, bo jeśli myślisz, że polecę na jakieś słodkie herbaciarnie dla zakochanych par, to się grubo mylisz! –krzyknęła, nie wiedzą już po prostu, co począć. Nie wiedziała, jak pozbyć się wreszcie blondyna. Jeszcze niedawno sama dawała mu nadzieję i uważała to za nieco zabawne, ale teraz zaczynało to już ją irytować.
Draco zacisnął szczęki.
-Co on ma, czego ja nie mam? –zapytał w końcu. Aranei spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
-Kto? –zapytała, ale po chwili zrozumiała. Chodziło mu o Harry’ego. I pierwszy raz w życiu Callidus nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czy naprawdę leciała na Harry’ego? A nawet jeśli nie, to czy to mogłoby być pretekstem, aby wreszcie Draco dał sobie spokój?
-Wiesz doskonale kto. –zauważył Ślizgon, podchodząc bliżej i stając niebezpiecznie blisko Ślizgonki. Aranei cofnęła się o krok, ale wtedy blondyn znów zmniejszył odległość między nimi. –Dlaczego on? –warknął, przez zaciśnięte zęby. Denerwował go fakt, że znów coś nie idzie po jego myśli. Naprawdę nie miał pojęcia, co też Aranei mogła widzieć w Porterze. Brunetka spojrzała na Malfoy’a z niepewnością. Nie bała się, ale zastanawiała, czy rzeczywiście pod wpływem takiej złości, mógłby jej coś zrobić. –Bo jest sławny?! Chłopiec Który Przeżył! Zbawca Świata Czarodziejów! O TO CHODZI?! –krzyknął, przestając już panować nad swoją złością. Z frustracji popchnął Aranei tak, że ta niespodziewająca się ataku, wpadła na ścianę jakiegoś budynku. Callidus zszokowana wpatrywała się w przyjaciela z niedowierzaniem. Jak on mógł ją tak potraktować? Przecież nie traktuje się w ten sposób kobiet! A co dopiero przyjaciół! A co dopiero JEJ!
  Draco nadal jednak postanowił kierować się impulsami. Podszedł szybkim krokiem do dziewczyny i przyszpilił ją do ściany. Ta spojrzała na niego ze złością, ale po chwili wyraz jej twarzy stał się spokojniejszy.
-I co teraz zamierzasz zrobić? –zapytała z lekkim uśmiechem. Malfoy na chwilę zwolnił uścisk, ale jedynie po to, aby za chwilę przycisnąć swoje usta do jej. Aranei zamierzała go odepchnął, ale chłopak unieruchomił jej ręce nad głową. Jego pocałunek był mocny i brutalny. Callidus miała nawet wrażenie, że Ślizgon ugryzł ją w dolną wargę, bo poczuła na języku słodki smak krwi. Po chwili Malfoy przerwał pocałunek i puścił dziewczynę tak raptownie, że ta osunęła się po ścianie. Gdy jednak Aranei zamrugała, by ocenić sytuację, okazało się, że chłopak nie zrobił tego z własnej woli. Blondyn aktualnie leżał na ziemi, a na nim siedział jakiś podobnie do niego zbudowany chłopak o czarnych włosach i wymierzał u ciosy prosto w twarz. Dziewczyna przypomniała sobie, że widziała go niegdyś na jednej z lekcji w szatach Slytherinu. Draco próbował się bronić, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Normalnie Ślizgonka pomogłaby przyjacielowi, ale była mściwa i nie lubiła, gdy ktoś robił coś wbrew jej woli, więc pozwoliła, by Malfoy dostał za swoje.
-Co ty wyprawiasz, Scott?! –usłyszała krzyk i spojrzała w tamtą stronę. Ron Weasley biegł w ich kierunku. Ślizgon również spojrzał na Rudzielca, co dobrze wykorzystał Draco. Szybko wymierzył chłopakowi cios w twarz, na co ten się z niego stoczył i wylądował na ziemi. Blondyn szybko wstał i kopnął czarnowłosego w głowę. Dla Aranei było już tego za wiele.
-Malfoy! –warknęła, podnosząc się z ziemi. Draco jednak nie zwracał na nią uwagi. Stanął na piszczel Ślizgona i przycisnął ją mocno do ziemi, na co czarnowłosy jęknął. Aranei podeszła do blondyna z wyciągniętą różdżką.
-Cruccio! –krzyknęła szybko i bezmyślnie. Czarnowłosy wytrzeszczył oczy szeroko, a Ron zatrzymał się w pół kroku, otwierając szeroko usta. Draco zrobił dyg, jakby miał zamiar się odwrócić, ale w tym samym momencie runął na ziemię, wijąc się z bólu. Callidus szybko opuściła różdżkę.  Oczy czarnowłosego i Weasley’a wielkości spodków od filiżanek były skupione na niej. Draco nadal leżał na ziemi, a twarz miał schowaną za przedramieniem. Aranei zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Po chwili je otworzyła. Sytuacja nie uległa zbytnio zmianie, poza tą różnicą, że teraz wpatrywało się w nią znacznie więcej par oczu.

wtorek, 27 stycznia 2015

XIX

Oho, ale miałam kopa weny xD
Widzę, że znowu brak komentarzy. No trudno. Zresztą czego się spodziewać po jednym dniu? Oj, nie ważne...
Miłego czytania! :D




  Aranei otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. W komnacie panował półmrok. Jedyne światło w pomieszczeniu bez okien dawały pochodnie, przytwierdzone do ścian. Posadzka była ciemna i wyglądała na wypolerowaną , chodź dziewczyna była pewna, że to kwestia zaklęcia, bo przecież kto by się zapuszczał w tę część zamku? Na pewno nie Filch... Ściany były puste, białego koloru, co odbijało światło od pochodni i nieco bardziej rozjaśniało pomieszczenie. Sala była pusta, tylko na środku pomieszczenia stało… lustro. Piękne, ogromne lustro. Brunetka ze zdziwieniem zastanowiła się, co też może ono robić na środku pustego pomieszczenia, o którym nikt nie wie. Postanowiła przyjrzeć się lustrze z bliska. Podeszła niepewnie do niego i pierwszym, co jej się rzuciło w oczy, to wygrawerowany na nim napis „AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ BIDO” . Aranei przez chwilę spróbowała sobie przypomnieć, jaki język jej to przypomina. Doszła do wniosku, że żaden. Albo to jakiś zapomniany, starożytny język, albo… Brunetka przyjrzała się napisowi jeszcze raz i postanowiła przeczytać go od tyłu. Tak… Teraz to miało sens. ODBIJAM NIE TWĄ TWARZ ALE TWEGO SERCA PRAGNIENIA”. Callidus nie wiedziała, co ma o tym pomyśleć. Jej wzrok powędrował ku odbiciu, w którym spodziewała się ujrzeć osobę tak bardzo uwielbianą przez nią samą, czyli siebie, więc aż podskoczyła kiedy w odbiciu ujrzała owszem siebie, ale nie tylko. Obok niej stał… mężczyzna? Dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy to w ogóle człowiek. Nazwałaby go pół-człowiekiem, pół-wężem. Stał jak człowiek, miał ludzką posturę, ale nie posiadał nosa, a jego oczy były koloru czerwieni. Aranei domyśliła się, kim był owy pół-mężczyzna. Był to Lord Voldemort – jej ojciec. Na jego twarzy malowała się duma i dopiero teraz Ślizgonka zrozumiała dlaczego. W zwierciadle u jej stóp leżał nieruchomo… Harry Potter.
Draco podniósł wzrok, gotów zbyć intruza, którym okazała się być Hermiona Granger.
-Czego chcesz? –zapytał nieuprzejmie Malfoy. Hermiona lekko się skrzywiła, słysząc jego ton, ale przywykła do tego i nie przejęła się zbytnio.
-Zwykle siadam tu i czytam książkę. Jest tu doskonałe światło. –oznajmiła, pokazując Ślizgonowi opasły tom, który trzymała w rękach. Blondyn pokiwał ze zrozumieniem głową, pozwolił dziewczynie usiąść na drugim końcu ławki i znów spojrzał na drzewa, gotów ponownie pogrążyć się w swoich myślach.
Gryfonka odchrząknęła głośno. Draco spojrzał na nią pytająco.
-Wyglądasz na zdenerwowanego… -oznajmiła niepewnie. –Coś się stało?
Ślizgon prychnął. Co jej do tego?
-Nie twoja sprawa. –odparł opryskliwie, po czym wstał.
-Przepraszam. Nie chciałam być natarczywa. Ja po prostu…
-Tak, wiem. Fochasz się na swoich przyjaciół, więc bez nich nie masz życia i interesuje cię moje. To zrozumiałe. –przerwał jej blondyn, po czym odszedł. Hermiona zaniemówiła. Co on powiedział? Postanowiła się tym nie przejmować. Po tym, jak dzisiaj Edd zaprosił ją na bal, utwierdziła się w przekonaniu, że jednak ktoś może się nią interesować i żaden Malfoy nie będzie psuł jej nastroju swoimi głupimi docinkami.
  Blondyn sam nie wiedział, dlaczego był taki niemiły dla Gryfonki. Może przez te przeprosiny, poczuł się z nią zbyt spoufalony i potrzebował utwierdzeniu siebie samego w przekonaniu, iż Granger jest dla niego nic nie wartą szlamą, którą można obrażać, nie licząc na konsekwencje? A może musiał po prostu sam siebie przekonać, że dalej jest Draconem Malfoy’em, bez względu na to, jak bardzo zmienił się tam wewnątrz?

-*-

  Dziewczyna zaczerpnęła głośno tchu z zaskoczenia i rozejrzała się wokół. Nie było ani Voldemorta, ani martwego Pottera. W pomieszczeniu nie było nikogo, prócz niej. Chwila… Nagle z powietrza wyłoniła się ręką… noga… a tuż potem cały i zdrowy Harry Potter we własnej osobie. Brunetka patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Skąd on się tu wziął? Czy widział to, co ona zobaczyła w lustrze? Po chwili opamiętała się i dotarła do niej pewna informacja.
-Czy… Czy ty mnie śledziłeś? –zapytała podejrzliwie, unosząc jedną brew. Harry zdał sobie sprawę, że to rzeczywiście musiało tak wyglądać. A może rzeczywiście tak było? Co miał odpowiedzieć? „Nie. Po prostu poszedłem za tobą, schowawszy się pod peleryną-niewidką, bo byłem ciekawy, dokąd idziesz”? To chyba jednoznaczne ze śledzeniem jej.
-Nie… Ja po prostu… Schody… -zaczął się tłumaczyć.
-Dobrze już. Nie musisz się tłumaczyć. Śledziłeś mnie? Okay. Rozumiem, że jestem bardzo interesująca, ale nie sądzisz, że to nieco… obłąkane? Mógłbyś mnie zaprosić na piwo kremowe, albo…
-Po prostu też byłem ciekawy, co jest na końcu tego korytarza, a nie chciałem cię przestraszyć, okay? –powiedział Harry w geście obronnym. Aranei uśmiechnęła się lekko.
-Nie przestraszyłbyś. –oznajmiła pewnie. Potter pokiwał głową.
-Nie wątpię. –oznajmił, chociaż nie do końca był tego pewien. –Co zobaczyłaś w lustrze? –zapytał z czystej ciekawości, mając nadzieję, że to nie jest jakiś szczególny sekret. Aranei spojrzała w lustro, - gdzie nadal widziała to samo –potem znów na Harry’ego i pokręciła głową.
-Rozumiem… -mruknął okularnik zrozumiawszy, że Ślizgonka nie chce powiedzieć mu, co widziała. –To lustro pokazuje największe tęsknoty naszych serc. Ludzie jednak tracą przy nim czas, zatracając się w marzeniach…
Brunetka zastanowiła się chwilę, wpatrując się w posadzkę. Czyżby największą tęsknotą jej serca było zabicie Harry’ego? A może chodzi tu o dumę ojca? Albo o… zemstę.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę
-Co ty w nim widzisz? –zapytała po chwili. Harry spojrzał w lustro i ujrzał w nim to, co poprzednio: swoich krewnych i rodziców, którzy uśmiechali się do niego radośnie. Również się lekko uśmiechnął.
-Moich krewnych… chyba… I moich rodziców. Nigdy ich nie poznałem. Zabił ich Lord Voldemort… -oznajmił okularnik, chodź spodziewał się, że Callidus o tym wie. I wiedziała. Ale jednak nie dawało jej to spokoju. Skoro jej ojciec zabił rodziców Harry’ego, to chłopak mógł go zabić z zemsty. A wtedy Aranei zabiłaby Harry’ego z zemsty, a może wtedy ktoś ją też by zabił, z zemsty za Harry’ego? To byłoby bezsensowne. Tak to ciągnąć... To niemożliwe, żeby jej serce najbardziej tego pragnęło. Aranei ponownie spojrzała w lustro, wciąż widząc to samo.
-A jeśli ja nie widzę w lustrze tego, czego pragnę? –zapytała niepewnie.
-Może jeszcze o tym nie wiesz, ale tego pragniesz. Tam w środku… -oznajmił spokojnie Harry, pierwszy raz spotkawszy się z taką reakcją na odbicie w tym lustrze. Kiedy Harry ujrzał w nim za pierwszym razem swoich rodziców, mało nie zwariował ze szczęścia. Ron także wyglądał na bardzo mile zaskoczonego, widząc w odbiciu siebie, zdobywającego sukcesy o jakich marzył. Co więc mogła w nim ujrzeć Aranei, jeśli nie uważała tego za upragnione?
-Jak to jest? –zapytała po chwili dziewczyna, przerywając niezręczną ciszę. Harry spojrzał na nią pytająco, nie mając pojęcia, o czym ona mówi. –No wiesz… Wychować się bez rodziców…
-Och… Wychowała mnie ciotka z wujkiem… Nie byli tacy źli, ale… -zaczął, chodź nie brzmiał pewnie i chyba Ślizgonka to dostrzegła, bo uniosła jedną brew. –No dobra. Byli koszmarni. –poddał się. –Rozpieszczali swojego syna, a mnie trzymali w komórce pod schodami. Dawali mi za duże ciuchy, które były już za małe na ich syna, nie karmili należycie i do tego wysługiwali się mną.
Aranei zdziwiła się.
-Nie mieli skrzatów? –zapytała z niedowierzaniem. Harry pokręcił głową.
-Są mugolami. –oznajmił. Brunetka pokiwała głową. Więc to na to skazał Harry’ego jej ojciec: nie dość, że pozbawił go rodziców, to jeszcze skazał na życie z okrutnymi mugolami… Okropność. Wnioskując z opowieści Harry’ego, ona nie wytrzymałaby z jego krewnymi nawet jednego dnia. Ba! Wyniosłaby się po kilku minutach, może nawet i szybciej! Nie pozwalała nigdy, by ktoś się nią wysługiwał. Czasem robiła coś dla innych, ale tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Nie lubiła być do niczego zmuszana i zawsze lubiła być najlepiej traktowana. Uwielbiała mieć drogie, szyte na miarę ubrania, które były uszyte specjalnie dla niej i nie były wcześniej noszone przez kapryśnego, opasłego kuzyna. Przez chwilę współczuła Harry’emu, a nawet poczuła się lekko zdołowana, że poczuła chwilową nienawiść do Wybrańca, przez to, że zabił jej ojca. Bóg jeden wie, co stałoby się z nią, gdyby chłopiec go nie zabił. Na pewno nie przyjechałaby do Hogwartu. Do tak cudownej szkoły. Brunetka właśnie zdała sobie sprawę, jak wiele zawdzięcza Porterowi. Nagle zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, co robi. Przecież nie może go zabić. Jest za dobry. Chwila… co to takiego? Współczucie? Docenienie dobroci i poświęcenia w ludziach? Co się z nią działo? Zaczęła czuć! Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, więc postanowiła uznać to uczucie za neutralne.
-Harry? –zapytała Aranei.
-Hm? –mruknął rozkojarzony Potter, który zapatrzył się na rozmyślającą do tej pory Ślizgonkę.
-Czy ty też widzisz te drzwi? –zapytała. Okularnik spojrzał w stronę, gdzie utkwił wzrok Aranei. Rzeczywiście. Były tam brązowe, dębowe drzwi, które przysiągłby, że nie znajdowały się tam wcześniej.
-Uhm… -mruknął.
-Ciekawe dokąd prowadzą… -zaciekawiła się dziewczyna, zmierzając w tamtą stronę. Harry pierwsze co powędrował instynktownie za nią, ale po chwili uznał, że powinien zachować się, jak na Gryfona… jak na mężczyznę przystało.
-Ja pójdę pierwszy. –oznajmił, wyprzedzając ją. Ślizgonka się oburzyła.
-Zwariowałeś? Nie boję się. Chcę iść pierwsza. –obwieściła pewnie dziewczyna, mijając go z dumnie uniesioną głową. Chłopak rozbawił się lekko, ale postanowił, że należy ustąpić kobiecie.
Aranei nacisnęła delikatnie na najprawdopodobniej złotą klamkę i uchyliła drzwi.


-*-



  Blaise szedł właśnie korytarzem, podążając w kierunku błoni, gdzie miał się spotkać z Ginny. Gdy tylko wyszedł na chłodne powietrze, dopadła go drobna, ruda osóbka.
-Nie uwierzysz, czego się właśnie dowiedziałam! –powiedziała z zapałem, odrywając się od chłopaka. Blaise uniósł brwi.
-Słucham. –oznajmił.
-Właśnie spotkałam Lunę. Dowiedziałam się od niej – nie wiem oczywiście, czy to prawda – że Cho jej się pochwaliła, że jeszcze przed chwilą Harry Potter przyjął jej zaproszenie na bal! –oznajmiła z przejęciem, a jej oczy wyglądały jak spodki od filiżanek.
Zabini jeszcze nie domyślił się, o co może chodzić dziewczynie.
-I?
-I przecież Harry najpierw zgodził się pójść na Bal Wiosenny z Aranei! –sprostowała. Blaise zasyczał.
-Uuu… Współczuję chłopakowi. –oznajmił ze zrozumieniem. –Chociaż… Nie. Już mi przeszło.
Ginny dźgnęła go w żebra.
-To mój były chłopak.
-No i co z tego? –zapytał Blaise, unosząc ręce w geście obrony. –Skoro jest taki dwulicowy, to chcę zobaczyć, jak Ar spuszcza mu lanie. –zachichotał. Weasley’ówna ponownie dźgnęła go w żebra, ale po chwili podniosła się na palce i pocałowała go delikatnie w usta.
-Nie potrafię zrozumieć tych twoich nagłych zmian nastrojów. –stwierdził ciemnoskóry.
-Nigdy nie zrozumieć kobiet. Jesteśmy, jak alkohol. Trochę mącimy w głowie, ale…
-Niszczycie zdrowie? –próbował dokończyć za nią Zabini. Gryfonka przewróciła oczami.
-Nie. Można się od nas uzależnić. –oznajmiła z lekkim uśmiechem, na co Ślizgon musiał się zgodzić. 

-*-


  Aranei uchyliła drzwi i zaglądnęła do pomieszczenia. Pierwszym co ujrzała, były znane jej umywalki, rozmieszczone dookoła słupa. Weszła do pomieszczenia i rozejrzawszy się po nieczynnej, zaniedbanej łazience, zrozumiała, że te drzwi doprowadziły ją i Harry’ego do Łazienki Jęczącej Marty. Gdy tylko Harry wkroczył do łazienki i zamknął za sobą drzwi, oboje usłyszeli głośne świśnięcie i zaskoczeni obrócili się z rozdziawionymi ustami, ale po drzwiach nie pozostało ani śladu.
-Okej… To było dziwne. –stwierdziła dziewczyna, chodź musiała przyznać, że ją to zaintrygowało. Czyżby drzwi celowo doprowadziły ją do miejsca, do którego zmierzała, czy był to też bardzo dziwny zbieg okoliczności? Brunetka uznała, że musi to zbadać.
-Musisz przyznać, że Hogwart jest dziwny, -oznajmił Potter.
-Jasne, że tak, ale bez tego nie byłby taki ekscytujący. –stwierdziła Ślizgonka z szerokim uśmiechem, dochodząc do wniosku, że dzisiaj już nie odwiedzi Timore’a, bo jakżeby miała się teraz pozbyć ciekawskiego Pottera?
Idąc we dwoje korytarzem, nie odzywali się do siebie przez jakiś czas. Nagle odezwał się Pan-Jak-Zawsze-Ciekawski-Potter.
-A tak w ogóle to gdzie tak szłaś? –zapytał z czystej ciekawości.
-Em… zdawało mi się, że zobaczyłam na górze Pansy i chciałam ją zapytać, co mamy zadane z transmy. –wymyśliła w biegu, Harry pokiwał głową.
-Nie widziałem jej… -stwierdził.
Aranei przewróciła oczami, co na szczęście umknęło uwadze Gryfona. Jakiż on był drobiazgowy!
-Pewnie mi się zdawało. Może to była jakaś dziewczyna podobna do Pansy. Mniejsza z tym…
-Nie przypominam sobie, żeby tam była jakaś dziewczyna…
-Ojej! Tu musimy się rozstać! –przerwała mu Aranei, widząc dwa korytarze, biegnące w różne strony. –Którędy idziesz?
-Tędy… –wskazał palcem Potter.
-Och, jaka szkoda. A ja tędy. –wskazała drugi korytarz, nie mając pojęcia, dokąd prowadzi. –No to cześć! –rzuciła szybko i pognała korytarzem, ciesząc się, że wreszcie się od niego uwolniła.


-*-



  Następnego dnia na zajęciach eliksirów cała klasa rozrabiała, więc profesor Slughorn wszystkich poprzestawiał tak, że przy każdym stanowisku pracowała para – jeden Ślizgon i jeden Gryfon. Aranei akurat przypadł Harry, Blaise’owi - Ron Weasley, Pansy – Lavender Brown, a Draconowi – Hermiona Granger. Mieli przyrządzać Amortencję.
-Para, która odda mi prawidłowo sporządzony eliksir do końca lekcji, otrzyma po 20 punktów dla domu. Powodzenia i zabierajcie się do pracy! –obwieścił Slughorn i momentalnie wszyscy uczniowie się poderwali.
-Ja pójdę po składniki, a ty przygotuj miejsce pracy. –rozkazała Aranei, na co Harry posłusznie zareagował.

-Ja przygotuję kociołek, a ty idź po składniki, Malfoy. –nakazała Hermiona, władczym tonem.
-Ej, dlaczego to ty wydajesz rozkazy? Może to ja przygotuję kociołek, a ty pójdziesz po składniki, hm? –zapytał Dracon, czując się nieprzyjemnie, że kobieta – i do tego szlama – mu rozkazuje, chodź wiedział, że jest bardziej rozgarnięta w tych sprawach.
-No dobra. Niech ci będzie. –zgodziła się od razu Gryfonka, co nieco zaskoczyło blondyna. Hermiona nie miała ochoty teraz na kłótnię. Chciała zdobyć punkty dla domu i nie potrzebowała zbędnych sprzeczek z Malfoy’em.

-Nie idioto! Powinieneś to mieszkać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara! –warknął Blaise do Rona, który nieporadnie mieszał miksturę, która zaczęła przybierać brązowawy kolor, co nie podobało się nauczycielowi, który przechadzał się po klasie, sprawdzając postępy uczniów.
-Zrób to sam, jak jesteś taki mądry, Zabini! –bąknął Ron.
-Spróbuję. Ale chyba już tego nie naprawię. Trzeba było zostawić to mnie, skoro nie potrafisz czytać. Widzisz? –wskazał mu palcem na jakieś zdanie w podręczniku. –„Mieszkaj KONIECZNIE  ruchem zgodnym do ruchu wskazówek zegara”. –przeczytał na głos. -Zjebałeś cały eliksir, Weasley!
-Język, panie Zabini. –upomniał go Slughorn. –Jeszcze jeden taki wyczyn, a będę zmuszony odjąć punkty pańskiemu domowi. –oznajmił nauczyciel, chodź nie zadowolony z wizji odejmowania punktów domowi, którego jest opiekunem.
-Nie zrobiłem przecież tego specjalnie! –oburzył się Rudzielec.
-No jasne! Po prostu nic ci nie wychodzi, bo jesteś rudy!
-PANIE ZABINI! JESTEM ZMUSZONY ODJĄĆ 5 PUNKTÓW SLYTHERINOWI! –fuknął zdenerwowany profesor.
-CO? –obruszył się Blaise, ale widząc karcące spojrzenie Horacego, opanował się.
-Przepraszam, panie profesorze. –burknął.

-Ty idź po składniki! –rozkazała Lavender.
-Ty idź! Ja mam świeżo pomalowane paznokcie! –warknęła Pansy.
-No i co z tego?! Ja mam nowe buty i nie chcę ich wybrudzić! Widzisz, jaki jest tłum przy stanowisku! Jeszcze ktoś coś na nie wyleje, albo wysypie! Ty idź!
-Nie! Ty idź!
-Nie! Ty!
-Panie profesorze, ja nie będę z nią pracować! –poskarżyła się Ślizgonka, wskazując palcem Gryfonkę. Slughorn złapał się ze zrezygnowaniem za głowę. Poprzesiadanie ich to było większą męką dla niego, niż dla uczniów.

-Wiesz co? Ciągle mnie obrażasz! –warknął Rudzielec. –I jak ty się w ogóle wyrażasz? Mam nadzieję, że nie robisz tego przy mojej siostrze! –przejął się.
-Oj, przestań już zgrywać opiekuńczego, starszego brata. –splunął Blaise.
-Nie zasługujesz na kogoś takiego, jak moja młodsza siostra! Jesteś aroganckim, nadętym… -w tym momencie Zabiniemu puściły nerwy i chwycił w ręce kocioł, po czym wylał całą jego gnijącą za

-Całkiem dobrze nam idzie. –stwierdził Draco ze zdziwieniem. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.
-A czego żeś się spodziewał? –zapytała, zaciekawiona, dodając ostatni składnik.
-No nie wiem… że pokłócimy się, a cała mikstura wyląduje na…

W tym momencie w klasie rozległ się głośny śmiech, więc Draco i Hermiona spojrzeli na dwie osoby, w które teraz wzrok wbijał każdy uczeń w klasie. Granger zakryła ręką usta, widząc Rudzielca z wiadrem na głowie. Jego szata była pokryta jakąś śmierdzącą mazią –zapewne nieudanym eliksirem – której swąd było teraz czuć w całej Sali eliksirów.
-Panie Zabini! Panie Weasley! –wzburzył się nauczyciel. –Odejmuję obu domom po dziesięć punktów, a panowie mają się stawić u mnie po lekcji. –warknął. –A teraz… Posprzątajcie tutaj! –rozkazał, pokazując ich zdemolowane stanowisko. –A wy na co czekacie? Wracajcie do swoich eliksirów! –ofuknął resztę uczniów, na co ci grzecznie spełnili polecenie.

-Gotowe. –oznajmiła dumnie Hermiona, gdy eliksir był już gotowy.-Wystarczy tylko przelać eliksir do fiolki, zanieść Slughornowi i mamy po dwadzieścia punktów! –uśmiechnęła się z satysfakcją. Nagle do jej nosa wpłynął przyjemny zapach pergaminu, skoszonej trawy i… jeszcze jakiegoś zapachu, którego zapachu bliżej nie potrafiła rozpoznać. Czując się lekko zmieszana tym, iż nie wie, skąd pochodzi ów zapach, odsunęła się od kociołka i zmieniła temat. –Brawo, Malfoy. Przez całą lekcję współpracowałeś ze szlamą i ani trochę nie byłeś opryskliwy! –pochwaliła go brunetka. Ślizgon uniósł brew.
-Nie byłem? Przepraszam. Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony. Z pewnością nadrobię straty w najbliższym czasie. –obiecał. Granger pokręciła głową z dezaprobatą.
-Oczywiście…
  Draco nachylił się ku kociołkowi, aby przelać część jego zawartości do szklanej fiolki, gdy do jego nozdrzy wlał się przyjemny zapach perfum matki, wilgotnego powietrza po deszczu, coś zapach jakby na kształt tego, który czuł szybując na swojej miotle i… jakiś inny, przyjemny zapach. Był to mocny, różany zapach drogich perfum, które Draco pamiętał z Gwiazdki, kiedy miał czternaście lat, a jego ojciec podarował matce pod choinkę takie właśnie perfumy. Blondyn był zdziwiony, dlaczego czuł ich zapach. Przecież nie lubił tamtego klimatu, tamtych czasów, czwartej klasy, kiedy to Harry Potter dostał się do Turnieju Trójmagicznego i wszyscy go podziwiali. No… Może nie wszyscy. On i reszta Ślizgonów kpili z niego.

 
  Aranei przelewając ostrożnie eliksir do fiolki, wchłonęła przyjemny zapach, który był połączeniem, wszystkiego, co kocha: zapach fiołkowych perfum Elizy, akwarium Timore’a i coś jeszcze… był to przyjemny, ciepły zapach, który kojarzył jej się z bezpieczeństwem, ale i strachem… Nie mogła sobie jednak przypomnieć, skąd on pochodził. 

-*-


-Niestety, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem pewien, że co najmniej połowa uczniów wywiąże się z powierzonego im zadania. Zawiodłem się, widząc na swoim biurku jedynie trzy fiolki z eliksirem, z którego tylko dwa były do użytku. Tak więc po dwadzieścia punktów dla swoich domów otrzymują: Pan Malfoy, Panna Granger, Pan Potter i Panna Callidus. Gratulację. –uśmiechnął się pokrzepiająco. Lavender pisnęła. Aranei spojrzała w tamtą stronę zauważając, że Pansy pociągnęła ją za włosy.
-To twoja wina. –syknęła do Gryfonki Mopsica, na co ta poczerwieniała ze złości.
-Nie prawda, bo twoja. Przepraszam bardzo, ale to nie ja całą lekcje gapiłam się na Mafloy’a! –warknęła.
-Dziękuję za lekcję. Możecie już iść. –oznajmił Slughorn, zasiadając za biurkiem. –Pan Panie Weasley zostaje. –rozkazał Ronowi, który opuścił głowę, po czym podążył do biurka profesora. –Pan także, panie Zabini. –dodał widząc, że ciemnoskóry zamierzał się ulotnić. Ślizgon westchnął z poirytowaniem, po czym przeprosił Malfoy’a i ruszył w kierunku profesora.
Gdy wszyscy wyszli z klasy, odezwał się Horacy.
-Czy któryś z was wyjaśni mi, dlaczego na mojej lekcji miało dzisiaj miejsce wasze tak zabawne a zarazem tak szczeniackie i bezmyślne zachowanie? –zapytał, unosząc jedną brew. Ron spurpurowiał na twarzy i wpatrzył się w milczeniu w swoje buty.
Blaise przewrócił oczami, zrozumiawszy, że to on musi pierwszy zabrać głos, bo ten durny Gryfon nic nie wyduka.
-Wkurzył mnie. –odparł ciemnoskóry, opierając się nonszalancko o biurko i nie wyrażając jakiejkolwiek skruchy. –Och, czy możemy już dostać ten szlaban i iść? Mamy lekcje, panie profesorze.
-Miałem zamiar poprzestać na razie jedynie na upomnieniu, ale skoro panu tak bardzo się rwie do szlabanu, panie Zabini…
-Och, nie. Nie to miałem na myśli! –obruszył się Blaise. –Mówiłem już panu, jakim wspaniałym jest pan dla mnie autorytetem? Staram się brać z pana przykład, jak tylko mogę, ale nigdy nie będę mógł się równać z pańską osobą… -zaczął się podlizywać, na co Ron przewrócił oczami.
-Zejdź mi z oczu, Zabini. –rzucił z lekkim uśmiechem Horacy, machając lekceważąco ręką, a ciemnoskóry od razu niemalże wybiegł z gabinetu. –Ty także, Weasley. –mruknął, wyciągając z szuflady swojego biurka jakieś papiery i zaczynając je przeglądać. –No już. –ponaglił go, widząc, że ten nie jest do końca pewien, czy Slughorn rzeczywiście im odpuścił, ale na to przecież wyglądało. Ron wyszedł powoli z klasy. Stanął jeszcze tylko w drzwiach, by mruknąć „Dziękuję, panie profesorze”, ale Horacy już go nie słyszał, pochłonięty swoim zajęciem. 

-*-

   Hermiona razem z całą klasę przepchała się do drzwi. Obok niej przepychał się Dracon Malfoy, który przez chwilę nieumyślnie się o nią otarł i wtedy dziewczyna rozpoznała, co było trzecim zapachem, jaki poczuła poprzez wdychanie Amortencji. Był to zapach perfum Dracona Malfoy’a.